copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SPRZECZNOŚCI
Tekst utworu Krzysztofa Ostaszewskiego Patrzymy na zwierzęta (moja lektura maszynopisu 1980) jest z początku bardzo zagadkowy i w pewnej mierze pozostaje taki do samego końca. Od samego początku jednak, jeszcze przed rozpoznaniem jego szczególnego charakteru, wie się z całą pewnością, że jest to tekst piękny i niezwykły.
W całości narracji, zbudowanej najpierw ze stronicowych, pod koniec z dwustronicowych całostek, które mogą stanowić bądź mininowele, bądź powiązane fragmenty prozy refleksyjnej, wolno widzieć rodzaj ciągłego monologu wewnętrznego, w którym doznaniom – głownie bezpośrednim „zobaczeniom” świata lub widzeniom go przez wyobraźnię – towarzyszą zastanowienia nad naturą doznawanych zjawisk.
Do tych zastanowień nie mają dostępu żadne przeświadczenia aprioryczne, nie pretenduje się też w nich do żadnych jednoznacznych konkluzji ontologicznych, z zastanowień tych wynikają jedynie gąszcz ontologicznych utożsamień człowieka z innymi istotami żywymi i z tak zwaną martwą naturą i gąszcz fenomenologiczno-estetycznych dystynkcji.
Konstatowanie tożsamości i dystynkcji zjawisk przypomina krzyżujące się błyski reflektorów w ciemnościach, reflektory nie są w stanie ciemność pokonać, narracja w Patrzymy na zwierzęta dotyczy walki światła z ciemnością, narrator, sugerując śmiałe tożsamości i dystynkcje zjawisk, rozświetla ciemności, ale, istniejąc – jak wyznaje – w sprzeczności, jest nią sam w całej pełni, sprzeczność więc jest także narzędziem jego działania i niejako naturalną cechą jego języka. Innymi słowy, narracją w Patrzymy na zwierzęta rządzi prawo paradoksu.
Narracja w Patrzymy na zwierzęta ustanawia rzeczywistość paradoksalną, ta rzeczywistość tym się różni od innych literackich rzeczywistości paradoksalnych, że odkrywa się ją w sferze doświadczając bezpośredniej codzienności, w codzienności kontaktów z przyrodą martwą i żywą, kontaktów z ludźmi najbliższego prywatnego i społecznego zasięgu, w codzienności jawy i snu, które – na mocy prawa paradoksu – są jednym i tym samym można te nazwy wymieniać, sen może być jawą, jawa snem.
„Jasność” i „ciemność” zdań (gramatycznie konwencjonalnych, literacko urodziwych, logicznie zagadkowych) przeplatają się w narracji, to samo zdanie może być „jasne” w jednym porządku, „ciemne” w innym, narracja w Patrzymy na zwierzęta faluje, zbliża się do pełnej zrozumiałości i oddala od niej, jest płynna i migotliwa, zaskakuje wciąż intelektualnymi i estetycznymi niespodziankami.
Dokonuje się w niej przeskoków od sprawozdawczości do alegoryczności, nie unika efektów humorystycznych i parodystycznych, stronicowe i dwustronicowe całostki narracji wymagają wielokrotnych lektur, wielokrotne lektury pozwalają na oswojenie się z bogactwem tekstu narracji.
Trudno ukryć, że jest to bogactwo intrygujące. W Patrzymy na zwierzęta nie ma nic lub prawie nic z debiutanctwa narracyjnego, narrator wie, co opowiada, i wie, jak to robi, poddaje się i przeciwstawia konwencjonalnym rygorom świadomie, tka swój dywan narracyjny precyzyjnie według wzoru, który mu dyktuje wewnętrzne i zewnętrzne doświadczenie. Jest to doświadczenie, z którym zrobiono taki intelektualny porządek, jaki można było zrobić, granicę między porządkiem i nieporządkiem wyznaczył charakter tego doświadczenia. Przekazuje je ktoś wewnętrznie w pełni ukształtowany, o kim nie zdarzyło mi się zresztą cokolwiek wiedzieć, zanim zadziwiąjacy maszynopis Patrzymy na zwierzęta trafił do moich rąk.
Światło literatury od dawna już przestało świecić z literackiego świecznika, choć ćmy wokół niego zapomniały o przerwaniu transu.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy