Konkurs Literacki, edycja 1, 2013 – rozstrzygnięcie

Jury 1. edycji Konkursu Literackiego imienia Henryka Berezy – w składzie: Natasza Goerke, Artur Daniel Liskowacki (przewodniczący), Bohdan Zadura – postanawia, że wyróżnione i uhonorowane zarazem edycją książkową zostaną następujące tomy prozy:
Emilii Plateaux Fake, czyli konfabulacje zachodzą na zakrętach
Jacka Bielawy „Święty Antoni” i inne opowiadania
Ireneusza Sakowskiego Waleniada
Jury informuje równocześnie, że forma wyróżnienia – z pominięciem nagród I, II i III stopnia – powodowana jest szczególnymi kryteriami oceny wynikającymi m.in. z wysokich i ukierunkowanych artystycznie oczekiwań patrona Konkursu wobec literatury, i nie deprecjonuje w żadnej mierze wartości wyróżnionych prac. Czego wyrazem jest właśnie skierowanie ich do druku w formie książkowej.

fotorelacja z uroczystego rozstrzygnięcia 1. edycji Konkursu

Emilia Plateaux
Fake czyli konfabulacje zachodzą na zakrętach
Jeśli konfabulacje rzeczywiście zachodzą na zakrętach, to może byłoby zasadne powiedzieć, że proza Emilii Plateaux jest powieścią zakręconą. Ale Fake to wbrew pozorom książka starannie ułożona i przemyślana. O czym? W prowokacyjnym wstępie, czy raczej: niby-wstępie, czytamy: „To historia o piciu”. Wpisująca się zarówno w (nomen omen) ciąg tego rodzaju literatury, obecnej w naszej kulturze od dawna, jak i w oczekiwania czytelnicze – sugeruje ów wstęp, który jest nie tyle wstępem, co grą z odbiorcą. Grą, bo też wbrew pozorom nie mamy tu do czynienia z „rzyganiem perłami”, które oferuje nam kolejny uzależniony od alkoholu perłopław, ale z trzeźwym pokoleniowym obrachunkiem.
Pokoleniowym kulturowo, nie politycznie czy społecznie. Bo Fake nie jest deklaracją ideową, ale głosem zagubionych – w słowach, wartościach, sensach. Nie bez kozery busolą tego świata – fałszywą, a przynajmniej zawodną, co wynika z tej ironicznej i autoironicznej powieści, w której cytat, informacja to często efekt „wygooglania” – jest Wikipedia, a i szerzej wirtualna codzienność sieci. Wymieszana z erudycyjną pozostałością po poprzednikach, cytatami z Czycza i Rolanda Barthesa, ale i nawiązaniami do piosenek zespołu Bajm czy Marianne Faithfull. Odnieść można wrażenie, że Emilia Plateuax, czując się spadkobierczynią zarówno Sępa-Szarzyńskiego, jak i Hłaski, a będąc zanurzona w rzeczywistość lokowanych produktów i intelektualnego śmietnika XXI wieku, poszukuje nie tyle formy dla współczesnej literatury – osaczonej przez niekończące się echa i prawa wydawniczego rynku – ile nadziei dla młodości. Modelowo cynicznej, wybierającej kac, jako stan gwarantujący dystans do życia, ale w istocie bezradnej i naiwnej. Czytane w ten sposób Fake to powieść świadomie szczeniacka, uciekająca przed zaszufladkowaniem w zgrywę, lecz mówiąca o świecie przedstawionym z powagą i goryczą.

Jacek Bielawa
„Święty Antoni” i inne opowiadania
„Pozostawianie rzeczy samym sobie, wyzwala w nich to, co najgorsze” – brzmi pierwsze zdanie „Świętego Antoniego” i innych opowiadań Jacka Bielawy. Toteż ów zbiór, któremu patronuje – nie bez kozery, mimo mrugnięć okiem – św. Antoni, specjalista od rzeczy zagubionych, mówi o tym właśnie, by nie zostawiać rzeczy – a de facto ludzi, którzy są z nimi związani – samym sobie. Zwłaszcza tych utraconych, choć ich „poszukiwanie doprowadza człowieka do szewskiej pasji”. Bo za to szukanie odwzajemniają się nam pamięcią. Chociaż jest ona w Świętym Antonim synonimem utraty raczej niż ocalenia.
Tytułowe „opowiadania”, składające się na zawartość zbioru, to przewrotne litanie do świętego, w którym pokładamy nadzieję na ocalenie, mimo wszystko. Ocalenie świata, który wprawdzie zniknął, ale wtopił się w nas. Jacek Bielawa snuje swe osobne narracje z pewnej prowincji w Sudetach – najpierw niemieckie, potem polskie, ale też z Kresów i Nowej Ziemi – nie tylko biegle, dzięki czemu układają się w spójną, wielowątkową opowieść, ale i z głębokim namysłem. Bo to opowieść o owocach splątanej tożsamości, zwykle cierpkich, zaskakujących w kształcie, ale będących przecież owocami poznania. „Traciłem kolegów, wujków, przedmioty” – mówi jeden z narratorów, i nie ważne, że w ten sposób kwituje swe kolejne przeprowadzki akurat Niemiec. Doświadczenie jest wspólne, ponadetniczne.
Nie nowa to konstatacja w polskiej prozie ostatnich kilkunastu lat, i choć Jacek Bielawa nie odkrywa – pojawiającej się tu zresztą wprost – Ameryki, to nie jest naiwnym pogrobowcem literatury „małych Ojczyzn”. Jego proza podszyta humorem, łagodnie zdystansowana do tożsamościowego nurtu, jest pełna szczegółu, kulturowego detalu, jak i przesycona metafizycznym zgoła oddechem. Ukazane
w niej ludzkie historie, krzyżujące się i przenikające wzajem, składają się na obraz bogaty, kunsztownie wystylizowany i przemawiający do wyobraźni.

Ireneusz Sakowski
Waleniada
Gdyby w jury tego konkursu własnego imienia zasiadał Henryk Bereza, Waleniada Ireneusza Sakowskiego miałaby niewątpliwie szanse na ostateczne zwycięstwo. I wcale nie dlatego, że znajdziemy w niej deklarację: „O snach coś by wypadało”. Historia jednodniowej wycieczki rozpisana na setki stron, osadzona w realiach wczesnego PRL, ma tu wymiar Podróży. Przy czym rzecz nie w wielkich literach i wynikającej z nich metaforze, ale w transcendencji płynącej z żywiołu języka. Bo też język właśnie, żywy i płynny zarazem, kaleki zgodnie z duchem epoki, ale elastyczny, wibrujący, stanowi o kreacyjnej sile tej opowieści. Wyrosłej z siermiężnej zwyczajności, szarości opisywanego czasu, a dzięki niemu przybierającej formę onirycznej, uniwersalnej baśni o tęsknocie za innym życiem i bolesnym jej zaspokojeniu, niespełnieniu.
Ireneusz Sakowski prowadzi swą narrację ze swobodą, przechodząc od królujących w niej bylejakich, codziennych dialogów o niczym do paradoksów rzeczywistości i tajemnic poznania, bawiąc się pułapkami, które czynią z tej Podróży w nieznane jałowe dreptanie po kole. O czym, jak konstatuje ktoś w pełnym momencie – nadświadomie – świadczy „przykład współczesnych Eskimosów, [którzy] o wieży Eiffla słyszeli, a mydło jedzą i już”. Autor Waleniady bawi się słowami, kontekstami, naiwnością i ograniczeniem swoich bohaterów, lecz nie drwi z nich samych. W jego pulsującej wewnętrznym światłem powieści – czerpiącej z odkryć nowej prozy Henryka Berezy, ale wzbogaconej o dzisiejsze doświadczenia tego typu narracji – uśmiech ma walor mądrego smutku. W jednym z pozornie błahych, a znaczących dialogów czytamy: „– Zamyśliłem się. – A o czym tu myśleć? – Zawsze coś się znajdzie”. No właśnie.

ww. książki dołączone zostały losowo do numeru 6 (4/2013) kwartalnika literacko-kulturalnego „eleWator”

Skip to content