copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
STABILNOŚĆ
Nie wypowiadam się jako krytyk o poezji, nie przypisuję sobie znawstwa w żadnym z jej zakresów, dotyczy to także dziedziny poezji polskiej. Mam jednak w poezji swojego Boga Ojca, jest nim Jan Kochanowski.
Współcześni polscy poeci, nie wyłączając polskiego laureata Nagrody Nobla, mają u mnie, jeśli mają, swoje miejsca w niższych chórach według anielskiej hierarchii.
Na utwór poetycki Czesława Miłosza pod tytułem Wykład IV pragnę mieć prawo patrzeć bez jakiejkolwiek szczególnej czołobitności.
Solidaryzuję się całkowicie z ideą, z filozofią, z moralnym przesłaniem tego tekstu.
Nie zwróciłbym na ten tekst większej uwagi niż na inne słowo szlachetnych przekonań, gdyby to nie był utwór Czesława Miłosza.
Niczego, co decyduje się wyrazić pisarsko autor Ziemi Ulro (dla mnie jest to jego najważniejsze dzieło), nie odważyłbym się zlekceważyć.
Trzeba się więc zastanowić, dlaczego Czesław Miłosz swój sprzeciw wobec dzisiejszych – tak to nazwę – uniwersaliów, dlaczego swoją obronę ludzkiej szczególności zdecydował się wyrazić językiem poetyckiej retoryki, która w tekście utworu jest nadrzędna wobec tego, w czym słyszeć się daje głos ludzkiej szczególności, głos „istnienia poszczególnego”, jak to lubił nazywać Stanisław Ignacy Witkiewicz.
Wiadomo, że „istnienie poszczególne” nie ma własnego języka słów, ale czy głos poezji nie na tym właśnie polega, żeby tworzyć ułudę niepowtarzalności ludzkiego słowa.
Ułuda indywidualnego (niepowtarzalnego) głosu w poezji jest różna w różnych jej tradycjach, może nawet spełnia się ona w różnych dla każdego utworu proporcjach mowy wspólnej i mowy osobnej, zaryzykowałbym jednak przypuszczenie, że w poezji tym jej więcej, im więcej w danej społeczności człowiek jako osoba może korzystać z prawa do bycia sobą.
Czesławowi Miłoszowi wystarczają polskie – skromne – miary ułudy niepowtarzalności, on, formalnie poeta bez mała dwujęzyczny, nie stał się pod tym względem ani trochę anglosaski, jemu w działaniu poetyckim potrzeba indywidualnej niepowtarzalności tylko tyle, ile jej w Polsce przejawiali, najczęściej mimowolnie i nieświadomie, wielcy poetyccy bojownicy szlachetnych spraw człowieka, narodu, ludzkości i Boga.
A przecież jest to pisarz może tak świadomy ograniczeń polskiej literatury i polskiej poezji jak sam Witold Gombrowicz.
A przecież są mu doskonale znane słowa takiej poezji, która do wspólnoty ludzkiej mówi głosem jakby niepowtarzalnie pojedynczym.
Wyjaśnienie mogłoby być takie: głosem poetyckim Czesława Miłosza włada konieczność, czyli coś bardziej elementarnego niż świadomość. Imię tej konieczności – polskość.
Diaspora skazuje na rodzimość jeszcze bardziej bezwzględnie niż widok z bliska jerozolimskiej świątyni. Czy to jest źle czy dobrze, tego nie wiem.
Należy przypuszczać, że w kwestii tej sam Miłosz mógłby się wypowiedzieć bardziej odpowiedzialnie.
Na własne ryzyko odważyłbym się powiedzieć jedno, diaspora – w głębszym sensie niż socjologiczny – nie istnieje, diaspory nie ma.
Fizycznie i duchowo, albo tylko duchowo, ale za to jakby jeszcze pełniej, istniejemy wyłącznie tam, gdzie nas wepchnięto w istnienie. Im więcej pozorów, że jesteśmy oddaleni od tego miejsca, tym bardziej tkwimy w skupisku naszej przyrodzonej wspólnoty.
Ulisses nie mógł wracać latami do swojej Itaki, on z niej naprawdę nigdy nie wypłynął.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy