copyright © „Twórczość” & Rajmund Kalicki
POWIDOK
Nie byliśmy zgrani ani zakumplowani, ale lubiłem słuchać jego ostrożnych sądów. Nawet gdy opowiadał się przeciw, chciał być łaskawy. To nie był człowiek pamiętliwy, może tylko trochę za szczodry wobec autorów, których wspierał. Nie zawsze zasługiwali na to. Nie umieli docenić jego łaskawości; myśleli, że im się należy. Ludzi dzielił według talentu; dla uzdolnionych był serdeczny, dla reszty grzecznie obojętny, bywał też oschły.
Bereza miał dwóch wrogów dających mu się we znaki: kontekst polonistyczny, nie tylko ten ze studiów, i transgresję. Pierwszy objawiał się pewną autorską manierą, pętał pióro i sprawiał, że „podmiot liryczny” nie zawsze w pełni umiał się wyliryczyć. Wychodziło to w „rybkach”, wiernych przekładach, jakie słałem J.C. Gómezowi, który potem na własny użytek zamieniał wszystkie zbitki słowne tekstu Berezy na mniej akademickie, być może mniej filologicznie ścisłe, ale na pewno ładniejsze, śpiewniejsze.
Transgresja podsuwała podejrzenia, że to ona buduje sztukę. Wystarczy lekko wykroczyć, postawić na wyjątek, a otrzymamy artystę. Niestety, przeważnie nie otrzymamy. „Pomóż, wspomóż, dopomóż wyjątku czuły odeprzeć tłumne armie reguły”, tak u Stachury, ale i on w końcu zrozumiał, że wyjątek chętnie prowadzi na manowce, najpierw czułe, potem już niezbyt.
Mój młodszy syn wszedł w wiek poważnych lektur, podsuwam mu Czarodziejską górę. Pochyla się nad książką, a po jakimś czasie wychyla z pokoju: – Ale wolno się czyta. Dobra! Mówię o tym Henrykowi, ożywia się: – A co potem? Proust? – Nie, Henryku, dałem mu Mistrza i Małgorzatę. Henryk kiwa głową, ale niejasno, nie wiem, czy potakuje, czy raczej nie.
Mam kilku znajomych, nie znają się między sobą, nie wiedzą, że zachowują się podobnie.
Czasami ten czy ów wyciąga z kieszeni jakiś pomander, delikatnie otwiera i każe wąchać: – Ale aromat! Nie palę, nie piję, węch mam dobry, ale żeby aż tak narzucać komuś własne delikatności? Nigdy nie dałem się zauroczyć smakowi magdalenek, uznaję jakość, choć to nie dla mnie. Czy ten rodzaj niezgody burzy wymóg tolerancji?
O tych sprawach nigdy się w redakcji nie rozmawiało; każdy miał swoje kwiatki i ich pilnował. Czasami tylko Andrzej Kijowski miewał wątpliwości albo Zbyszek Bieńkowski – sam będąc charakterologicznym wyjątkiem – wyrywał się z jakimś ostrzejszym sądem, ale koledzy nie podchwytywali sprawy. Było jak wśród zawodowców, każdy uprawiał własny ogródek, sadząc w nim tylko te roślinki, jakie lubił. Teraz nie jest inaczej.
Jednym ze szczególnych rodzajów pochwał są te, jakie się słyszy nie za to, za co powinny paść. Miłe słowa stają się przypadkowe, nieistotne, nie trafiają celu. Podobnie gdy miesza się porządek rzeczy i hierarchię, gdy ontologia plącze się nagle z „potrawką z kury”, a dysonans przestaje być nośny. Zachwyty dysonansowe pobrzmiewają aktorsko, bywają serdeczne, ale lepiej im nie ufać. Wiele pochwał Henryka było na wyrost, dostrzegał możliwości, literacki potencjał, a odczytywano to jako laudację dokonań. I wielu dało się na to złapać. Określenie „arcydzielny”, którego lubił używać, odnosiło się raczej do dzielności, z jaką autor zmierzył się z tematem, niż do arcydzieła; tak to widzę. Dodawało otuchy, chciało wspierać. Był za delikatny, za wrażliwy, za mało asertywny, jak się dziś mówi, żeby odsądzać od czci i wiary. Czasami tylko, zwykle przy kawiarnianym stoliku, używał dosadniejszych epitetów, budując hierarchie ujemne; za grafomanem czernił jeszcze papier podgrafoman. Niekiedy te zniewagi wiązał z całkiem uznanymi autorami i uśmiechał się cierpko. – Niech sobie żyje – i machał ręką. W codziennych relacjach z ludźmi bywał ufny, wierzył słowom. Byle kto właził mu na głowę i ogłaszał się jego przyjacielem. Nie tylko w końcówce życia gorzko przerabiał tę lekcję. Starał się być dzielny, chciał być prostolinijny, nie zawsze mu się to udawało. Jak każdemu.
Talent czy charakter? No tak, ale bystry Heraklit widział to ostrzej i przejrzał na wylot: „charakter losem człowieka”. Te słowa mają dwa i pół tysiąca lat, choć niewielu je przemyślało na własny użytek. Codzienność bardziej ceni charakter niż talent, woli przewidywalność: Henryk był wzorcowym statykiem, uporządkowanym i spętanym własnym uporządkowaniem.
– Pan chwalił Berezę – mówi mi Magdalena Rabizo-Birek, opowiadając o swoim ostatnim spotkaniu z Henrykiem. Chwaliłem? Ach, to tych parę słów rzuconych od niechcenia, a dla niego widocznie ważnych. Każdy na to czeka. To wtedy dałem mu medytacje, a przy okazji powiedziałem coś o jego pisarskim (nie krytycznym) pisaniu. Tak, to ceniłem bardziej. Destylat z destylatu – zawsze lubiłem w tekstach słowną powściągliwość i o tym coś powiedziałem. Pamiętam, że Henryk uśmiechnął się szeroko. Prawdopodobnie nie czuł się wygodnie na miejscu, do jakiego został przypisany… W jego świecie działo się w ostatnich latach niewiele, każdy cień, każdy podmuch wiatru był ważny, każdy sen – jak to opisać?
– Ja też jestem pisarzem! – wykrzyknął w redakcji, gdy świętowaliśmy jego osiemdziesiąte urodziny. Prawdopodobnie miał żal, że wszyscy go mylą z krytykiem Henrykiem Berezą.
Rajmund Kalicki
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy