copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ZNACZENIA
Warszawa, 16 października 2000
Drogi Henryku,
poprzedni list skończył mi się pochwałą polszczyzny za cudowność polskich przekleństw (o których myślałem przy lekturze antologii Napisane w Niemczech / Geschrieben in Deutschland) i dwuznaczną licencją na zdradę polszczyzny („niech zdradzają, którzy nie wiedzą, co zdradzają, Bóg z nimi”).
Często mi się zdarza wywołać wilka z lasu, więc się nie dziwię, że wilk zawył prawie natychmiast (oczywiście, przez czysty przypadek).
Przed targami we Frankfurcie wyczytałem, że ktoś dziwi się sobie, gdy go pytają, dlaczego nie pisze po angielsku lub po francusku, tylko w języku peryferyjnym.
Czytając, pomyślałem sobie po polsku, a piszże ty, kurwa, po kitajsku, kitajców będzie, zanim wykitujesz, połowa ludzkości, więc po co główkujesz, skoro kitajcy górą.
Prawda jest taka, niech każdy, kto myśli, że może pisać w obcym języku, pisze w tym języku, w jakim chce.
Żadna szkoda z tego nie wyniknie. Jeśli on będzie myślał, że sam na tym skorzystał, niech tak sobie myśli. I tak wybije mu to z głowy ten sam, który go pytał, dlaczego nie pisze w uniwersalnym języku.
Wszyscy, którzy powinni wiedzieć co trzeba, wiedzą doskonale, że dawno już minął czas, kiedy nawet najwięksi – nie tylko wyrobnicy pióra – mogli sobie pozwolić na pisanie w dwóch lub więcej językach.
Teraz pisanie w dwóch językach wymaga warunków tak szczególnych, że zdarzają, się one tak rzadko, że prawie wcale się nie zdarzają, jeśli nie liczyć wręcz tajemniczych przypadków autentycznej dwujęzyczności.
Dwujęzyczność nigdy nie może być doskonała i widać to we wszystkich głośnych przypadkach tego zjawiska.
Wolno było Beckettowi sądzić, że jego utwory istnieją w dwóch oryginałach, angielskim i francuskim, ale wypadałoby dziś wiedzieć, że to dwa różne oryginały, bo absolutnie nie mogą być tożsame.
Uwierzyć w słownikową odpowiedniość języków, to znaczy wykluczyć dla siebie wyższe formy wtajemniczeń w sztukę słowa.
Słowa istnieją we wszystkich językach jak planety i komety w kosmosie, jak poszczególni ludzie w ruchomych widnokręgach, czyli istnieją wśród trwałych i przygodnych układów, które nie są obojętne dla istnienia słów, z których słowa nie dają się wyrwać.
Parę dni temu usłyszałem znany mi wiersz w publicznej lekturze przez autora. W pierwszej chwili pomyślałem, że słyszę wiersz dobrze znany i wcale nieznany. Wiersz odsłaniał mi się w trakcie słuchania w swoich semantycznych wzlotach i w swoich etymologicznych otchłaniach.
Wiersz ma tytuł Przestrzelone kolana, jego autorem jest Darek Foks.
Sam – łatwy przecież – przekład tytułu tego wiersza na niemiecki przenosi go w inne galaktyki i umieszcza w innych widnokręgach.
Ten wiersz nie istnieje wśród słownikowych znaczeń słów, on jest zbudowany ze słów ze znaczeniami powstającymi, umierającymi, ze znaczeniami ulotnymi, możliwymi i niemożliwymi, one są słowami ze znaczeniami w ruchu, w nieustannej kreacji.
Ale się wymądrzam, wybacz.
Ściskam Cię czule –
Henryk
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy