copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PRZESZŁOŚĆ CZYLI PAMIĘĆ NIEDOKONANEGO
Juliusz Żuławski, Czas przeszły niedokonany, Warszawa 1962
Nikt nie miałby wątpliwości, gdyby nawet na egzemplarzach tych utworów brakło nazwiska autora, że Wyprawa o zmierzchu (1936) i Czas przeszły niedokonany zostały napisane przez tego samego człowieka. Postacie, motywy, wątki i sceneria Wyprawy o zmierzchu ożyły na nowo na kartkach nowych opowiadań Żuławskiego. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że nie było nie tylko Skrzydła Dedala (1949), ale że w ogóle nie było ponad dwudziestu lat życia. Domysł taki byłby nie tylko ze względu na fakty pozaliterackie zupełnie bezpodstawny.
Jest w nowym zbiorku opowiadań Żuławskiego utwór, który uznać można za swoisty autokomentarz Żuławskiego do Skrzydła Dedala i za programowe wyjaśnienie, dlaczego nie ma w tych opowiadaniach tego, czego nie ma. Utwór ten to opowiadanie Morze. W Morzu prostoduszny, niebieskooki Szwed opowiada kryminalną historię, która jest dla niego zupełnie niezrozumiała i dla zrozumienia której gotów jest rozważyć kilkadziesiąt możliwych hipotez, przyjmując za fakt bezsporny, że jedna z postaci opowieści popełniła samobójstwo, ponieważ ów Szwed był naocznym świadkiem tego wydarzenia. Ten jedyny pewnik całej opowieści okazał się najczystszym fałszem; ów poczciwy Szwed opowiadał całą historię właśnie rzekomo samobójcy. Sytuacja Szweda aż nazbyt przypomina sytuację autora Skrzydła Dedala, a nie ma co wątpić, że Szwedowi odeszła wszelka ochota do snucia kryminalnych opowieści nawet wtedy, gdy udało mu się przezwyciężyć swoje osłupienie.
Pozwoliłem sobie na mało elegancki chwyt, który – mam nadzieję – zostanie mi wybaczony, ponieważ niedzisiejszą elegancję samego Żuławskiego trzeba było skontrastować z odrobiną prostackiej obcesowości, żeby smak tej jego elegancji mógł być niezawodnie rozpoznany. Zrobiłem aluzję, żeby uwypuklić to, że sam Żuławski uważa aluzję za nietakt. W opowiadaniach zbiorku Czas przeszły niedokonany wypowiada się z powagą i odpowiedzialnością człowiek dojrzały, któremu nie w głowie jakakolwiek małostkowość. Interesuje go własny bilans życia, a nie szczegółowe buchalteryjne zapisy. Każde opowiadanie zbiorku to próba czy zarys ogólnego bilansu. Bilansu z zasady z wynikiem ujemnym, co zostało wyeksponowane w tytule zbiorku.
Z jednym wprawdzie wyjątkiem, ale jest to akurat ten wyjątek, który potwierdza regułę. Mam na myśli opowiadanie Ulubieniec fortuny z bohaterem, któremu obca jest udręka czasu niedokonanego. Narrator opowiadania nie kryje ani swojej admiracji, ani swego dystansu wobec tego bohatera. Ten bohater jest cudownie obdarzony wyczuciem czasu teraźniejszego, który zamyka w sobie całą sferę rzeczywistego działania i wszystkie możliwości dokonań. I jest jednocześnie absolutnie wolny od daru czy przekleństwa pamięci i od daru czy przekleństwa wyobraźni, a tym samym nie istnieje dla niego ani przeszłość, ani przyszłość, a więc te jedyne tereny, którymi włada refleksja bądź marzenie. „Nie myślę nigdy ani o życiu, ani o śmierci – wyznał z tak prostą szczerością, że mogłem wykonać tylko, milcząc, gest Piłata. – Myślę jedynie o chwili, w której się właśnie coś dzieje. A może nawet nie myślę o niej tak bardzo. Po prostu nią żyję. Zresztą ty także. Każdy. Ale może nie każdy dostrzega ją w porę” (s. 54). Władzy tego swego bohatera podporządkowuje Żuławski zarówno życie, jak śmierć „I rzeczywiście nie stracił nigdy żadnej okazji, jaką kiedykolwiek zaofiarowywała mu nadchodząca chwila. Dlaczegoż więc miałby się cofnąć przed tą największą w życiu – przed okazją fortunnej, pełnej sukcesu śmierci” (s. 64).
Rzecz oczywista, ten wyjątkowy bohater Żuławskiego, obiekt admiracji i dystansu, nie odczuwałby potrzeby i nie miałby zresztą żadnej okazji do przeprowadzania bilansu życia. To byłoby w ogóle u niego niemożliwe, ponieważ jego czas przeszły dokonany oznacza doskonałe nieistnienie. Dla każdego zresztą to, co dokonane, przestaje istnieć w jakiejkolwiek z form duchowej realności. Bagaż pamięci – przeszłość to kształt czasu niedokonanego. Niedokonane, a więc nie unicestwione trwa w pamięci jako kara za odmowę czy nieumiejętność dokonania, czyli unicestwienia. Dokonane albo spełnione przynależy u Żuławskiego w całości do sfery niebytu i nicości. W opowiadaniu Santa Maria czworo pasażerów statku znalazło się w idealnej sytuacji do nawiązania takich czy innych ludzkich związków czy kontaktów. Siedzimy ze zdziwieniem, że wszystko między nimi dzieje się inaczej, niż się dziać zwykło, gdy nie znani sobie ludzie znajdą się w jakiejś wspólnej sytuacji. Rzecz w tym, że oni wszyscy nie są sobie wzajemnie nie znani, ale przeciwnie – między nimi spełniło się wszystko, co mogło się spełnić, oni już w sposób absolutny przestali dla siebie istnieć. Żuławski wyciągnął jedynie zewnętrzne konsekwencje z faktu ich wewnętrznego nieistnienia dla siebie, przypisał im zgodność zachowań zewnętrznych z prawdą wewnętrzną, likwidując konwencjonalną formę społecznych zachowań, za którą nie kryją się już żadne treści. Kelner z londyńskiej restauracji daremnie usiłuje narzucić im tę konwencjonalną formę zachowań, gdy oni sami odrzucili wszelką konwencjonalność.
Dokonane i spełnione przestaje istnieć, niedokonane i niespełnione trwa w pamięci jako bagaż przeszłości niezmiennej, nienaruszalnej i nie do naprawienia. Narrator opowiadania tytułowego stwierdza nienaruszalność i okrucieństwo tego bagażu. „Powtarza się każdy dzień – wszystko widzę i słyszę. Ale ani jednego słowa nie mogę dorzucić do słów, które wypowiedziałem, ani także żadnego cofnąć. Ani jednego gestu nie mogę dodać czy zmazać i ani jednej już myśli. Nie mogą odmienić niczego. Każde zmienione słowo, czy gest, zmieniłoby losy ludzkie i musiałoby spowodować chaos przez inne ich powtórzenie. Toteż zdrętwiały stoję tu teraz – pod tym oślepłym i ogłuchłym oknem – tak właśnie, jak stoję” (s. 34). Narrator opowiadania Czas przeszły niedokonany jest bezkompromisowy w stosunku do siebie, nie chce skorzystać z żadnych ułatwień, które człowiek zwykł w takich sytuacjach wymyślać, chciałby co najwyżej spełnić to, co nie zostało spełnione, gdyby nadarzyła się możliwość spełnienia, jest to jednak niemożliwe, ponieważ powtarza się wszystko, ale nie powtarzają się wewnętrzne napięcia energii duchowej i nie powtarzają się wewnętrzne konieczności. Niedokonane trwa w czasie przeszłym, a ten jest poza wszelkim zasięgiem realnego działania.
Nie jest jednak poza zasięgiem najrozmaitszych mistyfikacyjnych zniekształceń. Przeciwnie, to nader urodzajna gleba rekompensacyjnych mistyfikacji. To gleba, na której rodzą się mity, legendy i wszelkiego typu. fikcje ludzkiego umysłu i ludzkiego serca. Energia, nie zużyta na spełnienia rzeczywiste, wyładowuje się w zastępczych spełnieniach fikcyjnych. Czas przeszły niedokonany Apolinarego Zdyba zamienił się w barwną legendę jego czasu dokonanego. Bohater Żuławskiego zdobywa się na zburzenie tej legendy, ale jest to krok straceńczy i samounicestwiający. Legenda czasu dokonanego warunkowała realną egzystencję Apolinarego Zdyba, fikcja była użyteczniejsza niż prawda, prawda czasu niedokonanego okazała się czymś bezużytecznym, i nie do zaaprobowania, zaspokoiła jedynie jakąś wewnętrzną i bezinteresowną potrzebę sporządzenia uczciwego bilansu życia. Żuławski uznaje w swoich opowiadaniach tę potrzebę, stawiając na bezwzględną autentyczność i rzetelność bilansu. Obce mu jest szukanie w autentyczności lekarstwa na schorzenia i fikcje kultury, jemu wystarcza autentyczność jako bezinteresowny gest ostatecznego podsumowania, które na realny bieg rzeczy nie ma i nie może mieć najmniejszego wpływu. Ot, sprostać na chwilę i dla bezinteresownej satysfakcji ciężarowi przeszłości, która jest sumą czasu niedokonanego.
Napisałem na wstępie, że w opowiadaniach zbiorku Czas przeszły niedokonany wraca Żuławski do motywów Wyprawy o zmierzchu. W różnych kreacjach narratora opowiadań rozpoznajemy nowe wcielenia Jakuba Gastora, którego losy malował wszechwiedzący, choć jawny, narrator powieści Żuławskiego. Ten wszechwiedzący narrator Żuławskiego udawał, że wie wszystko o całym życiu swego bohatera. Dzisiejsze opowiadania Żuławskiego dowodzą, że ów dawny opowiadacz w sposób zadufany fantazjował na temat wieku dojrzałego Gastora. Doświadczeniami jego młodości, które znał dobrze, wypełnił jego całe zupełnie mu nie znane życie. Bohater Wyprawy o zmierzchu triumfował nad czasem niezmiennością swojej natury. „Jakub Gastor. Poszukiwacz własnej twarzy, człowiek patrzący na swoje serce jak na syna, przechodzący przez wszystko, co go otacza, jak oglądacz interesujących spektakli, z których każdy kosztuje go kroplę krwi. Bezdomny, niepokonany, chwiejny i entuzjastyczny. Towarzyski i osamotniony. Cyniczny i patetyczny. Przygodny sybaryta, a potem włóczęga” (Wyprawa o zmierzchu, Warszawa 1936, s. 24). Nic z tych rzeczy. Jakub Gastor po latach to człowiek z kamiennym ciężarem czasu niedokonanego, którego nie chciałby zmistyfikować. To człowiek bardzo poważny, bardzo prawdziwy i wolny od wszelkich złudzeń, nawet złudzeń co do przeszłości, a tych pozbywają się ludzie tylko naprawdę odważni w myśleniu. Z odwagą w myśleniu można czasami zrobić niemało.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy