copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SMAK OSOBLIWOŚCI
Stanisław Zieliński, Wycieczki balonem nr 2. Gawędy z pretekstem, Warszawa 1964
Ktoś gdzieś napisał, że u dwóch naszych mistrzów gawędy o książkach, to znaczy u Iwaszkiewicza i Stanisława Zielińskiego, nigdy nie można przewidzieć, co będą czytać i o czym będą gawędzić. To pewne, że ani Iwaszkiewicz, ani Zieliński nie czytają książek takiego czy innego zbiorowego schematu. Twierdzę jednak, że przewidzieć można. Iwaszkiewicz ma kilka dziedzin literatury i piśmiennictwa, którymi interesuje się systematycznie i z niezachwianą wiernością. Iwaszkiewicz jako czytelnik uprawia najbardziej luksusowy rodzaj lektury. Folguje w przede wszystkim swoim ustalonym upodobaniom czy dobrowolnie przyjętym obowiązkom. Lektury Iwaszkiewicza układają się według własnej, całkowicie przejrzystej zasady wyboru. W Rozmowach o książkach Iwaszkiewicza prawie nie zdarzają się niespodzianki.
U Zielińskiego na pierwszy rzut oka wszystko jest od sasa i łasa. Po zastanowieniu, da się odkryć w tym kramie z książkami jeśli nie zasady, to przynajmniej intencje wyboru. Rzecz w tym, że Zieliński, w przeciwieństwie do Iwaszkiewicza, nie czyta tylko tego, co chce czytać. Taki luksus to u Zielińskiego w najlepszym wypadku zaledwie połowa lektury. W tym, co chce czytać, jest z kolei skazany na ograniczenia i wobec tego czyta to, co niezbędne. Nie sposób być gawędziarzem i nie mówić o sobie. Z tego, co chce czytać, czyta Zieliński głównie to, co w nim inspiruje gawędziarstwo, co wiąże się z jego społeczną i duchową biografią.
Druga połowa lektur Zielińskiego to lektury z obowiązku. Poza pisarstwem Zieliński uprawia także zawód lektora. Zawodowy obowiązek to jeszcze nie wszystko. Zieliński należy do tych po dawnemu wychowanych ludzi, którzy przestrzegają obowiązków towarzyskich. Czwarta część lektur Zielińskiego w nich znalazłaby wytłumaczenie. Jednym słowem i u Zielińskiego nie ma co przesadzać z żywiołem niespodzianki w jego lekturach. Zieliński jest jednym z nas, mam na myśli nas, niewolników obowiązkowego czytania, czyli krytyków.
Przyznam się otwarcie, że wiedząc lub domyślając się, na jakiej zasadzie dana książka trafiła do lektury Zielińskiego, śledziłem z ogromnym zainteresowaniem, jak Zieliński daje sobie radę z książkami, których bez jakiegoś obowiązku raczej by nie czytał. Nie sztuka pisać mistrzowskie gawędy o książkach, które specjalnie do tego celu się wybiera. Sztuka wybrnąć z kłopotliwych sytuacji. W tym względzie mistrzostwo Zielińskiego podziwiam bez reszty. Zieliński góruje nawet nad owym swatem z anegdoty, który zdołał przekonać o zaletach tego, że jego kandydatka jest ślepa, głucha i kulawa, a na nieśmiałą wątpliwość, że jest także garbata, odpowiedział, że przecież nie może mieć wszystkich zalet. Zieliński w takim wypadku gotów jest garb przedstawić jako jeszcze większy cymes. Zieliński, podobnie jak ów swat, niczego nie ukrywa, a argumentuje z większym od niego przekonaniem. Bo Zieliński rzadko kpi w swoich argumentach. Kpina to dla niego za łatwy gatunek humoru. Tak jak za łatwy także byłby humor wynikły ze sztucznej i głupiej powagi. Zieliński pisze szczerze i prawdziwie poważnie, a nie zapomina przy tym nigdy, że za tą szczerością i powagą kryje się humor najwyższego gatunku. Ten, który wynika ze świadomości czy choćby przeczucia granic powagi.
Wysunąłem sugestie, które mogą się wydać z gruntu nieprawdopodobne. Miałby Zieliński tak samo poważnie pisać o Bablu i o Makarczyku, to o Makarczyku tak samo szczerze, jak o Bablu? A dlaczego nie? Babel jedna sprawa, a Makarczyk druga, między nimi nie ma nic wspólnego, jedna drugiej nie wyklucza, dla obydwu powinno się znaleźć miejsce. Z książkami tak jak z ludźmi. Ludzie są mądrzy i głupi, brzydcy i ładni, zdrowi i chorzy i można powiedzieć, że współżyjemy z wszystkimi jednakowo i na ogół rzadko kto jest tak bezwzględny, że chciałby zniszczyć mądrych, ładnych i zdrowych albo na odwrót – głupich, brzydkich i chorych, czy według jakiejś złożonej zasady wyboru. Twierdzę więc, że Zieliński szczerze i poważnie chwali Babla i chwali Makarczyka. Każdego za co innego oczywiście. Z publikowania książek nie wynika większe wspólnictwo między autorami niż z życia – między ludźmi. Ludzi łączy to, że żyją, autorów to, że publikują. Może jeszcze to, że ludzie chcą żyć, że autorzy chcą publikować. Zieliński wie, że dla książek trzeba mieć tyle samo tolerancji, co dla ludzi.
Podzielam w pełni stanowisko Zielińskiego, choć nie będę ukrywał, że nie doszedłem jeszcze do tak rozległego smakowania osobliwości książek. Podejrzewam zresztą, że Zieliński smakuje te osobliwości nie bez własnego pisarskiego wyrachowania. One są mu potrzebne do jego własnego pisarstwa.
Zieliński od lat szokuje swoich czytelników niewyczerpaną pomysłowością w wymyślaniu rzeczy doskonale absurdalnych. Tego wszystkiego nie sposób samemu z głowy wymyślić. Tym trzeba się karmić. Bez Paukszty można by na przykład na śmierć zapomnieć o wzruszającym całowaniu drzew. Zieliński chwali Pauksztę za „buziaki w plenerze” i na dowód szczerości podaje, że sam w ten sposób pisze: „Pożegnanie z lasem wypadło wzruszająco. Ucałowałem rosłą jodłę. Żolka rzuciła się w objęcia buka. Modrzewiom posłaliśmy całusa”. Na tak jawną kpinę pozwolił sobie Zieliński dlatego, że chciał zdradzić coś ze swych pisarskich tajemnic. Kpiny jednak jest w Wycieczkach balonem o wiele mniej, niż się o tym zwykle sądzi.
Osobliwe upodobania literackie Zielińskiego wynikają z głębokich filozoficznych racji. Że w Wycieczkach balonem święci triumf humor Zielińskiego, to sprawa taka sama. jak w całym jego pisarstwie. Prawdziwi humoryści są zawsze filozofami. Nawet wtedy, gdy o tym nie wiedzą.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy