copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ATUT
Z trzech utworów Wronich piór (moja lektura maszynopisu 1985) tylko jeden Ochwat – czytam po raz pierwszy, nad dwoma pozostałymi Bylina i Wieczorynki – znęcam oczy po raz trzeci. Dlaczego Włodzimierz Kłaczyński, nie ma po Popielcu drugiej książki od dawna, tego nie mogę pojąć. Czyżby na siłę chciano zrobić z niego pisarza innego, niż jest i może być, zamiast wycyckać jego realne literackie możliwości, bo wielka szkoda, żeby się miały zmarnować.
Postulowałem odłączenie Byliny od Popielca, miałem w tym swoje racje, od których i dziś bym nie odstąpił, ale w innym kontekście był to utwór do zaaprobowania, choć ja na przykład nie mogę być jego entuzjastą. Żadnych pomysłów melioracyjnych ani w stosunku do Byliny, ani w stosunku do Wieczorynek jednak nie wysuwałem. Przypuszczam, że nie z własnej inicjatywy Kłaczyński oczyszczał Bylinę stylistycznie (to się nawet przydało) i prawie na nowo pisał Wieczorynki, choć w poprzedniej wersji był to utwór równie dobry.
Wszystko to prawdopodobnie po to, żeby autorowi nie przewróciło się w głowie po Popielcu. Edukuje się bez przerwy młodych, dlaczego nie poedukować starszego, zwłaszcza że uczył się sam i w dodatku zupełnie czego innego, jak o tym świadczy Popielec.
Jak w Popielcu tak i we Wronich piórach główną wartość stanowi niczym nie podbarwiony autentyzm chłopskiej egzystencji, w czym nie celują dawniejsi i nowi klasycy nurtu chłopskiego, ponieważ ich celem jest kreacja filozoficznych i artystycznych porządków, w jakie doświadczenie chłopskie daje się wpisać.
Przeciwnicy ich ambicji zarzucają im nierozumnie brak społecznego autentyzmu, zamiast pielęgnować te jego przejawy, jakie u różnych pisarzy nie przestały występować (na przykład u Edwarda Redlińskiego i Zdzisława Krupy) lub występują, jak u Kłaczyńskiego, jako główny pisarski atut.
Niejednoznaczności artystyczne Popielca, jego narracyjna dzikość, przydają smaków tej powieści. Trudno mieć literackie pretensje, że tryptyk Wronie pióra został tak starannie skomponowany, że w Wieczorynkach tak precyzyjnie kształtuje się dramatyzm sytuacji społecznej a w Ochwacie melodramatyzm sytuacji egzystencjalnej, ale utwory Kłaczyńskiego czyta się nie dla jego sprawności narracyjnych, lecz dla bezwzględnej prawdy, jaką ma na względzie jego sposób widzenia człowieka.
Kłaczyński patrzy przenikliwie i dobrze wie, co widzi, choć wiedzy swojej, całe szczęście, nie wyraża wprost. Dla kogoś, kto umie czytać, już owa troska o efekty narracyjne (dramatyzacja w Wieczorynkach, melodramatyzacja w Ochwacie) ujednoznacznia sens widzenia, które tym jest skuteczniejsze artystycznie, im bardziej jest wieloznaczne.
Przemiana skrytej tragedii bezdzietności w melodramat miłości do cudzego dziecka dobrze wyznacza główny tok narracji, ale jej atrakcyjność polega na rozsiewaniu hojną ręką wszelakich obserwacji, z których jak z kłębka wysnuwać można całe ciągi zdarzeń potencjalnych, od rozwijającego się melodramatu znacznie bardziej zagadkowych. Przestrzeń między nowym domem Sowów a starą chałupą stała się wielowymiarowa, gdy w starej chałupie zatrzymały się przy włoki z miasta. Ze spojrzeń, które się w tej przestrzeni krzyżują, autor wysnuł dwa wątki, wątek melodramatu i wątek romansu, ale spogląda tu na siebie osiem par oczu i każda para widzi lub nie widzi tyle, że z materii tego widzenia i niewidzenia zbudować by można labirynt ludzkich światów.
To, co Włodzimierz Kłaczyński chce i umie jako pisarz osiągnąć, jest niewspółmierne do tego, o co się w swoim pisaniu ociera. Jego pisanie jest jak mała kopalnia na gigantycznym złożu cennych minerałów. Na istotne zmiany tej sytuacji chyba już za późno, nie należy więc Kłaczyńskiemu dla czystej fanaberii rzucać kłód pod nogi.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy