copyright © „Twórczość” & Stefan Chwin
KORESPONDENCJA
Szanowny Panie,
zwracam się z uprzejmą prośbą o opublikowanie na łamach „Twórczości” mojej odpowiedzi na uwagi Henryka Berezy i Leszka Bugajskiego o moim eseju Dlaczego upadek komunizmu zaskoczył literaturę polską!
Odpowiedź moja ma objętość mniej więcej równą objętości stron, które poświęcono mojemu tekstowi w „Twórczości”, proszę zatem ojej opublikowanie bez skrótów. Proszę także o umieszczenie daty obok nazwiska autora.
Z wyrazami szacunku
Stefan Chwin
Gdańsk 30 X 1995
Henryk Bereza, udrapowany w togę obrońcy „literatury polskiej z jej wielowiekową tradycją”, straszy czytelników „Twórczości” (Wypiski, 1995, 10) marksizmem z lat pięćdziesiątych, który – jak pisze – pod moim piórem wstał właśnie niedawno z grobu, by szerzyć spustoszenie. Mało tego: podobno prześcignąłem najzajadlejszych brytanów „minionego okresu”. Lasota, Ważyk – to betka. Dopiero teraz objawiła się Bestia. Oto prawdziwy „stalinista” sprofanował humanistyczne wartości.
Dopuściłem się bowiem rzeczy strasznej. Oto w eseju Dlaczego upadek komunizmu zaskoczył literaturę polską? („Teksty” 1994, 1) postawiłem pytania, które bezsprzecznie dowodzą, że mój literaturoznawczy stalinizm przekroczył wszelką miarę.
Pytania, które postawiłem, były zaś następujące: Jaką przyszłość dla Polski przewidywali polscy pisarze w ostatnich latach komunizmu? Czy przewidywania te wynikały z poczucia niestabilności ówczesnej sytuacji politycznej, czy może wiązały się także z trwałością pewnych wyobrażeń o naturze komunizmu, które polska literatura (krytyczna wobec systemu) kreowała już dużo wcześniej, od roku 1956? W jakim stopniu prognozy rozwoju wydarzeń w
Polsce, szkicowane w epoce posierpniowej, współbrzmiały z orientacją etyczną literatury niezależnej – z jej Herbertowskimi inspiracjami, z licznymi nawiązaniami do Przesłania Pana Cogito! Czy w latach osiemdziesiątych, po szoku stanu wojennego, fascynacja conradowską „etyką samotnego sprzeciwu”, którą można było dostrzec w twórczości sporej grupy autorów, łączyła się z przywiązaniem do pesymistycznej wizji polskich dziejów? I wreszcie: dlaczego z taką siłą i tak długo – do niemal ostatnich dni PRL – utrzymywało się w świadomości polskich pisarzy przeświadczenie (któremu dawano wyraz nie tylko w publicystyce, lecz i w wierszach, i powieściach), że komunizm nie skończy się w dającej się przewidzieć przyszłości, lecz będzie trwać jeszcze wiele lat, chociaż oznaki jego rozkładu były już całkiem wyraźne, a politolodzy (np. Brzeziński) zapowiadali rychły koniec porządków ustanowionych w Jałcie?
Nie trudno spostrzec, że są to z całą pewnością pytania prawdziwie „stalinowskie”, do których – jak pisze Henryk Bereza – „nikt nie posunął się na początku lat pięćdziesiątych”.
Henryk Bereza od jakiegoś czasu uprawia oniriady: nic dziwnego, że rzeczywistość myli mu się ze światem snu. „Dla Stefana Chwina – pisze w swoich Wypiskach – bazą jest sytuacja polityczna, ona powinna stworzyć własną literaturę od samych podstaw”. Pięknie. Tylko że ja nigdy nigdzie nie napisałem podobnych głupstw. Nigdy nigdzie nawet nie sugerowałem, że obowiązkiem jakiejś „bazy” jest stworzenie literatury „od samych podstaw”. Uważam tylko, że pisarze nie żyją na księżycu, choć takie przeświadczenie – że żyją na księżycu – odnajdywałem czasem u podstaw krytycznoliterackiej działalności Henryka Berezy. (Trzeba jednak przyznać, że zdarzało się to rzadziej dawniej, kiedy Henryk Bereza nie wkroczył jeszcze na ścieżki „rewolucji artystycznej”, tylko pisał o dziełach „tematu wiejskiego”).
Henryk Bereza twierdzi, że literaturę polską z jej wielowiekową tradycją redukuje do „politycznej publicystyki w beletrystycznym przebraniu z kilkunastu ostatnich lat”. Piękna formuła. A teraz przypomnę, o jakich to „politycznych publicystach” przebranych za polskich pisarzy napisałem w moim eseju: Barańczak, Zagajewski, Miłosz, Andrzejewski, Mrożek, Terlecki, Iredyński, Herbert, Brandysowie, Konwicki, Białoszewski (Kabaret Kici Koci!), Szczepański, Kuśniewicz, Bierezin, Krynicki, Tomasz Jastrun, Anderman…
Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro pominąłem w swoim eseju pisarzy cenionych przez Henryka Berezę, to tu właśnie leży pies pogrzebany. Myślę jednak, że w całej awanturze chodzi o sprawę poważniejszą niż tylko o skarcenie mnie za to, że kreśląc wizję literatury polskiej (tak jak się ona w dużym stopniu przedstawiała w przededniu końca komunizmu) pominąłem pisarzy, zasługujących zdaniem Henryka Berezy na miejsce w Panteonie. Dopuściłem się bowiem karygodnego „upolitycznienia” twórczości literackiej.
Zawsze miałem wrażenie, że przy całej czci dla wielowiekowej tradycji i formalnych eksperymentów idea literatury, której hołduje Henryk Bereza, jest dziwnie zacieśniająca. Tak jakby Henryk Bereza nie widział w literaturze fragmentu polskiego życia duchowego (tego życia, którego treścią są także doświadczenia polityczne), tylko jakąś wyodrębnioną sferę lingwistyczno-eksperymentalną. Henryk Bereza nie lubi literatury reagującej bezpośrednio na sytuację historyczną. Woli literackie odpowiedzi upośrednione, wydłużone w czasie, gry, szyfry, albo po prostu literaturę, która się w polityce nie babrze. Uważa zapewne, że taka literatura/przestaje być literaturą. Tymczasem jest to dogmat pozbawiony podstaw. Literatura jest bowiem wszystkożerna i żadne krytyckie szlabany nic na to nie poradzą. Spychanie zaś twórczości, pasjonującej się rzeczami politycznymi, do „politycznej publicystyki” – co właśnie robi Henryk Bereza – to jest łatwy wykręt. To, że doświadczenia polityczne – nadzieje, lęki i obawy, związane z tym, w jakim miejscu na ziemi żyjemy i jak sobie wyobrażamy naszą przyszłość – wpływają na kształt literatury, nie jest żadnym marksizowaniem, tylko truizmem, o którym wstyd przypominać. Oczywiście można się spierać, jak należałoby rozumieć ów wpływ sytuacji historycznej na literaturę. W latach osiemdziesiątych obok pisarzy zainteresowanych sprawami politycznymi było też wielu takich pisarzy, których te sprawy nie pasjonowały. Autorów cenionych przez Henryka Berezę pominąłem w swoim obrazie nie dlatego, że ich lekceważę, tylko dlatego, że nawet jeśli interesowali się tym, co będzie dalej z Polską, to niezbyt czytelnie dawali wyraz tym zaciekawieniom, z czego zresztą nie czynię im zarzutu – po prostu interesowali się czym innym i tyle.
Dziś myślę, że warto by napisać esej nie tylko o pisarzach pasjonujących się w tamtych latach rzeczami politycznymi – a więc o tych pisarzach, o których twórczości traktuje mój szkic z „Tekstów Drugich” – lecz i o tych pisarzach, którzy pod peerelowskim niebem kreowali swobodnie własne światy. Jak więc np. pojałtańskie doświadczenie polityczne wpłynęło choćby na literaturę „rewolucji artystycznej”? Bo wpłynęło. I na nic tu wszystkie protesty przed „upolitycznianiem” literatury i krytyki. Czy to znaczy, że doświadczenie to wpłynęło na literaturę bez reszty? Oczywiście, że nie. Ale twierdzić, że nie było żadnego związku między czasem historycznym a wyobraźnią – nawet tą najbardziej wyzwoloną – to brnąć w absurdy estetyzmu. Np. kreacyjne powieści Drzeżdżona powstały, niestety, w PRL – i to się czuje, nie ma rady. To nie jest fantastyka dumnego ducha Albionu czy Ameryki Łacińskiej. Może ktoś to kiedyś zanalizuje, oczywiście jeśli nie da się przestraszyć „redukcją literatury do politycznej publicystyki”…
Byłoby zresztą bardzo ciekawe zbadać, w jakim stopniu na tonację polskiej literatury po Jałcie wpłynęło „ciemne”, utrzymujące się przez wiele dziesięcioleci poczucie, że za naszego życia nic naprawdę się nie zmieni w naszej sytuacji. Myślę, że każdy, kto będzie chciał napisać historię literatury polskiej epoki pojałtańskiej, nie będzie mógł pominąć tego podstawowego doświadczenia duchowego, które promieniowało także na twórczość najbardziej nawet kreacyjnych pisarzy. To była aura, w której przez długi czas powstawały polskie książki. Oczywiście różni pisarze różnie reagowali na to doświadczenie, nie było tu żadnego prostego wpływu. Jedni aprobowali Jałtę, inni „nieruchomość” sytuacji historycznej przyjmowali z pozytywistyczną rezygnacją, jeszcze inni udawali, że Jałty w ogóle nie ma, a literatura może sobie eksperymentalnie poszaleć w wielu innych, niepolitycznych dziedzinach, jeszcze inni z całym fatalizmem wybierali postawę „bezsilnego sprzeciwu”, nie licząc na żadne zwycięstwo za życia. Ale to podstawowe doświadczenie promieniowało na wszystkich. I nie tylko na twórczość „polityczną” z ostatnich kilkunastu lat.
Oczywiście może wzmiankę o moim eseju w Wypiskach Henryka Berezy powinienem – jak mi radzono – puścić mimo uszu, skoro jednak drobiazg Henryka Berezy nie jest pierwszym tekstem na ten temat w „Twórczości”, niechże to, co napisałem, będzie także odpowiedzią na inne głosy.
październik 1995
Stefan Chwin
książki Henryka Berezy<%2a3E5C6A0/ teksty Henryka H`s0ѿi3E / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy