copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
GLOSY
„ŚMIERĆ MATKI”
W pięknym tekście w Książce moich wspomnień i o swoim stosunku do pisarstwa Jarosława Iwaszkiewicza Maria Dernałowicz przywołuje względy intymności dla wyjaśnienia, dlaczego Śmierć matki nie znalazła się w autorskim układzie wspomnieniowej narracji autobiograficznej.
Wzgląd na intymność mógłby wystarczyć za wyjaśnienie i może wystarcza, chociaż trzeba by go było odnieść nie tyle do faktu i okoliczności śmierci najbliższego człowieka, lecz do sposobów ich narracyjnego kształtowania.
Narracyjnego, czyli artystycznego, kształtowania jest w tekście Śmierć matki jakby w nadmiarze, jakby ponad wspomnieniową potrzebę, ono umożliwia i powoduje naruszenia tabu intymności, coś takiego w tej narracji występuje, z czymś takim w tekście Śmierć matki mamy z pewnością do czynienia.
Dla ścisłości należałoby dopowiedzieć, że naruszenia tabu intymności odczuwa się przy jednym nastawieniu lekturowym, nie odczuwa się ich przy innym.
Pierwsze odczucie jest nieodłączne od czytania z nastawieniem na lekturę tekstu wspomnieniowego, drugie towarzyszy świadomości, że czyta się tekst artystyczny.
Możliwość takiego dwojakiego sposobu czytania dotyczy olbrzymich obszarów pisarstwa Iwaszkiewicza, z pewnością obejmuje ona to wszystko, co nazywam prozą bez fikcji w jego pisarstwie, czyli przede wszystkim Petersburg, Ogrody i Podróże do Polski, chociaż jest prawdopodobne, że obejmuje ona większość jego pisarstwa użytkowego (listy, felietony, recenzje), jeśli nie przez cały czas jego biografii twórczej, to od pewnego jej etapu.
Ten etap może się wiązać z czasem pisania Książki moich wspomnień (czas wojny) i tym samym z czasem powstania Śmierci matki, w której doszukać się można śladów niezdecydowania artystycznego.
Śmierć matki może stanowić początek lub jeden z początków prozy bez fikcji, czyli prozy bezpośrednio własnych doświadczeń wewnętrznych i zewnętrznych, prozy bez przebrań, przeobrażeń i transformacji tych doświadczeń, bez ich fikcjonalnych wzbogaceń i rozszerzeń, bez kreacyjnych zapośredniczeń fabularnych, słowem takiej prozy, której artyzm polega wyłącznie na narracyjnym kształtowaniu i porządkowaniu autentycznej materii własnych doświadczeń według rygorów i kompetencji poznania przez sztukę.
W Śmierci matki widzę graniczny dla prozy bez fikcji przypadek takiego kształtowania, w tej narracji jeszcze nie ma wyraźnej fikcji, ale w każdym dowolnym momencie mogłaby się pojawić, ona może nawet się pojawia w dwuznacznych modyfikacjach doświadczeń, doświadczeń nie w pełni rozpoznawalnych i nie w pełni do zweryfikowania.
Niejednoznaczność jakby już z fikcji dotyczy najważniejszego fragmentu tekstu Śmierci matki, tych kilkunastu słów, które mówią o zobaczeniu ciała zmarłej matki w całkowitej nagości i o fundamentalnym znaczeniu tego zobaczenia.
Powstaje pytanie, czy narrator utworu mógł widzieć nagość matki, czy widział i o jakie widzenie chodzi. To pytanie byłoby prawomocne także wtedy, gdyby słów o patrzenie na nagość matki przez narratora i jego siostry nie poprzedziło zdanie o sprowadzeniu znajomej baby do obmycia zwłok, ono bowiem potrzebę i możliwość oglądania ciała matki w całkowitej nagości niemal decydująco podważa.
Instytucja baby do obmywania zmarłych jest starsza niż dzisiejsze procedury i konieczności funebralne, baba jest sakralna i na usługach tabu, jej się nie sprowadza dla wygody lub widzimisię.
Należy przypuszczać, że znajoma baba z Milanówka spełniła sumiennie i do końca swoje powinności, dla których została sprowadzona.
Narrator Śmierci matki, jeśli nie zdarzyło się nic szczególnego i nic niespodziewanego, nie miał przy ciele matki nic do roboty, on, po zamknięciu oczu zmarłej, musiał pozostać z syndromem wewnętrznego i zewnętrznego teatru śmierci z jego zatartymi granicami między zewnętrznością i wewnętrznością, między realnością i nierealnością.
W teatrze śmierci znalazł się nie tylko syn, ale i prawdziwy poeta śmierci w jednej osobie, na niego spadły dwojakie powinności, zewnętrzne powinności syna i wewnętrzne powinności poety, który po latach teatr przemieni w tren, w tren, jak przystało mistrzowi nad mistrze, jeden z najbardziej ascetycznych i chyba dzięki temu jeden z najpiękniejszych w polskiej literaturze.
Pośród wszystkich widzeń i zobaczeń umierania i śmierci u takiego mistrza przedstawień funebralnych jak on nie mogło zabraknąć widzenia najważniejszego z ważnych, widzenia poprzez ciało matki końca własnego początku. Jest to widzenie nie mniej niebywałe niż to, czego od własnej matki „przez sen słuchał czy na jawie”, ten, który pierwszy w polskiej poezji okiełznał tęskniący do kształtu lament cierpienia.
Po widzeniu ciała matki w jego ostatecznej nagości następuje widzenie rozkwitania bzu w noc śmierci, słyszenie śpiewu ptaków, którego zmarła matka lubiła słuchać, to są literackie znaki kształtu, formy i sensu, one mają zastąpić bezkształt cierpienia z jego wzburzeniem uczuć i zmąceniem doznań zmysłowych.
Bezkształtowi głos został odebrany, bezkształt mówił w przedziwnej, niepojętej relacji o nocnej wyprawie z Milanówka do Warszawy po tlen dla konającej.
Spełniona śmierć wzbudza potrzebę konsolacji, wewnętrzną, jedyną w swoim rodzaju, konsolację ustanawiają słowa o bzach i ptakach, ascetyczne słowa trenu Jarosława Iwaszkiewicza.
Narracja Śmierci matki nie wkracza w sferę fikcji, nie mieści się w sferze ścisłej faktografii, Jarosław Iwaszkiewicz nie musiał wiedzieć, co napisał, on przeczuwał, że znalazł się w punkcie granicznym, na styku różnych możliwości, możliwości wyboru i rezygnacji z wybierania.
Krótki tekst Śmierci matki zawiera w sobie jedną z wielu pisarskich tajemnic, jakich długo jeszcze nie zabraknie w wielkim dziele pisarskim Jarosława Iwaszkiewicza.
WŁASNY POGRZEB
Jeden fakt z życia (i śmierci) Jarosława Iwaszkiewicza stał się – w sposób czysto absurdalny – fundamentem wiedzy o jednym z kilku najwybitniejszych twórców dwudziestowiecznej Polski.
Spełnione życzenie przedśmiertne twórcy, żeby zostać pochowanym w górniczym stroju, który dziesięć miesięcy wcześniej dostał w Katowicach od miejscowych władz, nabiera z roku na rok wszelakich znaczeń i przemienia się w ciągu niespełna piętnastu lat w podstawową, niejednokrotnie główną, informację o jego życiu i twórczości.
Na tę informację natrafia się praktycznie we wszystkich publikacjach massmediowych i popularnych, rzadkie są publikacje specjalistyczne, w których się ją pomija, ona stanowi często ukrytą lub jawną podstawę z zasady negatywnych wartościowań moralnych człowieka i artystycznych twórczości.
Jest to do tego stopnia oczywista podstawa wartościowania negatywnego, że bodaj jedyny neutralny użytek z tej informacji – w utworze poetyckim o charakterze elegijnym – został zrozumiany opacznie przez samozwańczego obrońcę pisarza i stał się z kolei podstawą oskarżeń autora wiersza (Bohdan Zadura) o szczególnie obrzydliwe paszkwilanctwo.
Kuriozalność tego incydentu z dziedziny życia literackiego nie jest w niczym większa od kuriozalności kariery informacyjnej faktu biograficznego bez szczególnego znaczenia lub o takim znaczeniu szczególnym, które – ewentualnie – dałoby się w nim w sposób odkrywczy odnaleźć.
W psychologicznej ciekawostce, bo tym powinna być ta informacja w potocznym rozumieniu, odnajduje się akt autokompromitacji tak oczywistej, że nie wymaga ona jakiejkolwiek argumentacji, i tak ostatecznej, że pamięć o niej powinna trwać jak piramidy.
Piramidalne w tym wszystkim jest jedynie coś, czego lepiej nie nazywać po imieniu. Tym czymś musi być sama możliwość takiego myślenia o człowieku, o twórcy, o życiu, o sztuce.
Przy zdrowym i w ogóle jakimkolwiek rozumie w przedśmiertnej decyzji Jarosława Iwaszkiewicza nie da się wykryć żadnego użytkowego sensu, żadnego praktycznego znaczenia, żadnej choćby i najbardziej wyrafinowanej, interesowności, która mogłaby wskazywać na jej moralną naganność.
Jarosław Iwaszkiewicz, chyba tylko w chwili ostatecznego zwątpienia w rozum ludzki i w zdolność człowieka do sądzenia o czymkolwiek mógłby przypuścić, że w jego funebralnym geście można by chcieć doszukiwać się bądź realnej (materialnej) interesowności, bądź idealnej (duchowej) niestosowności.
W fortunnym lub niefortunnym pomyśle władz Śląska, czy nawet samego Edwarda Gierka, żeby uhonorować osiemdziesięciopięcioletniego twórcę świątecznym strojem ludzi najbardziej katorżniczej pracy, nie mogło być dla Jarosława Iwaszkiewicza ani nic nie stosownego, ani nawet nic niemiłego.
Sam miał pełną i trwałą świadomość – wiem to z bezpośredniej obserwacji przez dziesięciolecia – swojego katorżnictwa nie tyle z konieczności lub z wyboru, co z uległości wobec biegu rzeczy, z metafizycznego przeczucia, że sens lub pozór sensu jest może w ludzkim znoju.
Pracował dzień w dzień co najmniej za dziesięciu ludzi, cenił u innych powszedni trud bardziej niż cokolwiek innego, miał chyba tylko do ludzi takiego pokroju – we wszystkich dziedzinach ludzkiego działania – rzeczywiste zaufanie i darzył ich rzeczywistym uznaniem.
W decyzjach funebralnych Jarosława Iwaszkiewicza nie mogło być i nie ma żadnych innych znaczeń symbolicznych niż te, które mają indywidualną i autonomiczną sankcję osobowościową, autentycznie personalną i personalistyczną.
Decyzji o innym charakterze Iwaszkiewicz nie musiał podejmować i nigdy nie podejmował, żadne dwuznaczności jego działalności społecznej i politycznej nie naruszały jego osobowościowej autonomii, nie były pozaosobowościowe lub ponadosobowościowe, formuły własnego pogrzebu Iwaszkiewicz nie musiał wymyślać wbrew sobie, własną formułę pogrzebu narzucił najwyższym ówczesnym władzom politycznym, był pocłfowany jak sam chciał, nie był to pochówek dla uczczenia Chrztu Polski.
Strój górniczy do trumny nie miał być i nie był znakiem identyfikacji społecznej lub politycznej, Iwaszkiewicz identyfikował się jedynie z ponadspołeczną i ponadpolityczną ideą Syzyfowego trudu, z ideą pracy dla ludzi, dla życia, z ideą – wiedział to – pracy jednocześnie po nic, pracy nadaremno.
Gdy przyszło mi w roku 1990 przemawiać nad trumną starej kobiety, która, będąc w wieku Jarosława Iwaszkiewicza, sprzątała mieszkania, prała – w drodze szczególnego dla mnie przywileju – moją bieliznę i wychowywała do samej godziny śmierci własne prawnuki, zdecydowałem się powiedzieć to, o czym myślałem jeszcze za życia Wielkiego Pisarza i Seniorki Rodu, za życia obojga, że ta kobieta i ten mężczyzna – tak różni we wszystkim i z tak różnych światów – żyją i umierają w ten sam sposób, żyją i umierają jednakowo.
Córka Jarosława Iwaszkiewicza Maria – po przeczytaniu w Pryncypiach mojego przemówienia nad grobem Aleksandry Bojar – powiedziała mi, co pragnąłem usłyszeć: ojciec byłby bardzo zadowolony z twojego przemówienia.
Tego sam z siebie byłem absolutnie pewien.
Jarosław Iwaszkiewicz, gdy umierając obchodził swoje ostatnie za życia urodziny, przyjął jedynie tych górników, którzy mu wręczali w Katowicach górniczy strój. Pamiętam do dziś ich twarze, gdy szli w kondukcie na cmentarz w Brwinowie.
Bronię osobistego, w niczym nie poszlakowanego, gestu funebralnego Jarosława Iwaszkiewicza, w moim odczuciu – przed czternastu laty i dziś – gestu pięknego, gestu w którym Jarosław Iwaszkiewicz dał znak najgłębszej wiary swego serca.
Czy jednak trzeba byłoby tego gestu i jego autora bronić, gdyby nie…, nie użyję właściwych słów, odczuwam wstyd, wstydzę się jeszcze na starość.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy