copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(3.5.1996, 4.5.1996, 5.5.1996, 7.5.1996, 9.5.1996, 11.5.1996, 12.5.1996, 13.5.1996, 14.5.1996, 16.5.1996, 30.5.1996, 4.6.1996, 5.6.1996, 18.6.1996, 19.6.1996, 20.6.1996, 22.6.1996, 23.6.1996, 26.6.1996, 27.6.1996, 29.6.1996, 30.6.1996, 6.8.1998, 10.9.1998)
(3.5.1996)
Andrzej Biernacki („Abe”), w felietonie Jaki czas, jacy ludzie, taki rodzaj chwały – „Twórczość” 1996 nr 5 – wspaniały popis literackim pieniactwem.
Nie polemika to z Henrykiem Markiewiczem o Mariusza Kulczykowskiego, lecz sztuka czysta, sztuka mobilizacji na piśmie zasobów wszelakiej erudycji dla samego świadectwa, że trzyma się je w zanadrzu, że one istnieją, że w potrzebie a i bez potrzeby można je uruchomić.
Użytkowość zmienia się w ten sposób w piękną bezinteresowność, w sztukę –
Krzysztof Łukasiewicz, tekst Słowo i słowo – „Twórczość” 1996 nr 5 – jest zdecydowanie czymś więcej niż relacją o pracy George’a Steinera.
Autor chce znaleźć sens sprzeciwu Steinera wobec dekonstrukcjonizmu.
Żonglerka pomysłami dzisiejszej filozofii jest w tekście nader sprawna –
(4.5.1996)
Ludwik Stomma, w felietonie Tadzio nie żyje (o Tadeuszu Brudzińskim) – „Polityka” 1996 nr 18 – próba znalezienia tonu narracji o krematoryjnym pogrzebie malarza, przyjaciela i alkoholowego desperata.
Można i tak, dużo w tym prawdy –
Kinga Dunin, w artykule Plemię biedne menów – „Es Libris” nr 96, maj ‘96 – uciera się w makutrze pałką męskiej płciowości osiem tytułów siedmiu autorów (Dariusz Bitner, Andrzej Stasiuk, Krzysztof Varga, Eli Barbur, Grzegorz Strumyk, Paweł Przywara, Jerzy Pilch).
Powstaje z tego papka chłopięctwa i męskiej niedojrzałości tak jednolita, że nie uświadczysz żadnego własnego zapachu różnych przecież niedorostków i niedojrzalców.
Trzeba docenić, że Dariusz Bitner został wyróżniony pierwszym miejscem w zestawie składników płciowej masy.
Opisy składników pod nazwami Grzegorz Strumyk i Paweł Przywara też są jakby wyrazistsze od opisów reszty, więc nie trzeba narzekać na przesadną standaryzację.
Swoją drogą, nie zajmowałbym się przez całe życie literaturą, gdyby wszystko w niej było do tego stopnia nierozróżnialne.
Dla mnie nawet Helena Boguszewska i Jerzy Kornacki, choć uprawiali wspólne pisarstwo, są rozróżnialni w każdym zdaniu po swoich literackich zapachach, nie po swojej płciowości –
(5.5.1996)
Wacław Tkaczuk, w cyklu Antologia uśmiechu – Program II – audycja Tkaczuka Czy Awangarda jest ponura?
Audycja wyborna, wyborny użytek z tekstów Tadeusza Peipera, Jana Brzękowskiego i zwłaszcza Juliana Przybosia.
Językowy humor Przybosia został zaprezentowany brawurowo.
Dobre wsparcie znalazł Tkaczuk w komentarzach ogólnych Zbigniewa Bieńkowskiego i Karola Irzykowskiego.
Refleksje Irzykowskiego o dowcipie i metaforze pod względem teoretycznym nieco wątpliwe, ale myślowo twórcze.
Szkoda, że nie słyszałem samego początku audycji –
Olimpia, zadzwoniła o ósmej, teraz dopiero mówi różności, które mnie zaskakują (różne aspekty procedury szpitalnej).
Nie wiem, czy uda mi się jako tako spać tej nocy –
(7.5.1996)
Halszka (Wilczkowa), zadzwoniła przed szóstą (po południu), rozmawiała dość raźnie, musiałem jej opowiedzieć, jakie badania medyczne udało mi się załatwić.
Pytałem o nią, lekarz u niej nie był, on wręcz żąda, żeby usiłowała chodzić, to jest warunek uratowania nogi –
(9.5.1996)
Dariusz Bitner, list krótki, z datą 6 maja, jeszcze nie wie o charakterze mojej choroby.
Pisze o emocjach przed szczecińską promocją Bulgulula, promocja w księgarni, załączył zaproszenie –
Halszka (Wilczkowa), zadzwoniła o ósmej, pyta o wszystko, co załatwiłem, czego nie załatwiłem, bardzo się mną przejmuje.
Opowiadała trochę o swoich sprawach, z nogą nic się nie poprawia, […] –
(11.5.1996)
Karol Maliszewski, mimo komplikacji z czytaniem jednym okiem przeczytałem – „Nowy Nurt” 1996 nr 9 – artykuł W atmosferze drwiny z dotychczasowych układów.
Maliszewski chce sobie wyjaśnić, na czym polega postmodernizm w poezji.
Wynajduje różnorodne tropy, bez wątpienia osiągnięciem w tym tekście jest analiza wiersza Darka Foksa Wodowanie, osiągnięciem są także analizy wierszy Tomasza Majerana.
W analizę Wodowania jest jednak większa sugestywność.
W konkluzji artykułu powtarza Maliszewski swoje wcześniejsze rozpoznania i wyodrębnia pierwszą (bezpośrednią) i drugą świadomość wyrazu (w skrócie, świadomość umowności).
Artykuł Maliszewskiego bardzo ważny –
(12.5.1996)
„Czas Kultury”, film telewizyjny Marcina Więcława o „Czasie Kultur” znacznie lepszy niż film o „Twórczości”.
W tym filmie żadnych ideologizacji i pretensji ideologicznych, przede wszystkim prezentacja autorów z kręgu „Czasu Kultury”.
Podobali mi się Natasza Goerke i Adam Wiedemann.
Mówienie Rafała Grupińskiego i Tadeusza Żukowskiego przyzwoite.
Bezpośrednio po filmie wywiad z Rafałem Grupińskim, w wywiadzie padło dwukrotnie moje nazwisko i wielokrotnie tytuł „Twórczość”. Grupiński zaprezentował się w wywiadzie efektowniej niż w filmie –
Myśliwscy, zadzwonił Wiesiek przed wpół do szóstej, wypytał o mój powrót od nich.
Wygłosił laudację mojej wczorajszej mowy, powiedział, że słuchałby jej z wielkim przejęciem także wtedy, gdyby nie była o nim.
Wiesiek słuchawkę dał Małej, Mała wygłosiła od siebie pochwałę.
Mówiliśmy następnie o moich sprawach szpitalnych, powiedziałem, że jutrzejszy dzień trzeba będzie spisać na straty –
(13.5.1996)
Leszek Szaruga, w artykule Czas na polemiki – „Nowy Nurt” 1996 nr 9 – nawiązuje do wywiadu z Józefem Kurylakiem i do jego ataku na postawę ironii w poezji.
Polemista rozszyfrowuje nazwisko atakowanej w wywiadzie poetki i ogłasza pełne prawo do każdej polemiki, byle tylko z jednoczesną tolerancją.
Racja jest w sposób oczywisty po stronie Szarugi, jeszcze oczywistszy jest brak racji po stronie przeciwnika.
Wiary nie można dać przez poezję, jak nie zaraża się przez nią śmiertelnością.
Śmiertelności nie można ani dać, ani odebrać, ona jest, istnieje bardziej niż cokolwiek innego, bardziej niż jakakolwiek nieśmiertelność.
Nieśmiertelność istnieje tylko jako obietnica kogoś, w kogo i komu można uwierzyć, że istnieje i mówi prawdę.
On się nazywa Bogiem, ale nikomu z żywych nie przyznaje boskości.
Poezja jest dziełem śmiertelności, niczego więcej nie może sobie uzurpować –
Szpital, w szpitalu decyzja, mam dziś zostać przyjęty (jutro, ewentualnie, operacja) –
(14.5.1996, szpital)
Operacja, trwała mniej więcej od wpół do pierwszej do wpół do czwartej, nie ma sensu opisywać jej przebiegu.
Nie widziałem tych, którzy mnie operowali, byłem przykryty, miejscowa narkoza nie odebrała mi świadomości i bólu.
Wymęczyłem się aż do niemożliwości, może mogłem zemdleć –
(16.5.1996, szpital)
Okulistyka, to jest nauka bardziej filozoficzna, niż kiedykolwiek o tym myślałem.
Przypuszczenia czegoś takiego wzbudziły we mnie eseje Barbary Czochralskiej, myślę, że teraz zrozumiałbym je jeszcze bardziej istotnie.
Świat w jego niemal namacalnej oczywistości jest niezwykłym zbiegiem okoliczności, jest szczególną koincydencją fizyczną i psychiczną.
Widzialność rozbłyska na oceanie niewidzialności, jest widzialnym punktem w niewidzialnej nieskończoności.
Czym zatem jesteśmy, my ludzie.
Co się zawiera w niewiarygodnej intymności wglądu okulisty w oko pacjenta, jakie koincydencje ujawniają się w procedurach badania oczu.
To wszystko odkryło się dla mnie już w trakcie pierwszego badania przez dra Krzysztofa Semenickiego w jego gabinecie –
(30.5.1996, szpital)
Operacja (druga), wzięto mnie na stół o dwunastej czterdzieści, profesor kończył operację kobiety, na stole leżałem do trzeciej trzydzieści.
Mniej odczuwałem ból niż przy pierwszej operacji, w kilku momentach zapadałem w sen.
Zdumiały mnie słowa, które profesor wypowiedział na zakończenie, dziękując zespołowi za możliwość zrobienia tego, co zostało zrobione (słów nie potrafię powtórzyć) –
(4.6.1996, szpital)
Retinoskopia, doktor poddał mnie oglądowi mikroskopowemu.
Są nowe dziury w siatkówce (koło pierwszej), oszczędne słowa, potrzebna trzecia operacja (nowe plomby), przedstawi sprawę profesorowi, rozpacz –
Świadomość, do dziś tylko przeczuwałem, co mnie spotkało, dziś dociera do mnie pełna świadomość stanu rzeczy –
(5.6.1996, szpital)
Operacja (trzecia), na stół położono mnie o jedenastej, […], ze stołu operacyjnego zszedłem przed drugą –
(18.6.1996)
Powrót, ze szpitala przywieźli mnie Renata i Jerzy Lisowski (około trzeciej), wstąpili do mnie tylko na chwilę –
Miasto, wyszedłem sam około siódmej, wykupiłem leki okulistyczne (pełnopłatne).
Na ulicy czuję się niepewnie –
Tadeusz Komendant, zadzwonił około dziewiątej, żarty z mojej „historii oka”, opowiedziałem to i owo.
On, był na jubileuszu „Literatury na Świecie”, nie był na promocji książki Janusza Głowackiego, jest zajęty egzaminami i czytaniem prac studenckich.
Pyta, czy jutro będę w redakcji, powiedziałem, uczę się chodzić.
Od Małgosi Wierzbickiej nie ma wiadomości, Zbigniew Mikołejko jest na stypendium w Rzymie (będzie w Rzymie przez pół roku) –
(19.6.1996)
Kawiarnia Czytelnika, Janka Dróżdż i Jadzia udekorowały stół, Janka przyjęła mnie wystawnym obiadem.
Przysiadali się do mnie Olimpia (zaszła na chwilę), Komendant, Beata Chmiel i Janusz Głowacki, podchodził na przywitanie Henryk Chłystowski.
Komendant zaprosił do stołu Anię Wasilewską, opowiedziała niezwykły sen o mnie, nie chcę go zepsuć własną relacją.
Z Januszem Głowackim szedłem przez Nowy Świat, mądrze mówił o początkowych rozdziałach Widnokręgu (tyle przeczytał), zgodził się teraz z moim tłumaczeniem postawy Edwarda Redlińskiego i z moją mową o osobowości Wiesława Myśliwskiego.
Janusz w tych dniach wyjedzie (z Ewą Zadrzyńską) do Grecji.
Miałem w ręku księgę Głowackiego, chce mi ją jutro dać –
(20.6.1996)
Dariusz Bitner, zadzwonił po dziewiątej wieczorem, mówi, że wydzwaniał do mnie przez cały czas mojego pobytu w szpitalu.
Mówi, że chce urządzić warszawską promocję książki Bulgulula w Klubie Księgarza, że zakłada własne pismo (sic).
Pyta, komu ma wysłać Bulgulula (jakim redakcjom).
Rozmowę przerwało obudzenie się córeczki, Darek zapowiada list –
(22.6.1996)
Tadeusz Konwicki, dziś kończy siedemdziesiąt lat, dobrze, że jest na tym świecie, niech mu się żyje –
Halszka (Wilczkowa), zadzwoniła przed jedenastą, dopiero wczoraj dowiedziała się, że jestem w domu.
Pytała o sytuację z okiem, powiedziałem, jak jest.
Podobno Olimpia chwali mnie, że dzielnie znoszę swoje nieszczęście.
Halszce niewiele się poprawiło, twierdzi, że nie pali, może tak, może nie, kaszle jak przedtem, głos ma słaby –
(23.6.1996)
Jerzy Łukosz, telefon z Oławy o jedenastej, ucieszył się, że jestem w domu.
Opowiedziałem o pobycie w szpitalu i o niejasnościach obecnych.
On przedstawił, co zamierza, w lipcu będzie chyba w Niemczech, jest dobrej myśli co do pobytu w Krakowie.
Dotacji na Oko cyklonu nie otrzymał, będzie się starał.
Terminu druku Dwóch ogni jeszcze nie zna, wie, że Dwa ognie będzie czytał Krystian Lupa.
Rozmawialiśmy w sprawie felietonu o Widnokręgu.
Łukosz zadeklarował chęć pisania przeglądu austriackiego dla „Twórczości”.
Na koniec nawiązał do mojego jubileuszu w październiku, rozmowa trwała pół godziny –
Dariusz Nowacki, nie mam dość siły, siły wzroku, żeby wyklarować sobie sąd o zadaniu, jakie Dariusz Nowacki postawił przed sobą – „FA-art” ‘96 nr 1 – w tekście Trylogia Marka Słyka – paradoksy lektury, przeczytałem natomiast w miarę sumiennie recenzję Po ptakach (o Po bólu Krystyny Sakowicz).
Recenzja (tamże) jest ważna, autor uruchomił całą swoją inteligencję (niemałą), żeby zdyskwalifikować artystycznie utwór Krystyny Sakowicz.
Dla postronnych jest to dyskwalifikacja miażdżąca.
Moich przekonań artystycznych o Po bólu w niczym to nie narusza.
Pozostaję przy swoim.
Po bólu jest mniej efektowną, ale równorzędną, realizacją artystyczną tych samych lub bardzo podobnych założeń co w Pannie Liliance Ryszarda Schuberta.
Schubert je dla siebie sam sformułował, dla siebie sama je formułuje Krystyna Sakowicz.
Oboje korzystają z ducha artystycznego czasu, oboje działają po swojemu.
Ryszard Schubert ma pierwszeństwo nie do zakwestionowania, pierwszeństwo Schuberta nie dewaluuje drugiej realizacji doniosłego eksperymentu narracyjnego –
(26.6.1996)
Janusz Rudnicki, w ponownej, w druku lekturze Męki kartoflanej – „Twórczość” 1996 nr 6 – ani przez moment nie nabieram się na nieartystyczność narracji.
W wątku zbudowanym z Hamleta nie o Hamleta chodzi, w anegdocie o szukaniu mąki kartoflanej nie o byle jakie doświadczenie.
Wątek z Hamleta jest kunsztowną narracją o wieloznaczności sztuki, w anegdocie buduje się narrację o tym, że człowiek z człowiekiem nie może się porozumieć.
Nie ma więc mowy o jakiejkolwiek przygodności dwóch paralelnych planów narracji w utworze.
Konfrontuje się w nich sens wieloznaczności w kreacji artystycznej z bezsensem empirycznego galimatiasu.
Bezsens znosi różnicę między galimatiasem polskim i niemieckim.
Zrównanie jednego z drugim wyjaśnia i uprawomocnia ostatnie zdanie narracji: „Stałem jak wryty, tak mnie po raz pierwszy w życiu olśniła beznadzieja”.
Bez dalekosiężności znaczeniowej tego zdania byłoby ono puste, jak się nie zdarza u Janusza Rudnickiego –
(27.6.1996)
Piotr Matywiecki, recenzja o Exodusie (Kraków 1995) Krzysztofa Gruszczyńskiego – „Twórczość” 1996 nr 6 – szafuje słowem mądrość.
Na pozór słowo to nie pasuje do Krzysztofa Gruszczyńskiego.
W tekście Piotra Matywieckiego znaczy ono nie wiadomo co, w znaczeniu podstawowym pasuje ono do Gruszczyńskiego jak ulał.
Krzyś był mądry, bo był dobry, jak nasz – Krzysia i mój – wspólny przyjaciel Marek Oberlander.
Żydowskość jest zawsze mądra, jeśli łączy się z prawdziwą dobrocią, z jakąś szczególną nieskończonością dobroci –
Krystyna Sakowicz, zadzwoniła po ósmej, jej pytania wyzwoliły potok mojej opowieści o różnych stronach tego, co mi się zdarzyło z oczami, z lekarzami, w szpitalu.
Jej ojciec doświadczył czegoś takiego, ale skończyło się to dobrze, jej się wydaje, że u mnie też się dobrze skończy.
Nie wiedziała o mojej chorobie, dopiero teraz się dowiedziała od Hanki Lisowskiej, przedtem dużo myślała o mnie.
Rezultatem tego myślenia jest przesyłka maszynopisów.
Powiedziałem, że teraz nie mogę tego przeczytać.
Ona zadeklarowała chęć przyjścia do mnie i czytania mi na głos, nie mogę przyjąć tej propozycji.
Rozmowa nasza ma w sobie ważność, nie bardzo wiem, jaka jest tej ważności natura –
(29.6.1996)
Krzysztof Rutkowski, recenzja Po bólu Krystyny Sakowicz – „Twórczość” 1996 nr 7 – świetna i rzetelna.
Nie ma w niej ekscytacji tekstem sprzed wielu lat, jest dobre rozumienie, o co w nim chodzi.
Autonomiczne znaczenie ma w recenzji zestawienie Mirona Białoszewskiego z Zygmuntem Hauptem.
Krzysztof Rutkowski tylko zafiksował sobie to zestawienie, wymaga ono pełnego rozwinięcia dla samej sprawiedliwości dla Zygmunta Haupta –
Adam Wiedemann, recenzja wierszy Wybór większości (1995) Wojciecha Bonowicza – „Twórczość” 1996 nr 7 – ma wdzięk, jest przyjacielska i nie ma w niej nic z kumoterstwa –
(30.6.1996)
„Kultura”, w audycji Ewy Prządki – Program II – wypowiedzi autorów paryskiej Kultury o piśmie i o Jerzym Giedroyciu.
Mówili m.in. Czesław Miłosz, Czesław Bielecki, Włodzimierz Odojewski, Kazimierz Orłoś, Tomasz Jastrun, Krzysztof Wolicki, Wojciech Giełżyński.
Najistotniej wypowiedzili się Włodzimierz Odojewski i Krzysztof Wolicki –
Nieszczęście, dziś dotarła do mnie świadomość, czym jest moja utrata wzroku.
Dotychczas istniało to we mnie jakby na uboczu, jakby w schowku.
Wiedziałem i myślałem, że uda mi się zapanować nad tym nieszczęściem –
Dariusz Nowacki, tekst o powieści Kino-lino Grzegorza Strumyka – „Twórczość” 1996 nr 7 – ostentacyjnie krytyczny i pod względem intelektualnym całkowicie bezzasadny.
Nie można mieć pretensji do czegokolwiek, że nie jest arcydziełem i nie różni się generalnie od wszystkiego, co powstaje w określonej dziedzinie sztuki.
Nie ma obowiązku bycia arcydziełem.
Najważniejsze, że Kino-lino nie jest powieścią przeciętną –
(6.8.1998)
W.G. (Winfried Georg) Sebald, fragment Pierścieni Saturna (1995) – „Literatura na Świecie” 1998 nr 3, przełożyła Małgorzata Łukasiewicz – demonstruje poezję narracji, jej możliwą nieskończoność, jej porywającą siłę kreacyjną.
Zapowiedź tego właśnie czuło się we wszystkich opowieściach Małgorzaty Łukasiewicz o Sebaldzie.
Wierzyłem temu i nie dowierzałem, niewiary nie pozbyłem się do końca nawet przy lekturze dzieła Czuję. Zawrót głowy.
Moja lektura tego dzieła z przyczyn niezależnych była ułomna, tę ułomność widać w moim tekście po lekturze.
Przełom dokonał się w trakcie lektury Pierścieni Saturna.
Ta lektura nie może być doskonała tylko z tego powodu, że czyta się fragment, i wiedząc o tym mankamencie pamięta się o ostrożności.
Wiedzę o fragmentaryczności lektury i o konsekwencjach tego stanu rzeczy może zneutralizować – na to się liczy – towarzyszący Pierścieniom Saturna esej Małgorzaty Łukasiewicz Chodzenie po świecie. O W.G. Sebaldzie.
Esej entuzjastki i translatorki Sebalda jest, trzeba powiedzieć, natchniony i w sile poezji narracji dorównuje Sebaldowi.
W trakcie łącznej lektury Pierścieni Saturna i Chodzenia po świecie uwierzyłem w pisarską gwiazdę Winfrieda Georga Sebalda.
Oznacza to uwierzenie w poezję narracji na pozór sprzecznej z poezją, jest to bądź co bądź narracja drugiego stopnia, narracja o narracji, w przypadku narracji Małgorzaty Łukasiewicz będzie to narracja jak gdyby trzeciego stopnia.
Narracje z narracji nie muszą być pozbawione mocy pełnej kreacji, mocy poezji.
Tego właśnie dowodzi niemiecki pisarz, który jest pisarskim synem lub wnukiem Jorge Luisa Borgesa.
On się w całości z Borgesa wywodzi, ale jednocześnie jakby czymś od siebie samego Borgesa obdarza.
To jest chyba wśród tych wszystkich, którzy korzystają z Borgesa, jedyny taki przypadek –
(10.9.1998)
Ludwik Stomma, w Żegnaj generale – „Polityka” 1998 nr 37 – piękne i niezwykłe wspomnienie o Józefie Kuropiesce.
Byłem w towarzystwie generała Kuropieski tylko trzy lub cztery razy w życiu, ani mi się równać z Ludwikiem Stomma.
Postać generała – nade wszystko jego słowo, jego mowa – tkwi mi w pamięci w pełnym blasku.
Nie pamiętam anegdot, pamiętam najwyższą urodę słowa mówionego, jaka dotarła do mnie w bezpośrednim doświadczeniu.
Poprzez to doświadczenie usiłuję sobie wyobrazić, jak mogli mówić, jak mówili Jan Chryzostom Pasek i Henryk Rzewuski, dwaj mocarze słowa mówionego.
Z tym pierwszym łączyła generała ojczyzna słowa, Ludwik Stomma pomylił się (chyba znacząco), wywodząc generała z podlaskiej wioski.
Wywodził się on ze wsi spod Kozienic, ze stron, skąd blisko do Sycyny pod Zwoleniem i do Gosławic pod Rawą.
O wiosce rodzinnej i o rodzinie słyszałem opowieść generała na własne uszy, wyzwoliła ją sesja literacka w Sandomierzu (1979), w której Józef Kuropieska uczestniczył już jako pisarz.
Po raz pierwszy znalazłem się w towarzystwie generała pod koniec lat pięćdziesiątych lub na początku sześćdziesiątych.
Szedłem w środku nocy z Henrykiem Krzeczkowskim przez Nowy Świat, natknęliśmy się na generała z całym towarzystwem.
Józef Kuropieska i Henryk Krzeczkowski znali się od dawna, doszło do wspólnego szukania otwartego o późnej porze lokalu.
Poszliśmy do Paradisu na Nowym Świecie, zabawa trwała do białego rana (także po zamknięciu lokalu).
Już wtedy Józef Kuropieska olśnił mnie i oczarował swoim słowem, swoim kunsztem słowa mówionego.
Jego słowo pisane – w wielu książkach wspomnieniowych – nie dorównywało mówionemu, nie jest to rzadka przypadłość.
Słowo pisane narzucało Kuropiesce obce mu rygory, pozbawiało go tych wolności (żołnierskie wulgaryzmy liczą się w tym najmniej), dzięki którym mógł tworzyć mówioną sztukę w unikalnej postaci.
Pamiętam cały seans takiej sztuki, gdy Józef Kuropieska w hotelu Victoria opowiadał o sobie dla kilku osób piszących.
Dla wszystkich, było nas około dziesięciu osób, stało się to wielkim i pamiętnym przeżyciem.
Wspaniałości postaci generała oddaje sprawiedliwość Ludwik Stomma najpiękniej jak można.
Poznać się na wspaniałości drugiego człowieka w mądry i sprawiedliwy sposób to również sztuka, która nie każdemu jest dana, Ludwik Stomma należy do tych, którzy dar ten mają i potrafią wykorzystać –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy