Od Mont-Blanc do łazienki, Twórczość 6/1960

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

OD MONT-BLANC DO ŁAZIENKI

Stanisław Dygat, Rozmy­ślania przy goleniu, Warszawa 1959

Rozmyślania przy goleniu w wyda­niu książkowym odłożyłem sobie do lektury na jakąś specjalną okazję. W pamięci pozostała mi przyjemność czytania Podróży. Wiele lat przedtem i cały czas potem żadna książka nie sprawiła mi przy czytaniu takiej sa­tysfakcji, jakkolwiek zdarzyło mi się w tym czasie poznać co najmniej kilka niewątpliwych arcydzieł, górujących w tym czy innym względzie nad Podróżą. Po Rozmyślaniach przy goleniu trudno było spodziewać się takiej samej saty­sfakcji (bądź co bądź to margines pi­sarski Dygata), ale trzeba przecież być oszczędnym z autorami, których czyta­nie jest źródłem bezinteresownej rado­ści. I dobrze się stało, ponieważ ksią­żeczka Dygata uchroniła mnie od złych rozmyślań świątecznych.

Dygat, jak mało kto, oswaja złe my­śli. Więcej, Dygat oswaja samo zło, ab­surd i idiotyzm. Powiedziałabym nawet, że pod tym względem Dygat jest pisa­rzem niebezpiecznym, ponieważ umo­żliwia rozładowanie sprzeciwu wobec absurdu i idiotyzmu. Nawet wtedy, gdy do sprzeciwu nawołuje. Chodzi mu bowiem o sprzeciw interwencyjny, nie zasadniczy. W tym ostatnim, jak we wszelkiej zasadniczości, dopatruje się kabotyństwa. W jego prawdziwość nie wierzy. W skuteczność jeszcze mniej. Nie może zresztą być skuteczne to, co fałszywe.

U Dygata nieskuteczne jest w ogóle wszystko. Także sprzeciw interwencyj­ny. Z nieskuteczności wszystkiego nie wynika jednak nieszczęście. Co najwy­żej melancholijna refleksja. Przed me­lancholią broni się Dygat uśmiechem. I nie jest to wcale uśmiech przez łzy. Śmiech Dygata nie jest udany. Jest najzupełniej prawdziwy. Dygat śmieje się, ponieważ jest dobry, ponieważ jest współczujący, ponieważ jest wyrozu­miały. Wyrozumiały dla wszelkiego głupstwa w człowieku, a więc w rezul­tacie i dla wszelkiego głupstwa wokół niego. Głupstwo wokół człowieka jest bowiem jego własnym dziełem. W do datku niezamierzonym. „Świństwa i łajdactwa popełniają ci, którzy szla­chetność pokochali nad miarę. Wyda­je się im ONA czymś tak wzniosłym, upajającym i indywidualnie wartym zachwytu, że dla JEJ zdobycia, dla roz­sławienia JEJ imienia (w połączeniu z własnym) gotowi na najnikczemniejsze, najbardziej małostkowe świń­stwa i podłostki. Dla niektórych ludzi szlachetność stała się towarem takim samym dobrym dla handlu, jak każdy inny” (s. 42-43).

Dygat proponuje, jeśli tak to można określić, jedyne remedium na wszelkie zło: unikanie przesady. I w dobrym, i w złym. W ogóle we wszystkim: w ży­ciu, w myśleniu, w sztuce, w literatu­rze. Jeśli Dygata cokolwiek naprawdę oburza, to tylko przesada. Przesadę chciałby demaskować wszędzie i we wszystkim. W dążeniu do dobra i w buncie wobec zła. W optymizmie i pesymizmie. W działaniu i w mora­listyce. U Kazimierza Brandysa i u Sartre’a. U Hłaski i u Osborne’a.

W niechęci do wszelkiej przesady jest Dygat bezkompromisowy i nawet bezwzględny. To może dziwne u pisa­rza, który nie lubi być bezwzględny, który z pobłażliwej wyrozumiałości i współczucia wyprowadza swój program pisarski. Zauważmy, dlaczego dyskwa­lifikuje pisarstwo Simone de Beauvoir. „Co to znaczy: Nie potrafi napisać po­wieści? To znaczy, że nie wie nic o in­dywidualnym, cichym cierpieniu i o indywidualnym cichym miłosierdziu” (s. 52). Zauważmy, jak określa ten swój pozytywny pisarski program. „My­ślę, że społeczną funkcję pisarza określa jego wrażliwość na prawdę i kłamstwo, na sprawiedliwość i krzywdę oraz rzad­kie ostatnio, ale cudowne pragnienie, by wprawiał innych w zadumę, przeka­zywał im swój nastrój, czasem dawał może chwile radości” (s. 79). Nie jest to w żadnym razie niekonsekwencja.

W Podróży doszukiwałem się, chyba trafnie, koncepcji „doli urzędniczej” współczesnego człowieka. Dola urzęd­nicza to dola człowieka zredukowanego w swoich możliwościach i aspiracjach. Dygat czuje się pisarskim rzecznikiem takiego właśnie człowieka. Nie pogar­dza nim jako manekinem, obdarza go współczuciem i sympatią, ponieważ jest on taki, jaki być może czy nawet musi. Nie można obwiniać nikogo za to, że nie jest taki, jaki być nie może. Prze­sadę tropi Dygat we wszystkim, co nie pasuje do sytuacji człowieka zreduko­wanego. Wzniośli moraliści są przesad­ni, ponieważ zapominają o tym, że co jakiś czas moralizują w innym duchu i to moralizowanie jest zależne od sy­tuacji koniunkturalnych. Zachwyt dla cywilizacji jest przesadny, gdyż trzeba pamiętać, że droga wiedzie „od Lindbergha do Toeplitza”. Nawet sceneria nie może być przesadna, ponieważ czło­wiek zredukowany swą niezależność może manifestować nie na szczycie Mont-Blanc, lecz w łazience. „Łazienka jest ostatnim bastionem bezwzględnej niezależności współczesnego człowieka. Tam, najzupełniej legalnie odseparowa­ni dzięki kluczowi lub zasuwce od społeczeństwa i zwolnieni z wszelkiego rodzaju służb, przymusów i ustępstw na jego rzecz, możemy poświęcić się wyłącznie sobie, i to zarówno fizycznie, jak i duchowo” (s. 41).

Prezentacja właściwej scenerii i prak­tyczno-życiowych okoliczności człowie­ka zredukowanego to główny chwyt Dy­gata w demaskowaniu przesady i inte­lektualnych koturnów. Teoretyzujesz, kochanie – ironizuje Dygat – na te­mat, czy młodzież jest zła lub dobra, ale nie zapominaj, że jesteś publicystą za złotówkę od wiersza. Chcesz uszczęśliwiać innych, to wiedz, że swoją wła­sną nadzieję lokujesz w kuponach Toto-Lotka. Oburzasz się, lecz miej na uwa­dze, że to swoje oburzenie sprzedajesz za tantiemy. Zabieg redukcyjny Dygata prowadzi zawsze do wniosku, że wiel­kie cyfry, a tym bardziej algebraiczne formuły są zwykłym hochsztaplerstwem, ponieważ w rzeczywistości chodzi tu tylko o najprostsze rachunki. Stąd Dygatowska dystynkcja między myśleniem a wymyśleniem, między wysiłkiem a wysileniem.

Dygat cytuje w jednym z felietonów zdanie Jarosława Haska: „Człowiekowi zdaje się, że jest gigantem, a jest gó­wniarzem”. To zdanie mogłoby być użyte jako motto Rozmyślań przy goleniu, gdyby nie to, że słowo „gówniarz” nie oznacza u Dygata pogardy. Przeciwnie! Kryje się za nim deklaracja sentymentalna. Tylko ironia neutrali­zuje sentymentalizm całego szeregu fe­lietonów, w których nikomu nie wydaje się, że jest kim innym, niż jest. Tak jest w przeuroczej historii z czapką-niewidką. „Co do mnie – deklaruje się narrator – nie wstydzę się przyznać do dziecinno-dorosłych marzeń. Gdy­bym miał czapkę-niewidkę, przede wszystkim dałbym po gębie X-owi. Z dawna już o tym marzę, ale po­wstrzymują mnie przed tym głupie kon­wenanse oraz szereg innych okolicznoś­ci” (s. 103). Tak jest w znakomitym opowiadanku o nieporządkach na biur­ku, w którym to opowiadanku dramat historiozoficzny został zawarty w aneg­docie z życia codziennego. Tutaj gigan­tomania dotyczy wewnętrznych reakcji na mikrofakty. Wiadomo jednak, że fakty te są na planie pierwszym, są jedynym źródłem i efektem gigantomańskiej aktywności wewnętrznej. Hi­storiozoficzny wymiar tej aktywności jest tym samym, czym marzenie o czapce-niewidce. Człowiek zredukowany może sobie pozwolić na wszelką dzieci­nadę marzeń, jeśli nie zapomina, że wszystko się rozgrywa w dziecinnym pokoju. W każdym razie polecam pre­ceptorom naśladowanie arcywnikliwego toku myślenia Dygata, gdy obserwuje dziecinną gigantomanię.

„Kiedy zobaczycie czasem kogoś, kto wśród zabawy i rozbawionych ludzi sie­dzi smutny, zasępiony i niespokojny, możecie być zupełnie pewni, że myśli on o swoim biurku, na którym porozrzu­cane i spiętrzone książki, kartki, kwi­ty, listy, papiery, a czasem przedmio­ty zupełnie nieoczekiwane i nieznane, jak na przykład pluszowy miś albo ciu­paga, na którym wszystko to poprze­wracane uniemożliwia jakąkolwiek pra­cę. Człowiek uważa się za zupełnego bankruta, wspomina jasne i wesołe mo­menty swojego życia jako coś raz na zawsze minionego i zastanawia się nad samobójstwem. Jest rzeczą bardzo dziw­ną, że ten stan nieładu uznaje się od­ruchowo i bogobojnie za coś nieodwracalnego i początkowo nie przechodzi człowiekowi nawet przez głowę, by moż­na temu przeciwdziałać. (Tym dziwniejsze, iż tak jest za każdym razem i do­świadczenia z poprzednimi nieporząd­kami nie uczą niczego). Ale potem, ni stąd, ni zowąd, zupełnie tak, jak było z Archimedesem, Newtonem czy świę­tym Pawłem – nawiedza człowieka rewolucyjna i odkrywcza myśl, że prze­cież można po prostu zrobić porządek” (s. 116-117).

Od jakich niepokojów, lęków i podej­rzeń można by się ustrzec, gdyby się miało na uwadze trzeźwe rozeznanie Dygata, że wszystko się ogranicza do własnego biurka, łazienki (wersja maksymalistyczna), do czyszczenia lub nieczyszczenia zębów i butów (najprostszy układ egzystencjalny). Uważać siebie za giganta to śmieszność, podejrzewać gi­gantów w innych to poważne zagroże­nie dla normalnego współżycia. Czło­wiek może być wtedy pozbawiony nawet prawa do dziecinady. A dlaczego?

Zagrożenie wynika zawsze z powagi, z jaką się traktuje sytuacje niepoważ­ne. Przed tym przestrzega Dygat w każ­dym wypadku. Tę przestrogę odnosi także do siebie jako człowieka i jako pisarza. „Pisarz nie powinien samego siebie traktować nazbyt serio” (s. 60). „Nie mniej zdawkowo i patetycznie (ba, bodaj jeszcze bardziej) brzmi określe­nie: powaga zawodu pisarskiego. Ale i powaga pisarska objawia się najróżniej i nie trzeba zapominać, że gdy Kafka czytał przyjaciołom Zamek (o czym wspomina Tomasz Mann), słucha­cze pokładali się ze śmiechu, a sam Kafka tak się śmiał, że musiał przer­wać czytanie” (s. 30). Sam Dygat określa się zawsze ironicznie. W jednej z trafniejszych autodefinicji stylizuje się Dygat na sklerotycznego staruszka. Stylizacja starcza ma zresztą ten sam walor znaczeniowy, co stylizacje dzie­cinne. „Chodzi mi tylko o to, że ja swo­ją cegiełkę tak tylko skrycie i skromniutko sobie gdzieś z boku podrzucam., a wcale nie pcham się, gdzie stawiają gmachy. Ot, grzeszę tam sobie pod pie­cem, już to przeklinam z cicha, już to pacierze klepię, darujcie staremu” (s. 124). Pluszowy miś, biurko, łazienka i piec to całe teatrum, na którym zmieś­cić się może wszystko, co ma początek i koniec.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content