Wśród książek, Twórczość 4/1952

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

Edward Marzec, Słońce wscho­dzi, Warszawa, 1951

Gdyby ktoś walkę o wielką literatu­rę realizmu socjalistycznego określił jako walkę o literaturę o ludziach pracy dla ludzi pracy, wyraziłby przy niewąt­pliwej wulgaryzacji zagadnienia istotny sens tej walki, uwzględniłby przede wszystkim jej społeczny cel, wskazałby zwłaszcza w sformułowaniu „dla ludzi pracy” ideał literatury naprawdę bliskiej narodowi. Sprawa nie jest bynaj­mniej prosta i nie brak na jej temat nieporozumień zarówno w krytyce lite­rackiej jak – co tym smutniejsze – w praktyce twórczej.

Jest przecież faktem bezsprzecznym, że część naszych pisarzy nie związa­nych uprzednio z ideologią proletariac­ką postulat literatury realizmu socjali­stycznego zrozumiała jako postulat sztu­ki uproszczonej, sztuki w założeniach swoich schematycznej, sztuki zwulgary­zowanej. Pisarze postulat realizmu so­cjalistycznego zrozumieli opacznie, rea­lizm pomieszali z wulgaryzmem, pro­stotę z prostactwem, typowość ze sche­matyzmem.

W Pograniczu powieści w artykule Książki o wsi Wyka omawiając powojenną prozę o tematyce wiejskiej Buczkowskiego, Pogana, Gałaja i Mortona poruszył zagad­nienie „książki o wsi dla wsi”. Wyce z całą pewnością chodziło wtedy o zbli­żenie literatury do nowego odbiorcy. W tym aspekcie rozpatrywane powieści powojenne o tematyce wiejskiej Wyka uznał, i słusznie za nieczytelne dla od­biorcy wiejskiego. Tym jednak niewąt­pliwie ambitnym — jak powiedziałby Wyka — propozycjom pisarskim prze­ciwstawiona została opowieść Anieli Gruszeckiej Od Karpat nad Bałtyk, opowieść zaiste ubożuch­na, trzeciorzędna i odpowiednia dla bardzo ubogich duchem. Inkluzowemu wianu przyznane zostały niejakie szansę „dzięki schematycznej przejrzystości ujęcia”.

„Jedna jaskółka nie czyni wszakże wiosny – konkludował Wyka – Czyli innym zwrotem: zagadnienia książki o wsi dla wsi nie rozwiązano w dwu­dziestoleciu. Na podstawie omówionych czterech utworów nie widać, by dzisiaj zanosiło się na szybkie rozwiązanie tego zadania”.

Z dwudziestolecia pominął Wyka pro­zę Kruczkowskiego, Wasilewskiej, Ko­walskiego, u podstaw bowiem wywo­dów krytyka tkwiło założenie, że dla mas potrzebna jest literatura bardzo lekkiego kalibru.

Nie da się oczywiście na barki wybit­nego krytyka zrzucić odpowiedzialności za obniżenie ambicji twórczych Gałaja, za łatwizny Koprowskiego, Żwirskiej czy Wardasówny, za schematyzm Rymkiewicza czy wreszcie za uproszczenia Bartelskiego.

Z książką Marca powyższe wywody, poza tym że stanowią konieczną pod­budowę wniosków oceniających, mają dwa główne punkty styczne: w zesta­wieniu z całą powojenną prozą o tema­tyce wiejskiej powieść Marca ma pe­wne dane, by stanowić jaskółkę nowej prozy realistycznej w zakresie tematy­ki wiejskiej; niemniej niemal wszyst­kie zasadnicze mankamenty tej powie­ści są wyrazem kontynuowania nie­chlubnych tradycji prozy dla malucz­kich.

Jeśli powieść Marca zestawimy z pra­wie współczesnymi jej powieściami Gałaja i Bartelskiego (ciągle jeszcze niesłusznie bierze się pod uwagę wy­różnik tematyki środowiskowej) czy z Chłopcami z lasu Machejka wyższość prozatorskiego debiutu Marca wystąpi z całą wyrazistością. Gała w Rodzinie Lebio­dów z trudem po Mystkowicach osiągnięty realizm widzenia rzeczywistości wiejskiej okupił ilustracyjnością i kukiełkowością postaci bohaterów, Bartelski przy większej aktualności problematyki wykazał się nieznajomością prawdziwego człowieka wsi, jego myślenia i odczuwania. Mar­cowi solidna wiedza o życiu na wsi, bo­gactwo obserwacji życiowych pozwoliły w pewnym stopniu przełamać trudności nowej prozy o wsi.

Powieść Marca o okupacyjnej prze­szłości Błogocic, wsi położonej gdzieś między Kielcami a Krakowem jest w znacznym stopniu prawdziwą powieś­cią o polskiej wsi okupacyjnej, bo prawdziwi są ludzie, których Marzec potrafił pokazać. Szkoda tylko, że peł­niej wypadli u Marca bohaterowie ne­gatywni, kułak Kowalski i Zientara czy sołtys Benczyk. Cała galeria typów, krwiopijców wiejskich, od targownika Mizerskiego począwszy, a na „wysiedlo­nym” volksdeutschu Kramerze i spół­dzielcy Hołubce skończywszy mogłaby z Zołzikiewiczami pójść w zawody. Bo­haterowie, to nie prymitywne kukły, ale realistycznie odtworzone postacie ludzkie, których myśli, uczucia i dzia­łanie warunkuje cały układ społecz­nych, kulturalnych, obyczajowych determinantów, którzy subiektywnie po­stępują tak jak należy, tzn. zgodnie z uznanymi przez siebie normami mo­ralnymi, a ich obiektywne łajdactwo, ich cała społeczna szkodliwość zostaje obnażona w kontekście pokazywanych przez autora faktów, zdarzeń i skompli­kowanych powiązań międzyludzkich. Podłość Kowalskiego polega na tym, że ilość morgów i wspaniałe, nowoczesne zabudowania gospodarskie przesłoniły mu świat, że brutalny egoizm kapitali­sty, dorobkiewicza, zagłuszył w nim wszelkie inne uczucia, że porządek, w którym wolno korzystać z pracy in­nych, wydawał mu się przyrodzonym porządkiem świata.

Marzec demaskuje sens społecznej praktyki człowieka, innymi słowy przy­czyny zła widzi w ustroju nie w czło­wieku, który jest jego wytworem.

Inna sprawa, że uzależnienie człowie­ka od warunków rozumiane jest przez Marca często bardzo naiwnie. Gdy Benczykowi (świetnie uchwycony typ oku­pacyjnego sołtysa renegata), ciemnemu chłopu władza nad życiem i mieniem mieszkańców wioski przewróci całko­wicie w głowie, a sytuacja między mło­tem a kowadłem wyzwoli w nim wszel­kie łajdactwo, widać w obrazie jego przemian solidną robotę pisarską. Gdy Mizerski z inteligenckiego maminsynka w czasie wojennej próby stanie się jo­wialnym choć na wskroś cynicznym łajdakiem, widać w jego postaci wy­raźną prawidłowość rozwoju, proces kształtowania się postaci jest procesem skomplikowanym, złożoność uwarunko­wań tego procesu jest w obrazie arty­stycznym dosyć widoczna. Ale gdy średniacy Pajda czy Puchała, o których zresztą nic nie wiemy, na zebraniu u Srogi w trzyzdaniowej rozmowie zdradzają, że nie wiedzą komu wierzyć: Moskwie czy Londynowi (średniak po­winien być chwiejny!), widać w tym schemat czystej wody. Gdy Romek Ko­walski, kułacki synek, staje się dziel­nym gwardzistą, jego droga rozwojowa, przecież możliwa, jest dla nas jak abrakadabra tajemnicza i niezrozumiała. Mamy tu po prostu do czynienia z antyschematyzmem naiwnym, a przecież pokazanie takiej drogi mogłoby być in­teresującym zadaniem pisarskim.

Przy pierwszoplanowych postaciach negatywnych Marzec na ogół potrafi przeprowadzić analizę, potrafi na ogół nakreślić realistyczną sylwetkę czło­wieka, przy obrazowaniu pozytywu sprawa jest i o wiele trudniejsza i trud­ności są innego rodzaju. Bohaterowie pozytywni musieliby oznaczać się taką intelektualną i uczuciową potencją, by opanować ocean wielkich zdarzeń, by patos wielkiej przemiany mieścił się w granicach ich chłonności wewnętrz­nej, słowem bohaterowie tacy musieli­by być kreacjami wielkiego realizmu.

Jego pozytywnym bohaterom, wywodzącym się z wydartowskich biedniaków, Pietrkowi Domagale, jego siostrze Józi i matce, Jasiowi Barankowi pa­robkującemu u Zientary, wiejskiemu komuniście, szewcowi Srodze można wiele zarzucić, można kwestionować ich małowymiarowość, ich niewspółmierność z czasami wielkiej burzy, nie da się jednak dopatrzyć w nich braku swoistej indywidualności.

Poważną wartością powieści jest kla­sowość widzenia rzeczywistości wiej­skiej. Pomiędzy biedniakami i kułac­twem toczy się w Błogocicach zażarta, wielopłaszczyznowa, w rozmaitych for­mach prowadzona walka klasowa. Przy imponującej wprost znajomości realiów życia wiejskiego walkę tę demonstruje Marzec na zjawiskach typowych, na powszechnie znanych, ale nie zawsze rozumianych co do ich istotnego sensu i klasowej funkcji metodach. Tak się np. ma sprawa z obliczaniem obciąże­nia kontyngentowego na hektar, z kom­binacjami kierownictwa spółdzielni, które nadwyżki wagowe odstawianego przed biedniaków zboża wykorzystuje do zaliczenia za łapówką kontyngentu kułakom, tak się przedstawia cała skomplikowana aparatura okupacyjne­go wyzysku biedoty przez organy skorumpowanej administracji polskiej.

Z mniejszą wnikliwością przedstawił Marzec walkę polityczną sensu stricto, walkę dwóch konspiracji — akowskiej i lewicowej. Jest to zresztą sprawa tru­dna i jak dotychczas jedynie Czeszce udało się poprawnie rozwiązać problem okupacyjnej walki narodu z faszyzmem choć także nie bez ale. Paweł Hoffman w nr 4 Nowej Kultury z br. ujął za­gadnienie konspiracji teoretycznie.

„Dziś wiemy już na pewno, że po­wierzchowny, formalny pogląd na dwa podziemia istniejące w okupowanej Polsce – podziemie londyńsko-akowskie z „delegaturą” na czele i podziemie lewicowe, kierowane przez PPR – wymaga dość zasadniczej rewizji. Bo nie formalne akcesoria konspiracyjne de­cydują o tym, kto był istotnie podzie­miem tylko wobec narodu, wobec mas. Jeżeli spojrzeć na okres okupacji we­dług rzeczywistych a nie formalnych tylko kryteriów, według czynów każ­dego obozu, wypadnie stwierdzić: kierownictwo londyńsko-akowskiego „pod­ziemia”, jak świadczą ujawnione już fakty, konspirowało przed narodem zarówno swoje cele polityczne jak swoje metody. Przed okupantem, przed Ge­stapo nie tylko się nie konspirowało, bo i nie miało po co, ale czynnie, na zasa­dach „wzajemnej pomocy” z nim współ­działało w mordowaniu patriotów, w unicestwianiu przez denuncjacją lub mord bojowników podziemia lewicowe­go, robiło to samo co NSZ, robiło z wie­dzą i aprobatą swych angielskich zwierzchników z rządu Churchilla-Attlee i z Intelligence Service. Takie to było ich „podziemie” – usłużnie rozkonspirowane przed Gestapo, wstydli­wie zakapturzone przed narodem”. Antyludowe ostrze londyńskiej konspira­cji widzimy w powieści Marca z całą wyrazistością, nici akowskiej konspira­cji wiodą gdzieś do gestapowskich ka­mer, klasowe powiązania akowskie z ziemiaństwem i kułactwem są do od­czytania, ale problemu oszustwa doko­nanego na narodzie Marzec nie zechciał rozwiązać. Schematyczna i epizodyczna postać Heńka Szafrańskiego, biedniaka ginącego z rąk gwardzistów w trakcie wykonywania rozkazu akowskiego dowództwa, nakazującego likwidację gru­py gwardzistów, jest potraktowana zbyt marginesowo. Nieważny wprawdzie jest fakt, że zasięg akowskiego pseudopodziemia był szerszy, nie o statystyczne proporcje przecież chodzi, najistotniej­sze jest to, że szatańska perfidia akow­skich potentatów, konspirujących się przed własnym narodem, kokietujących patriotyczną, rzekomo apolityczną frazeologią masy ludowe, nie została zdemaskowana, że oszustwo dokonane na masach ludowych nie zostało pokazane. Pietrkowi Domagale nie wolno było obojętnie patrzeć, jak Heniek Szafrański ginie za cudzą, wrogą sprawę. Trze­ba tutaj jasnego postawienia sprawy, trzeba było większej odwagi twórczej, a tendencja ideowa książki byłaby o wiele wyrazistsza i jej demaskator­skie znaczenie daleko istotniejsze. Żarliwość ideowa i większe zaangażowanie się pisarskie, mniejsza ostrożność były­by tu bardzo na miejscu.

Nie popełniłby wtedy autor takich naiwności jak motywacja postępowa­nia akowskiego oficerka Hołubki i je­go nienawiści do Armii Ludowej wzglę­dami osobistymi („Gdy się dowiedział od Kramerowej o dawnym romansie Emilki z Domagała, przysiągł, że choć­by tylko z tego powodu musi chama zlikwidować”). Naiwność bardzo rażąca, a takich znalazłoby się w powieści do­syć wiele. Do nich należą zgoła fałszy­we programowe wypowiedzi przedsta­wicieli konspiracji ludowej na zebraniu organizacyjnym. W wypowiedziach tych podkreśla Marzec rezygnację z wszelkich przejawów walki klasowej, a przecież jest to sprzeczne nie tylko z prawdą historyczną, ale nawet z obra­zem walki klasowej w powieści Marca, z wymową przedstawianych przez Mar­ca faktów.

Nad koncepcją powieści Marca za­ciążyła w jakimś stopniu konwencja powieści środowiskowej. Bohaterowie pozytywni jego powieści są bardziej, niż tego wymaga estetyka realizmu, osa­dzeni w warunkach miejsca, bohatero­wie jego powieści skrojeni są na miarę Błogocic i Wydartowa bardziej niż na miarę czasów wielkiej wojny i społecz­nej rewolucji.

Niewspółmierność ludzi i wydarzeń spowodowała inną znamienną rysę w powieści Marca. Bohaterowie jej nie są zdolni do kształtowania własnymi siła­mi biegu wydarzeń, nie są zdolni do na­dawania kierunku tym wydarzeniom. Działalność gwardzistów, ograniczająca się zresztą do odpierania ataków, naru­szających naturalny porządek w błogocickim świecie, jest jedynie refleksem wielkich wydarzeń z zewnątrz. Stąd znamienny w powieści brak konfliktów, brak obrazu tworzenia się nowych sił społecznych, brak obrazów wyrastania i dojrzewania wydartowskich biedniaków.

Błędom koncepcyjnym towarzyszą nazbyt częste jeszcze nieporadności warsztatowe. Obok świetnych obrazów w początkowych partiach książki, gdy poznajemy rodzinę Domagałów i po­przez doświadczenie życiowe jej człon­ków odczuwamy okrucieństwo kapitali­stycznej i okupacyjnej rzeczywistości wiejskiej, obok realistycznych obrazów jak zebranie komisji kontyngentowej, zebranie u szewca Srogi, niezrównany spęd bydła z targownikiem Mizerskim, w powieści Marca znajdujemy obrazy martwe, ilustracyjne, schematyczne. Czyż pomysł pokazania sprzeczności ideologicznych akowskiej i ludowej konspiracji w skontrastowanych dwóch zebraniach konspiracyjnych, na któ­rych wygłasza się programowe prze­mówienia dosyć zresztą nieudolne, nie jest artystyczną przegraną pisarza, czyż obraz pacyfikacji wstrząsający przez naturalistyczne szczegóły obrazowania (zwisająca przez okno ręka zabitej Srogowej), więcej niż dramatyczną grozę, nie jest ubogi i nieprzekonywający, czy wreszcie obrazy wyzwolenia, w których nie ma nic poza siatką wydarzeń nie dowodzą, że Marzec dał się uwieść łat­wiznom pisarskim, że nie przezwycię­żył konsekwentnie plagi ilustracyjności w swej powieści? Niezaprzeczalny talent pisarski Marca wprost prowokuje do szczególnie ostrego napiętnowania wszystkich wyraźnie niedopracowanych partii książki.

W charakteryzowaniu postaci ucieka się do niewybrednych porównań (np. Domagała zaskomlał jak nieporadne szczenię”, s. 25. „Obejrzała się szybko na boki i ogarnąwszy ramieniem cało­wała łapczywie, jak człowiek bardzo wygłodniały”, s. 278).

O debiutanckiej nieporadności świad­czy fakt, że Marzec nie potrafił spleść w zwartą całość kompozycyjną rozlicz­nych wątków fabularnych. Np. wątek miłości kułackiej córki, Emilki Kowal­skiej, do Pietrka Domagały występuje w powieści kilkakrotnie, chociaż nie można powiedzieć, by wątek len speł­niał w powieści określoną funkcję. Wą­tek romansu sołtysa Benczyka z Józka Domagalanką został zaniechany i spra­wa, w związku z którą został wprowa­dzony, sprawa wyjazdu jednej z córek Domagałów do Niemiec, została rozwią­zana bez jego pomocy. Można by do­rzucić także brak wypracowanego stylu pisarskiego, jednostajność narracji. W powieści Marca zdarzenia małe, niewa­żne, jak wesele Emilki, przeplatają się z obrazami okrucieństwa niemieckiego i bohaterstwa partyzantów w tym samym beznamiętnym toku opowiadania.

Chociaż wielkiej powieści o pokole­niu bojowników, przebudowujących wieś, Marzec nie stworzył, obraz okupa­cyjnej wsi odmalował z perspektywy klasowego rozwarstwienia, nakreślił realistyczne sylwetki bohaterów, nie przeholował w podmalowaniu obyczajo­wych rarytasów (można mu wybaczyć rozbudowany obraz kułackiego wesela, trochę zresztą tuzinkowy), nie popełnił rażących błędów w językowej koncep­cji książki, na ogół poprawnie, reali­stycznie zabarwiając język bohaterów gwarową odrębnością.

Dlatego w podsumowaniu należy pod­jąć sugestię Macha, że Marzec dyspo­nujący świetnym znawstwem spraw wiejskich i niezaprzeczalnym talentem pisarskim nie zrezygnuje z tematyki wiejskiej i napisze naprawdę doskonałą powieść o tych, którzy przyszłość wsi widzą w socjalizmie.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content