Jury 2. edycji Konkursu Literackiego imienia Henryka Berezy – w składzie: Janusz Drzewucki, Anna Janko i Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki – przyznało nagrody i wyróżnienie, uhonorowane zarazem edycją książkową, za następujące tomy poetyckie:
– 1 miejsce: Horyzont zdarzeń Mirosława Mrozka
– 3 miejsce: Południk Greenwich Piotra Zemanka
– wyróżnienie: Gocław, Saska Kępa, Śródmieście Natalii Komarow.
fotorelacja z uroczystego rozstrzygnięcia 2. edycji Konkursu
Mirosław Mrozek
Horyzont zdarzeń
Dawno nie czytałem debiutanckiego zbioru wierszy tak dojrzałego. I na dodatek tak świetnie skonstruowanego. Wadą charakterystyczną dla debiutanckich tomików jest zazwyczaj to, że w poszczególnych wierszach ich autor spłaca dług, jaki zaciągnął u poetów, u których terminował, którymi się fascynował. W efekcie: debiutanckie zbiorki składają się z wierszy powstałych w najrozmaitszych poetykach. W przypadku Mirosława Mrozka i jego książki Horyzont zdarzeń sprawa ma się całkowicie inaczej. W trakcie lektury poszczególnych wierszy tego autora nie sposób nie zachwycić się tym, że wyszły spod jednej i tej samej ręki, że spłynęły z jednego i tego samego pióra. Ten poeta ma swój styl. A to dzięki temu, że wie czego chce od poezji i wie, czego chce w poezji dokonać.
Nie umiałbym wymienić ulubionych poetów Mrozka, wiem jednak, jestem tego niemal pewien, że książką, którą nieustannie czyta, którą ciągle ma pod ręką jest Biblia. Nie znaczy to wcale, że wiersze Mrozka napisane – a raczej: wypowiedziane i napisane – zostały w języku biblijnym. Nic z tych rzeczy. Język tej liryki jest jak najbardziej nowoczesny i postnowoczesny, ale w trakcie lektury Horyzontu zdarzeń czuje się także podskórnie puls języka księgi ksiąg. Chciałbym w tym miejscu napisać, że Mirosław Mrozek jest poetą religijnym, ale boję się trochę tej tezy. W każdym razie, jeśli jest on poetą religijnym, to nie w tym sensie, w jakim poetą religijnym był ks. Jan Twardowski, ale w tym, w jakim był na przykład Jerzy Liebert. To nie jest poezja wyznawcza, lecz buntownicza i poszukująca.
Poeta pisze w jednym wierszu „zostałem powołany do błądzenia”, a w innym „Poezja nie jest dialogiem, jest diagnozą. / To nie choroba, lecz sposób myślenia i działania”. Królewskim tematem jego wierszy jest zarówno ból istnienia, jak i istnienie bólu. Nie ukrywa on, że funkcją życia jest cierpienie, co skonstatował w przyprawiającym o ciarki na plecach wierszu W cieniu. O tym, o czym myśli każde z nas, o czym każde z nas myśli w każdej chwili, o lęku i strachu przed nieznanym i nienazwanym, pisze w sposób bez patosu, w sposób tak jasny i prosty, że Bogu Ojcu i Matce Naturze dziękuję, że pozwolili Mirosławowi Mrozkowi napisać to, co napisał.
Oczywiście, nie mogłem nie pomyśleć, pisząc to, co sam wyżej napisałem, czy wiersze zamieszczone w zbiorze Horyzont zdarzeń przypadłby do gustu Henrykowi Berezie, patronowi tego konkursu. Powiem szczerze, nie wiem, chociaż mam nadzieję, że tak. Jestem pewien, że autorowi Biegu rzeczy i Sposobu myślenia spodobałoby się, że debiutujący poeta nie kryje, że więcej nie wie niż wie i umie o tym napisać tak, że mam ochotę powiedzieć mu, że jego wiersze powstały także w naszym imieniu.
Janusz Drzewucki
Piotr Zemanek
Południk Greenwich
Zacznijmy od lektury Endoskopii, czyli tekstu otwierającego Południk Greenwich. Zwłaszcza że Endoskopia nie jest typowym wierszem, typowym dla Piotra Zemanka. Przynajmniej w moim odbiorze: „boli mnie świat ziemia jałowa zimna. zamknięta / wewnątrz wapiennej skorupy. boli mnie zachwyt / odległy obcy. odziera ziemię z soczystych łąk. / słodkiej trawy. osty kolonizują suche kontynenty. / boli mnie padające światło. cienie balansują / na ostrej krawędzi. sieją czarne gwiazdy. boli mnie noc / zalewająca niebo jak fala. potok rzeczy i ruch wioseł / przetłaczających wody oceanów we wsteczne źródła. // boli mnie wiatr szorstki i ostry jak policzek / wymierzony dziecku. pył z pustych kamiennych pól / górskich rozpadlin skrywających jaskinie i bunkry. / boli mnie ból podnoszenia murów i spinania brzegów. / bolą mnie rany słów rzucanych pomiędzy ludzi / próbujących języka. rozprzęgnięte ludzkie wiązadła / w głębi tkanek. pod skórą. boli mnie człowiek”.
Z Endoskopii wynotujmy słowa („boli mnie świat”, „boli mnie zachwyt”, „boli mnie człowiek”), które będą nam towarzyszyć. Mimo że w innych tekstach raczej nie eksponuje się bólu.
Endoskopię powinniśmy czytać łącznie z Poboczami, które zamykają Południk Greenwich. Zresztą Pobocza również nie są typowym dla Zemanka wierszem. Wystarczy przyjrzeć się ostatniej strofie: „nie krzycz ci co krzyczą nie słyszą się nawzajem / znajdź mówiących szeptem nucących cichą wodę / ciszę łatwiej usłyszeć w niej możesz zmilczeć pragnienie / dobre źródła wciąż nie przestały bić w kołysce osierdzia”.
Piotr Zemanek potrafi nas zatrzymać i zaintrygować: „woda – kamień którego ubywa”, „imię Boga jest kwestią do rozstrzygnięcia”. I jeszcze jeden fragment: „nie wiedziałaś że mógłbym kochać twoje ślady / bliskość jest tu ponad czas i miejsce”.
Ilekroć zasiadam do poezji, tylekroć szukam kilku obrazów, krótszych lub dłuższych, z którymi chciałbym pozostać.
Ślady i bliskość. Czas i miejsce. To słowa-klucze, w których m. in. mieści się poezja Piotra Zemanka. W jego wierszach pojawiają się ludzie (brat Leszek, stary Jarema, krakowski krawiec Cwi Schneider, kamieniarz Szloma), o jakich trudno zapomnieć.
Ida Fink (1921-2011) w swoim opowiadaniu Śmierć Carycy wygłosiła pochwałę poety, dziś nieco staroświecką: „wielka nad nami jest moc poetów”.
Niechaj więc Piotr Zemanek nadal pisze wiersze. I niech to będą jeszcze bardziej nienaganne teksty. A ich moc szczególna.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
Natalia Komarow
Gocław, Saska Kępa, Śródmieście
No, spodobało mi się. To co pisze ta Komarow. Może się komuś nie podobać, irytować albo że to taka tam pisanina luzacka jest. Bo można powiedzieć, że ta Natalia jest trochę jak znudzona panienka, co parzy kawę w hipsterskim barze i wąski ma „horyzont zdarzeń”… Bo tak można, można tak o niej powiedzieć, że się ona zgrywa na ten taki sympatyczny współczesny młodzieżowy cynizm. Ale mnie się spodobało coś w niej, coś mnie ujęło, zaskoczyło nawet, bo ona pisze tak całkiem „bezprogowo” i bezproblemowo, pisze sobie jakby spacerkiem szła, jakby palcami po kołdrze spacerkiem szła… Wie, że pisze, nie udaje że przeżywa kiedy pisze. Pisze sobie, przepływa z życia do pisania i z powrotem, autotematycznie. Czasem nawet dodaje przypis albo glossę, do czytelnika otwarcie się odzywa, że nie ma tytułu do tego akurat wiersza, i tak to mówi, jakby skończył jej się na przykład lód do drinków. Albo tak naturalnie wypowie ileś brzydkich wyrazów, jakby nie były brzydkie tylko zwykłe, codzienne po prostu. I wszystko z tym takim leniwym dystansikiem, z taką autoironijką, z pierwszorazową naturalnością; nie do uwierzenia, że tak też można robić wiersz. Jeśli istnieje zjawisko poetyckiego lolityzmu, to może ten tomik jest przykładem czegoś takiego właśnie, bo jest w nim jakaś słodka naiwność początku i odwieczne znudzenie zarazem, jest nonszalancja, rozmamłanie okresu „larwalnego”, egzystencjalne mdłości, marudzenie w stylu „abojaniewiemcomamzesobązrobić…”, ale i finezja jest, wyrafinowanie, samoświadomość artystyczna, która sygnalizuje: Uwaga, nabieram cię, nie mogłabym być aż tak głupia! To przecież taki styl. Bawimy się, wszyscy się tak teraz bawią, niestety.
Przeczytałam tomik Natalii Komarow i weszłam jej w słowa, napisałam ten tekścik mniej więcej w tonacji tych wierszy, z taką pewną nonszalancją, na luzie. Wyróżnienie się tej autorce należy, bo – jakby to mądrze powiedzieć – świetnie czuje ona anemiczność duchową najmłodszego pokolenia kulturowej nicości…
Anna Janko
ww. książki dołączone zostały losowo do numeru 10 (4/2014) kwartalnika literacko-kulturalnego „eleWator”