copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PUŁAPKA
Czerwony Dwór Jana Drzeżdżona (moja lektura 1988) czytam nie w maszynopisie, jak zwykle, lecz w szpaltach wydawnictwa, które z publikacji utworu zrezygnowało. Jest to decyzja, w moim przekonaniu, historyczna.
Odrzucić utwór Jana Drzeżdżona dziś, to prawie tyle samo, czym byłoby – trudno wyobrażalne – odrzucenie dzieła Zofii Nałkowskiej w latach dwudziestych, Jarosława Iwaszkiewicza w trzydziestych, Jerzego Andrzejewskiego lub Adolfa Rudnickiego w czterdziestych, Kazimierza Brandysa lub Tadeusza Konwickiego w sześćdziesiątych. Widać więc, że odwagi, którą niektórzy wysoko cenią, u nas nie brakuje.
Czerwony Dwór jest powieścią trzeciego lub czwartego okresu twórczości Jana Drzeżdżona. Przypominam, że Drzeżdżon debiutował w roku 1975, lecz jego – opisane przeze mnie w Związkach naturalnych (1979) – początki pisarskie, sięgają drugiej połowy lat sześćdziesiątych.
Wbrew bezpodstawnym opiniom uczonych w piśmie (tylko w jakim?) Drzeżdżon nie jest pisarzem elitarnym, jego blisko pięćdziesięcioarkuszowa trylogia Karamoro (1983) nie zalegała półek księgarskich, mimo wysokiego nakładu i niebagatelnej w swoim czasie ceny. Jednocześnie pisarska płodność Drzeżdźona nie może być kojarzona z płodnością niektórych twórców bezwartościowych artystycznie bestsellerów czytelniczych.
Z czym musi iść w parze odwaga w podejmowaniu takich decyzji wydawniczych, lepiej nie myśleć. Nawet mnie, choć potrafiłem napisać Baranoję i Błazenadę, brak słów na wyliczenie koniecznych mariaży, żeby odwaga odrzucenia Czerwonego Dworu mogła ujawnić cały swój blask.
We wcześniejszej twórczości (użyję terminologii w tym przypadku całkowicie uzasadnionej i właściwej) swoje artystyczne czasoprzestrzenie – w kosmologicznej, antropologicznej i historycznej makroskali, w baśniowej mikroskali, w naturalnej skali ludzkiego świata – opiera Drzeżdżon na narracyjnej przemienności małych i dużych jednostek miary (na przykład chwil, godzin, dni i lat, okresów życia, epok, formacji), mając na względzie artystyczną i znaczeniową tożsamość cząstki i całości istnienia.
W twórczości po trylogii Karamoro narasta u Drzeżdżona skłonność czy upodobanie do najmniejszych jednostek miary, przestrzeń zaczyna się u niego mierzyć w milimetrach i metrach, kilometry są rezerwowane niemal dla nieskończoności, miarę czasu stanowią chwile, godziny i dni, lata natomiast przemieniają się w wieczność.
Minimalizacja czy miniaturyzacja artystycznej czasoprzestrzeni wiąże się, moim zdaniem, z krystalizacją u Drzeżdżona wiary w moc kreacyjną wyobraźni, ta moc ma swoją sferę sprawdzalności i tym samym większej wiarygodności w małych zakresach, w dużych narażając się na niebezpieczeństwo wszelakich zafałszowań, na jakie skazuje ograniczoność i skończoność władz poznawczych i kreacyjnych człowieka.
Człowiek do tego, co nie do ogarnięcia, ma jedyny dostęp poprzez to, co jest w stanie ogarnąć.
Czerwony Dwór jest szczególnie jaskrawą manifestacją nowej wiary artystycznej Drzeżdżona. Dramat przebywania osoby ludzkiej w bycie – współprzebywania w nim z drugim człowiekiem, z ludzką zbiorowością, z całym światem – podlega redukcji do chwil i poruszeń konfiguracji dwojga osób, do jej ruchów i zmian w przestrzeni, która między ołtarzem i drzwiami kościółka zmieścić może całą odyseję ludzkich losów.
Zaledwie uchwytnym dla zmysłów zmianom w relacjach konfiguracji ludzkiej i otoczenia nadaje się w narracji Czerwonego Dworu znaczenia wydarzeń o każdej możliwej wadze i doniosłości.
W stałym i jakby nadmiernym obciążeniu minizdarzeń wielkością znaczeń i wymiarów dałoby się doszukać ironii i autoironii twórcy, można je nazwać ironią i autoironią kreacyjną, dla artysty stanowiłyby one odpowiednik ironii i autoironii boskiej.
Z ironii i autoironii Bóg nie robił tajemnicy, gdy na zakończenie dzieła stworzenia instalował ułomną skończoność ludzką pośród pułapek nieskończoności.
Nieskończoność jest w każdym momencie narracji Czerwonego Dworu na wyciągnięcie ręki, na drgnięcie źrenicy, objawia się ona, jeśli nie inaczej, to właśnie w wielości wymiarów, znaczeń, sensów i celów ludzkiego świata, stanowiąc naturalne i bezpośrednie otoczenie człowieka. Przezwyciężeniem wielości ma być jedność i jedyność tego, co powieściowe imię uzyskuje w tytule powieści.
Ta jedność – usytuowana w nieskończoności, nazwana Czerwonym Dworem – istnieje i nie istnieje, ogniskuje w sobie wszystko i wszystko rozprasza, w przeczuciach i w marzeniach daje się usłyszeć w cudzym głosie, zobaczyć w wyobrażeniach bramy, płomienia, domu i w tysiącu innych wyobrażeń, tworząc złudzenie zamiany labiryntu wielości w labirynt jedności i jednocześnie złudzeniu temu przecząc.
Jedność – nie będąc sobą, czyli jednością – jest najprawdopodobniej ludzkim urojeniem, wynikłym z nie dającej się zaspokoić inaczej potrzeby jednego i jedynego wymiaru wymiarów, znaczenia znaczeń, sensu sensów i celu celów.
Wśród synonimów tytułowej nazwy mogą się znaleźć słowa Bóg, sens, cel, życie, dobro, szczęście, wieczność, raj i dom, ale także ich zaprzeczenia (jak chociażby szatan, bezsens, śmierć, niebyt i piekło).
W narracji Czerwonego Dworu bada się sposób istnienia tego, co takie słowa mogą znaczyć, ustala się usytuowanie człowieka zarówno w świecie znaków, jak i znaczeń, sprawdza się – w sposób właściwy dla języka symbolicznego – skuteczność wysiłków, żeby się w sobie pośród znaków i znaczeń rozpoznać i dzięki temu rozpoznaniu siebie w chaosie świata nie zatracić.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy