copyright © „Twórczość” & Leszek Bugajski
WŚRÓD CZASOPISM
Kiedy dowiedziałem się, że w Szczecinie powstała Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, zdumiałem się: a cóż Henio miał wspólnego ze Szczecinem? Coś tam wygrzebałem z pamięci, jakieś jego opowieści o sporadycznych podróżach do tego miasta, których pewnie każdy krytyk odbywa głównie w młodości sporo w celach zarobkowych, a może tylko mi się wydawało, że opowiadał o tym, a w rzeczywistości chodziło o zupełnie inne miasto… Była jego długoletnia przyjaźń z Darkiem Bitnerem, który jednak nie ma takiego usposobienia, by cokolwiek zakładać. Ale po chwili uświadomiłem sobie, że późna twórczość Henia była publikowana przez szczecińskie wydawnictwo Forma, że tam właśnie jego artystyczna przemiana w poetę znalazła zrozumienie i wsparcie. I chyba o to właśnie chodzi, że tam jest grupa ludzi, którzy doceniali lepiej niż ktokolwiek inny jego pasję, niezależność i pryncypialną niezłomność w sprawach dla literatury fundamentalnych. I pomyślałem wtedy, że nie ma żadnej zagadki w tym, że w Szczecinie zawiązano fundację noszącą jego imię.
Potem przyszła wiadomość, że Fundacja Berezy zamierza wydawać literacki kwartalnik. Pomyślałem: to oczywiste, skoro fundacja ma się zajmować literaturą niekomercyjną, to musi mieć gdzie ją publikować, no i pisarze zainteresowani literaturą, a nie kasą, powinni mieć jak najwięcej okazji do pokazania się. Ani się bowiem obejrzeliśmy, a już wyhodowała nowa kultura całe pokolenie, które jest przekonane, że najwybitniejszym współczesnym pisarzem jest Stephen King. I że koroną rozwoju sztuki pisania jest coś, co eufemistycznie nazywane bywa literaturą gatunkową. I coraz mniej jest wokół osób zażenowanych czy chociaż tylko zdziwionych tym, że powieści sensacyjne pretendują do rozmaitych nagród literackich. Więc wspaniale, że powstaje nowe miejsce, w którym będzie obecna po prostu literatura. Bezprzymiotnikowa. I że nad tym miejscem unosił się będzie duch Berezy.
Kiedy więc było już wiadomo, że pierwszy numer kwartalnika podąża w moją stronę, wyobraziłem sobie, że znajdę w nim nazwiska tych, których Bereza uważał za fundament polskiej literatury – Kochanowskiego i Paska. No bo od czegoś i fundacja, i kwartalnik muszą zacząć. Logiczne by było, żeby zaczęli od fundamentów. A tu nic z tego. Trzecia część pierwszego numeru nowego kwartalnika to James Joyce! Najpierw zdumienie, a potem zrozumienie. No jasne. Henio uważał Joyce’a za jednego z najważniejszych pisarzy, o czym można się łatwo przekonać, sięgając chociażby do jego Biegu rzeczy i zobaczyć jak często, z jakimi epitetami i w jakim towarzystwie przywołuje Joyce’a. To raz. A dwa – wyjściowe nawiązanie do Joyce’a lokuje od razu kwartalnik w bieżącym życiu literackim, bo przecież w ubiegłym roku wszyscy się zachwycali tym, że wreszcie mamy przełożony w całości na polski Finnegans Wake. To rzeczywiście ważne wydarzenie, choć nie ma powodów do tego, by spodziewać się, że zmieni ono cokolwiek w polskiej literaturze (na przykład zawstydzi seryjnych producentów rozrywkowej sieczki, o której mówią, że to literatura). Ba, nie ma podstaw sądzić, że ktoś przebrnie przez całość tekstu, co nie znaczy, że błędem było jego tłumaczenie i wydanie – w końcu ilu jest wśród nas takich, którzy przebrnęli przez całego Mickiewicza? A bez niego literatura polska byłaby nie taka. jak jest. Nie bez powodu więc Krzysztof Bartnicki, tłumacz Finnegans Wake, mówi – podejrzewam że z sarkazmem – w wywiadzie opublikowanym w „eleWatorze”: „Oto jest tekst Finnegans Wake niezrozumiały dla Anglika – i jest Finneganów Tren, tekst niezrozumiały dla Polaka”.
Ale w tym niezrozumieniu nie ma w sumie niczego złego. Są bowiem w kulturze takie zjawiska i dzieła, które nie dają się ogarnąć przeciętnemu umysłowi, ale które powinny w niej być obecne mimo wszystko, jak – przepraszam za aż takie porównanie – Słońce nad Ziemią. I to jest dodatkowy dobry powód, że pismo, nad którym unosi się „duch Berezy”, zaczęło swoje życie od Joyce’a. Joyce jest bowiem Literaturą. Wystartował dość konwencjonalną prozą, potem napisał dzieło, które – mówiąc z niewielką przesadą – zaprogramowało rozwój i życie dwudziestowiecznej literatury, a wreszcie stworzył Finnegans Wake, utwór według mnie aberracyjny, stanowiący literacką ślepą drogę i zarazem będący ostrzeżeniem przed nadmiernym wydziwianiem, które prowadzi do zerwania kontaktu z czytelnikiem. A w sumie jest Joyce przykładem pisarza, który wszystko poświęcił literaturze. Jak Bereza. O którym Artur Daniel Liskowacki, prezes Fundacji, słusznie mówi w wywiadzie dla „eleWatora”: „Bereza to nie tylko najlepsze tradycje naszej literatury, ale i pasja, odwaga w promowaniu tego, co w niej osobne, wartościowe, a nie komercyjne”. I tak mi się to wszystko poukładało.
A sam „eleWator” jest bardzo, ale to bardzo interesujący. Przyczepić się nie ma do czego – część joyce’ologiczna trzyma poziom, reszta materiałów dobrana ze smakiem i poszanowaniem wartości artystycznych. Następny numer ma być poświęcony Janowi Drzeżdżonowi – i to jest zrozumiałe. Tego pisarza Bereza wylansował i bardzo cenił, choć ostatnio uległa jego twórczość zapomnieniu, wiec warto ją przypomnieć. A potem, moim zdaniem, czas na Dariusza Bitnera, wielki literacki talent ze Szczecina, który jakoś nie może się odnaleźć w nowych literackich układach. Kto ma wiec krzyknąć: pamiętajcie o Bitnerze, czytajcie Bitnera, jak nie szczeciński kwartalnik literacki?
Leszek Bugajski
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy