Naoczność, czytane w maszynopisie, Twórczość 9/1984

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

NAOCZNOŚĆ

Trzecią powieść Stanisława Piechockiego – Przylądek burz (moja lektura maszynopisu 1984) – czytać można całkiem prostolinijnie jako narracyjny rejestr polskiej powszedniości społecznej początku lat osiemdziesiątych. Narracja rozpoczyna się czysto przedmiotowym (jak we wcześniejszych powieściach) opisem uczty weselnej narratora, jest to początek o tyle niezwyk­ły, że wesele odbywa się w lokalu publicznym w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku, po tym dramatycznym – głównie pozatekstowo – po­czątku nie zdarza się narratorowi nic, co by wykraczało poza znaną powszedniość kolejnych miesięcy stanu wojennego i stanu kryzysu, ską­pe retrospekcje rozszerzają nieco kontekst rejes­tru codzienności w domu, na ulicy i w miejscu pracy (narrator jest aplikantem sądowym), koń czy się to opisem egzaminu sędziowskiego, uwieńczonego (wbrew pozorom sztuczności jest to fikuśne słowo) przydziałem pracy nie w ro­dzinnym mieście wojewódzkim, jak tego narra­tor pragnął, lecz w miejscowości na krańcach województwa.

Naoczność i, jak by mógł napisać Marek Słyk, nauszność narracyjnego rejestru powszedniości dotyczy sytuacji społecznie pospolitych odar­tych z jakiejkolwiek niezwykłości, przy prostoli­nijnym czytaniu – mimo solidności i prawdzi­wości nie do podważenia – może to być narracja aż nudna, aż banalna, inaczej jednak wygląda sprawa, gdy się wie lub podejrzewa, że autor nie ma żadnych skłonności do pisarstwa naiwnego, że jest świadom wieloznaczności wszystkiego, co na oko i na ucho może komuś wydawać się całkowicie jednoznaczne.

W powieściach Ostatni przystanek i Tekturo­we czołgi można było zignorować fakt, że pisze je potencjalny sędzia lub prokurator. Przy lektu­rze Przylądka burz trzeba o tym stale pamiętać wcale nie dlatego, że narrator i główny bohater jest kandydatem na sędziego. Mogłaby to być okoliczność czysto zewnętrzna, tłumacząca na przykład naleciałości żargonu urzędniczo-sądowego w narracji.

Narrator Zbigniew Kaczyński ma być sędzią z wykształcenia i zawodu, autor wyposaża go jednak w predyspozycję osobowościowo-świadomościową, która może być tak samo ważna dla sędziego jak dla pisarza, w predyspozycję do naturalnej – niekoniecznie intelektualnej, nie­koniecznie refleksyjnej – orientacji, że za tym, co się widzi i słyszy, kryją się zagadki poznawcze o złożoności źródeł, funkcji i znaczeń wszystkie­go w ludzkim świecie.

Z tą predyspozycją narrator nie obnosi się, ona się ujawnia w sposobie patrzenia i słuchania a właściwie w stosunku do tego, co się widzi i słyszy. Jest to stosunek przenikliwej uwagi, dla której przylądek zewnętrznych zachowań i wypowiedzianych słów jest znakiem rozpoznawczym o wiele rozleglejszych przestrzeni lądu i morza. To pozwala widzieć i słyszeć więcej, niż się bezpośrednio widzi i słyszy.

Oznacza to odbiór sprzeczności między za­chowaniami i słowami, ich różnorodnych funk­cji, ich nieprzewidywalnych znaczeń, z których obserwowani i słuchani nie zdają sobie sprawy. Takim obserwowanym i słuchanym przez siebie jest także sam narrator, on również nie wie często, co robi i mówi, zanim swoich zachowań i słów nie podda powtórnemu (w narracji) odbio­rowi.

Jeśli się o tym wszystkim wie, narracyjnego rejestru pospolitych i banalnych sytuacji, których społeczna wiarygodność jest nie do podwa­żenia, nie czyta się w Przylądku burz bez poznawczych emocji o istotnym znaczeniu. Stanisław Piechocki odsłania w swojej narracji niedostrze­galny zwykle (na skutek zobojętnienia i znieczu­lenia) dramatyzm powszedniości w jej pozornie nic nie znaczących przejawach. Matka narrato­ra, gadając w kuchni przy synowej o bogatych rodzicach ze wsi, którzy kupują córkom miesz­kania w mieście, wie i nie wie, co robi, nie wie w każdym razie, że używa siekiery, która stać się może narzędziem zbrodni. Prokurator Pomian nawet nie podejrzewa, co znaczą jego zachowa­nia i słowa przy wypadku drogowym, w którym są zabici. Aplikant Andrzej niby dla żartu zgła­sza kandydaturę narratora do przypadkowej funkcji, za ten żart narrator może zapłacić cenę ogromną i nie do przewidzenia. I nawet ją płaci.

Wiedząc to, co wie, Stanisław Piechocki pisze powieść najostrożniejszą z ostrożnych. Unika jakiejkolwiek drastyczności jak ognia. Narzuca sobie wszelkie możliwe ograniczenia, odrzuca wszelkie ślady emocji. Skazuje swoją powieść na pozorną nieefektywność. Robi słusznie, ponie­waż jego powieść jest zbyt poważna, żeby dla jakichkolwiek efektów warto było czymkolwiek zakłócić jej powagę.

Możliwość czytania powieści w dwojaki spo­sób (całkiem naiwnie i ze świadomością jej intelektualnej złożoności) świadczy o tym, że Stani­sław Piechocki stał się autorem z istotnym pisar­skim doświadczeniem. Programowa przedmiotowość narracyjna mogła mieć w Ostatnim przy­stanku różne źródła i różne funkcje artystyczne, w Tekturowych czołgach kłóciła się ona może nawet z artystyczną potrzebą, w Przylądku burz zasadę obserwacji przedmiotowej człowieka (może to być nawet autoobserwacja) przekształ­ca autor w rodzaj pisarskiej filozofii poznania artystycznego.

Przedmiotowość oznacza, stosunkowo pewny teren narracyjnych działań poznawczych, w nie­których okolicznościach (w Przylądku burzone właśnie są decydujące) może to być jedyny teren sprawdzalnej wiarygodności.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content