Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 3/2001

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(15.2.1998, 16.2.1998, 17.2.1998, 19.2.1998, 20.2.1998, 21.2.1998, 22.2.1998, 23.2.1998, 25.2.1998, 27.2.1998, 28.2.1998, 1.3.1998, 2.3.1998, 6.12.2000)

 

(15.2.1998)

Elżbieta Baniewicz, szkic Bernhard – zwariowane eskapady umysłu – „Twórczość” 1998 nr 2 – bezspornie brawurowy.

Do analizy sześciu przedstawień Thomasa Bernharda (Święto Bory są, Komediant, Kalkwerk, Immanuel Kant, Rodzeństwo i U celu) studiuje się twórczość Bernharda w dostępnej całości, uwzględnia się polską literaturę przedmiotową (także moje teksty) i niezbędny kontekst dramaturgiczny.

Bemhard nie jest z pewnością dla Elż­biety Baniewicz pisarzem od serca, to jest dla niej pisarz do zrozumienia, do teatrologicznej orientacji, ten cel realizuje się w szkicu z samozaparciem.

Mam niezłą orientację w Bernhardzie, wszystko, co Elżbieta Baniewicz pisze w szkicu, mogę przyjąć bez zastrzeżeń, jedna lub dwie usterki szkicu dodają mu wdzięku.

Nie podoba mi się tytuł szkicu, Bernhard płacił za wszystko, co robił i zrobił, najwyż­sze ceny, nie kojarzyłbym jego genialności z żadną postacią wariactwa lub zwariowa­nia.

Nie nazwałbym Kalkwerku krótką powie­ścią, Kalkwerk nie ma rozmiaru powieści Auslöschung, ale robi wrażenie powieści co najmniej pełnego wymiaru –

 

(16.2.1998)

Krzysztof Rutkowski, cały elaborat pod tytułem Na nie swoich schodach albo życie codzienne polskiej emigracji – „Twórczość” 1998 nr 2 – pełni funkcję recenzji książki Aliny Witkowskiej Cześć i skandale. O emigracyjnym doświadczeniu Polaków (Gdańsk 1997).

Recenzyjność tekstu polega na ramie kompozycyjnej, tekst zaczyna się od laudacji Aliny Witkowskiej i na laudacji się kończy.

Ramę wypełnia eksplikacja kategorii „identyczności narracyjnej” Paula Ricoeura i rozbudowana prezentacja francuskiej książki (François Rosset L’arbre de Cracovie) o micie polskim w literaturze francu­skiej.

W elaboracie Krzysztofa Rutkowskiego jest dużo szczególnych sztuczek kompozy­cyjnych i stylistycznych.

Recenzję zmienia Krzysztof Rutkowski w autonomiczny utwór artystyczny, ta kreacyjność jest w tekście ostentacyjna –

Janusz Drzewucki, recenzja zbioru wier­szy Północ Adama Ochwanowskiego – „Twórczość” 1998 nr 2 – nawiązuje niechcący do przywołanego przez Krzysztofa Rutkowskiego poglądu Jerzego Stempowskiego o statusie emigracyjnym wszystkich ludzi.

Emigracyjność Adama Ochwanowskiego ma z pewnością taki właśnie charakter, on jest emigrantem w istnieniu, w byciu czło­wiekiem, on nie jest emigrantem lub uchodźcą w takim znaczeniu, jakie nadają tym pojęciom francuskie słowniki.

Janusz Drzewucki jest entuzjastą wierszy Adama Ochwanowskiego, mnie też jego wiersze tkwią w głowie od dawna, od czasu kiedy zaczęły się pojawiać w „Twórczości” (od roku 1978).

Myślę jednak, że Janusz Drzewucki i ja widzimy w wierszach niekoniecznie to samo.

Nie umiem tej różnicy uchwycić, wyczu­wam, że dotyczy ona czegoś ważnego w poezji, może stosunku do natury poetyckie­go słowa –

 

(17.2.1998)

Krzysztof Szatrawski, trzy wiersze – „Twórczość” 1998 nr 2 – nie pozwalają na orientację, jakim poetą może być Krzysztof Szatrawski.

Zajrzałem do mojego tekstu Heroikomizm w Obrotach, mój tekst jest dobry, charakterystyka powieści Requiem dla Bohatera (1989) i opowiadań Odjazd (maszynopis 1988) nie budzi i dziś moich wątpliwości.

Nie wiem, czy wiersze Szatrawskiego są dobre, nie wątpię, że i w wierszach ma Szatrawski możliwości pisarskiej wypowie­dzi –

Kazimierz Hoffman, poemat Do Krzysztofa Nowickiego – „Twórczość” 1998 nr 2 – precyzyjny, mocny i dramatyczny egzystencjalnie, intelektualnie i – także – stylistycznie.

Krzysztof Nowicki uzyskuje w tym poe­macie swoją najszlachetniejszą postać ist­nienia, jest utwierdzony w swojej ważności dla drugiego człowieka.

Poemat Kazimierza Hoffmana jest szcze­gólnym epitafium, epitafium dla wszystkich kształtów i postaci istnienia –

 

(19.2.1998)

Michał Paweł Markowski, tekst Prze­kład jako simulacrum – „Literatura na Świe­cie” 1997 nr 8-9 – jest świetny, choć zbyt skomplikowany jak na mój dzisiejszy stan (pogrypowy lub przedgrypowy).

Analizę, przekładu Tadeusza Komendanta (książeczki Michela Foucaulta To nie jest fajka) wpisuje Markowski w skomplikowa­ną filozofię przekładu u Borgesa, w samej analizie przestrzegając dosyć wiernie spra­wiedliwości wobec tłumacza i niezgody na jego stylistyczne luzy lub wyskoki.

W podtekście sugeruje się dla żartu literac­kie i pozaliterackie źródła skłonności Tade­usza Komendanta do luzów i wyskoków.

W lekturze sympatyczna jest egzemplifikacja odstępstw przekładowych Tadeusza Komendanta od tekstu Michela Foucaulta –

Wacław Sadkowski, felieton Et nos non mutamur in illis… – „Literatura na Świecie” 1998 nr 8-9 – zbudowany z odniesień do książki Jerzego Kutnika Gra słów. Muzyka poezji Johna Cage’a (Lublin 1997).

Sadkowski deklaruje się po stronie Finnegans Wake Joyce’a z jego negacją „zasta­rzałych funkcji komunikatywnych języka” i po stronie „literatury milczącego gestu Becketta”, ale broni składni (czyli komuni­katywności), nie broniąc nikomu szukania „drogi ku niczemu” –

Agnieszka Taborska, tekst Roland To­por, artysta archipelagów – „Literatura na Świecie” 1998 nr 8-9 – napisany dobrze i ze znawstwem.

Wykładnia filozofii i poetyki Rolanda Topora (1938–1997) taka, że można by go uznać za ucieleśnienie własnego stosunku do świata, ale u mnie do tego właśnie nigdy nie dochodziło.

Łatwo się godzić ze wszystkim, co on miał do powiedzenia o człowieku, ale tej zgodzie czegoś brakuje, sztuka Rolanda Topora jest znacznie niniejsza niż jej inte­lektualna podstawa.

Dlatego musiało się skończyć na sympa­tii, nigdy na autentycznym zachwycie. Możliwe, że za mało próbowałem –

Zuza Głowacka, opowiadanie Morris – „Twój Styl” 1998 nr 3, przekład Janusza Głowackiego – poprzedzone tekstem autobio­graficznym Janusza i teksem Zuzy o sobie.

Tekst Zuzy sympatyczniejszy niż tekst Janusza.

Opowiadanie całkiem zgrabne, coś więcej niż pierwocina, błędy narracyjne uwiary­godniają utwór.

Ma się w narracji świadomość metaforyczności sztuki, pod względem stylistycz­nym trudno utwór charakteryzować, nie wiadomo, jaki on jest w amerykańskim oryginale –

 

(20.2.1998)

Jarosław Iwaszkiewicz, dziś jego sto czwarte urodziny –

Aleksandra Olędzka-Frybesowa, szkic Głód świata i głód sensu – „Literatura na świecie” 1998 nr 8-9 – jest, zgodnie z kon­cepcją, bardziej o polskim przekładzie poe­zji Ives’a Bonnefoy niż o niej samej.

Autorka pisałaby chyba swobodniej o sa­mej poezji Bonnefoy, do której skłaniają ją poetyckie upodobania, ale zadanie pisania o samym przekładzie Adama Wodnickiego wykonuje z całą sumiennością.

Zestawia całościowy przekład Adama Wodnickiego z wcześniejszymi przekładami Artura Międzyrzeckiego, docenia wartości obydwu, wytykając Wodnickiemu skłonno­ści młodopolskie –

Dorota Felman, artykuł Mit Maurice’a Blanchot i jej wywiad z Philippe’em Mesnardem – „Literatura na Świecie” 1997 nr 8-9 – dotyczą relacji pomiędzy literaturą a polityką u Blanchota.

Philippe Mesnard jest autorem książki Maurice Blanchot, sujet de l’engagement (1996), nie przemilcza skrajnej prawicowości Blanchota w latach 1933-39 i jego skraj­nej lewicowości w okresie 1958-68, ale mit wywodzi z jego pisarstwa, z jego „poetyki nieszczęścia”, z „języka śmierci”.

Z obydwu publikacji dużo można się do­wiedzieć, nie dowiadując się niczego na­prawdę istotnego –

 

(21.2.1998)

Gustaw Herling-Grudziński, próba lek­tury Dziennika pisanego nocą – „Plus Minus” 1998 nr 8 – niejako ponad siły […].

Tekstowi tego autora tak nie wierzę, że przez niego atakowani budzą we mnie nieuchronnie sympatię, ci zaś, których on chwali, zaczynaj ą budzić nieufność.

Jan Kott obrzucony plugawym słowem staje się jeszcze bardziej sympatyczny, Andrzej Bobkowski mimo swojej szlachet­ności poprzez pochwały […] staje się jakby mniej szlachetny, niż się o nim myśli.

 

(22.2.1998)

Donat Kirsch, zadzwonił o dziesiątej (z Kalifornii), godzina rozmowy z nim i z Ewą.

Donatowi plącze się język, Ewa, która wypiła tyle co Donat, mówi absolutnie trzeźwo.

Dostała świetną posadę, została dyrekto­rem muzeum w mieście uniwersyteckim, muzeum dopiero co zbudowano, trzeba je zorganizować (sztuka egipska, sztuka etru­ska, zbiory bogate).

Donat prowadzi własny biznes.

Oboje (bez córek) byli w Meksyku, Donat w styczniu był w Niemczech u rodziców i u większości przyjaciół.

Ja wspomniałem o swoim pobycie w Hamburgu.

Powiedziałem także o istnieniu nieistnie­niu Oniriady, Donatowi czytałem parę zapi­sów […] –

 

(23.2.1998)

Ernst Jünger, w „Gazecie Wyborczej” (1998 nr 44) nowy tekst Adama Zagajewskiego o Jüngerze, krótszy i bardziej osobi­ście napisany niż tekst ubiegłoroczny.

Obok artykułu Zagajewskiego dwie nar­racje Jüngera ze zbioru Awanturnicze serce. Figury i capriccia w przekładzie Wojciecha Kunickiego.

Obydwa teksty, W pomieszczeniach go­spodarczych i Kombinatoryczny wniosek, są tak z ducha niemczyzny Jüngera, że nawet dobry przekład Wojciecha Kunickiego nie jest w stanie oswoić ich w polszczyźnie.

Rodzaj takiej prozy po polsku dopiero się rodzi –

Milan Kundera, fragment powieści Toż­samość – „Plus Minus” 1998 nr 8, przełożył Marek Bieńczyk – aż ładny w swojej salonowości, romansowości.

Odnowienie salonowego romansu przez szczegół obserwacyjny, szczegół ma zastą­pić narracyjny stereotyp, stereotyp kryje się w gatunku, w składni, w konwencjonalności narracji z punktu widzenia dwóch postaci powieściowych.

Milan Kundera jest, oczywiście, lepszym autorem popularnej beletrystyki niż własne odkrycia autorskie polskich wydawców –

 

(25.2.1998)

Basil Kerski, szkic Powrót komety Halleya – „Plus Minus” 1998 nr 8 – jest próbą charakterystyki dzienników Ernsta Jüngera i jego poglądów w kategoriach „konserwatywnego rewolucjonizmu” i „dandyzmu”.

Diarystyką Jüngera omawia autor od końca, od książki Dwa razy Halley poprzez Przeminęło siedemdziesiąt lat do dzienników z lat wojennych i pierwszych powojen­nych pod tytułem Promieniowania.

Szkic Basila Kerskiego (urodzony w Gdańsku, od 1980 mieszka w Berlinie, współpracuje z Kulturą) jest bardziej artykułem dziennikarskim niż esejem –

 

(27.2.1998)

Jerzy Pluta, list do niego:

Warszawa, 27 lutego 1998

Drogi Jurku,

Twój list z 30 stycznia (o czytaniu Oniriady) zrobił na mnie ogromne wrażenie, chciałem Ci o tym napisać, nie wiedziałem jak.

Twoje czytanie Oniriady jest chyba – z tych, o których wiem – najważniejsze.

Uchylasz się od uogólnień i raz po raz formułują Ci się kwestie o podstawowym znaczeniu.

Z kwestiami topograficznymi włącznie, Twój sen o Rawce (opis w liście z 24 lute­go) zadziwił mnie, trafiłeś w jakieś praindoeuropejskie nasze miejsce wspólne, w rzekę istnienia – w płynięcie – w nas i poza nami.

Wspominasz w liście styczniowym, że będziesz miał mapę Skierniewic, chcę Cię przestrzec przed możliwością ważnej po­myłki.

Na mapie może być Zwierzyniec, ale nie ten. Zwierzyniec na mapie może być lasem po południowo-zachodniej stronie Skier­niewic (miejsce polowań carskich).

Mój Zwierzyniec nie istnieje, zostało z niego kilkadziesiąt brzóz (może i ich już nie ma), w moim najwcześniejszym dzieciń­stwie był to spory zagajnik brzozowy z kilkuhektarową porębą leśną, w odległości jednego kilometra od Lasu Miejskiego, po drugiej stronie Szosy Mszczonowskiej, przed wsią Pamiętna, między Skierniewi­cami i Kamionem.

Pomylenie Zwierzyńców mogłoby Ci uniemożliwić jakąkolwiek orientację w skier­niewickiej i podskierniewickiej topografii.

Tyle o Oniriadzie, teraz o piątym „Prze­cinku”. Otrzymałem go wczoraj i przeczyta­łem w całości wieczorem, choć od katastro­fy ze wzrokiem przy świetle nie czytam.

Wszystko, co piszesz – choć piszesz tak, jakbyś nie pisał – jest pełnoważne i pełno­mocne artystycznie, piszesz to, co chcesz napisać, i piszesz dużo więcej, także to, o czym nie wiesz, że w Twoich słowach tkwi.

Na mnie robi wrażenie jedno i drugie.

Twoje świadome nieopisanie powodzi jest ważniejsze niż wszystkie opisy, poza jed­nym, poza opisem z wyobraźni przez Janu­sza Rudnickiego, który ją opisał prawie o rok wcześniej, niż się zdarzyła.

Twój opis wizyty sierżanta mówi o tylu dziwnościach tego świata i tylu wizytach, że to, jak to mówią, w głowie się nie mieści.

Chwytam ukryte straszności Twoich nar­racji, chwytam zarysy labiryntu, w którym duchowo istniejesz, jest on prawie taki sam jak mój.

Opis mojej książki nie nadesłanej (nieist­niejącej) celny, jej tytuł wybrałeś z moich słów nieomylnie, ich metaforyczność jest na oko byle jaka, w moim rozumieniu jest taka, jaka powinna być, przy kwiatach i drzewach coś się robi i prawie nic nie robi, trzeba to robić i tego nie robić przy literaturze.

Ja się nie dziwię, że niektórzy się dziwią, że wysoko oceniasz moją pracę. Ja się ba­łem, że tą oceną sam sobie szkodzisz.

Ci, którzy się dziwią, nie tylko nic o mnie nie wiedzą, oni za nic w świecie nie chcą wiedzieć, choćby czegokolwiek.

Dziękuję Ci, serdecznie Cię pozdrawiam –

Henryk

 

(28.2.1998)

Sławomir Mrożek, tekst Auschwitz – „Ga­zeta Wyborcza” 1998 nr 50 – jest bardziej artykułem niż felietonem lub esejem.

Ważny ten tekst, bardzo ważny, pisze się tu nie tyle o obozie koncentracyjnym (Mro­żek używa słowa „konclager”), a o tym wszystkim, co się w człowieku wyzwala niemal niezależnie od okoliczności.

Nie tę niezależność Mrożek analizuje, lecz jedną z zależności, która z pewnością jest szczególnie aktualna.

Przemoc i fascynacja przemocą wyzwala w człowieku nadmiar anielskiej moralności, której im więcej w prawie i w słowach, tym mniej w tak zwanej rzeczywistości.

Wyżej od diagnozy stawiam przestrogę w tekście Mrożka, wyczytuję ją ze zdania: „Zaś pamiętamy, że wszystkie krwawe wstrząsy były poprzedzane okresem, kiedy oficjalny system wartości już tylko śmieszył, choć formalnie jeszcze pozostawał w mocy”.

Znaczenie diagnozy i przestrogi osłabiają ideologiczne układności i deklaracje.

Nie przyszłoby mi do głowy, że człowiek w dzisiejszej Polsce jest tak najedzony jak nigdy przedtem, nawet przy moim dzisiej­szym szczątkowym widzeniu widzę dość głodu, nie mniej w każdym razie niż w Polsce przed wojną.

Wolnością też bym się nie zachłystywał –

Pamiętnik znaleziony przed telewizorem – „Plus Minus” 1998 nr 9 – jest prozą narracyj­ną Mrożka.

Dość łatwa parodia motywów biblijnych w formie serialu o końcu świata.

Chce się tu coś robić w języku, ale bez większego zapału, wychodzi z tego dzienni­karska niedbałość narracji literackiej.

Odwaga parodystyczna niby jest, ale jak­by jej nie było, ją (odwagę) tworzy dzisiej­sza hegemonia „wartości” –

 

(1.3.1998)

Krzysztof Rutkowski, w felietonie Titanic – „Plus Minus” 1998 nr 9 – robi wszystko co możliwe, żeby uzasadnić swoją nadmier­ną aprobatę dla filmu Jamesa Camerona.

Chwyta się psychoanalizy, sięga do mi­tologii, wynajduje głębinowe sensy, chcia­łoby się przyznać mu rację kosztem własnej prawdy, ale ona nie jest prawdą tylko moją własną.

Z kimkolwiek o tym filmie mówiłem (Ewa i Donat Kirschowie, Janusz Głowacki, Renata Zdanowska), każdy był – bez żad­nych odchyleń – tego samego zdania co ja.

Komercyjność uczciwa, solidna i facho­wa, nic poza tym, poza komercyjnością.

Niech sobie Leonardo DiCaprio będzie na przemian aniołem i samym Hermesem, niech klejnot będzie świętym Graalem z wszystkimi jego funkcjami, niech stara aktorka w błysku oka zrzuci z siebie nawet całe sto lat, z solidnej komercyjności filmu Jamesa Camerona niczego więcej nie da się wydobyć –

 

(2.3.1998)

Jarosław Iwaszkiewicz, dziś osiemnasta rocznica jego śmierci –

Jan Kott, jeszcze jedno z epitafiów Kotta, epitafium Książę Mediolanu – „Plus Minus” 1998 nr 9 o Giorgio Strehlerze, włoskim reżyserze.

Epitafium zbudowane wyłącznie z wła­snych widzeń bohatera, przy pracy nad Operą za trzy grosze, nad Burzą Szekspira.

W epitafium nic z powtarzalności czło­wieka i artysty, sama unikalność, smak prawdziwej unikalności –

Józef Opalski, tekst Nie opowiadaj, graj! – „Plus Minus” 1998 nr 9 – ostro rozwala przedstawienie Braci Karamazow w reżyse­rii Luki Ronconiego w Teatro di Roma.

Autor ma chyba rację, podpiera się sa­mym Dostojewskim, który znał różnicę między utworem epickim i dramatycznym, niepotrzebne tu chyba wsparcie Herlinga-Grudzińskiego, którego się tytułuje „wiel­kim przecież znawcą Dostojewskiego” –

 

(6.12.2000)

Janusz Kukuła, o powieści Milość to znaczy (Warszawa 2000) – choć może to poemat prozą – napisać trudniej niż o ja­kimkolwiek dziele bez szczególnych atrybucji, które przy utworze Janusza Kukuły są lub nie są potrzebne.

Narracja w utworze Miłość to znaczy jak w większości dzieł literackich jawnych atrybucji nie ma, nie wskazuje się jej cha­rakteru i adresu, ma to chyba znaczyć i chyba znaczy, że ten utwór jak cała praw­dziwa literatura jest przeznaczony dla wszystkich.

Każda prawdziwa literatura jest poten­cjalnie przeznaczona dla wszystkich, ale to jej przeznaczenie warunkuje szczególna właściwość, która stanowi może jej najbar­dziej sprawdzalny wyróżnik.

Prawdziwa literatura ma ukrytego adre­sata koniecznego, jest nim adresat pierwszy i w skrajnych przypadkach wystarczający, musi nim być, jeśli literatura chce być prawdziwą literaturą, sam autor.

Prawdziwa literatura powstaje dla siebie i tylko jako literatura dla siebie może się stać literaturą dla innych.

W takim sensie dla siebie (prawie w cało­ści) pisał Jan Kochanowski, dla siebie także (w znacznej części) pisał Adam Mickiewicz, gdy sam siebie dla siebie chciał zrozumieć w liryce lub siebie dla siebie rozpoznać w swoich stosunkach z Bogiem i światem w Dziadach.

Dopiero w Panu Tadeuszu pojawia się potrzeba szczególnej atrybucji, bo jest to dzieło nie tyle nie w pełni dla siebie, lecz w każdym razie nie dla siebie całego, lecz dla wygnańca w sobie, któremu chce się przy­znać specjalne przywileje, z czego wynikają rozmaite artystyczne konsekwencje.

Potrzebę podobnej szczególnej atrybucji można widzieć w utworze Miłość to znaczy, nie jest to utwór z założenia dla innych, czyli w tym przypadku dla dzieci, jest to utwór – w swojej genezie i predestynacji – najpierw dla siebie, dla dziecka w sobie, następnie dla innych z dzieckiem w sobie, czyli dla wszystkich.

Utwór Miłość to znaczy dlatego należy do prawdziwej literatury, że autor niczego sobie nie uzurpuje, nie daje sobie prawa do tego, żeby kogokolwiek uszczęśliwiać, na przykład pokrzepiać, on chce zrozumieć dziecko w sobie i chce się z dzieckiem w sobie pogodzić.

Z dzieckiem w sobie można, oczywiście, także walczyć, ale przytrafią się to ludziom albo młodym, albo nie dość doświadczo­nym, albo – to najczęściej – z urodzenia niemądrym.

To nie może być przypadek autora utworu Miłość to znaczy, Janusza Kukuły, ten autor, zabierając się do pracy, której efektem są późne stosunkowo wiersze i Miłość to zna­czy, nie mógł nie wiedzieć, że ocalić dziec­ko w sobie jest darem życia największym, jeśli nie jedynym.

Tylko takim autorom zdarza się pisać tak o dzieciństwie, że jest to pisanie najpierw dla siebie, a następnie dla wszystkich, czyli także dla dzieci.

Takim autorom udało się napisać kilka arcydzieł literatury światowej, ja chciałbym przypomnieć dwie wspaniałości z literatury polskiej, powieść Dwa zielone listki Alicji Dryszkiewicz i trylogię Kraina Patalonków Jana Drzeżdżona.

Wielu ludzi z pokolenia Janusza Kukuły pamięta do dziś Dwa zielone listki i zalicza je do najważniejszych lektur z początków czytania, dla mnie Dwa zielone listki były rado­ścią młodości zawodowej, Kraina Patalon­ków radością zawodowego wieku średniego.

O wierszach Janusza Kukuły dowiedzia­łem się na początku roku, o utworze Miłość to znaczy przed kilkoma dniami.

Nazywam utwór Miłość to znaczy poe­matem prozą, myślę, że jest to nazwa wła­ściwsza niż powieść. Słowa narracji w tym utworze nie są powieściowe, one są na swoim miejscu bardziej w poezji myśli i wyobraźni niż w powieści (z obowiązkami użytkowej logiki).

W tej narracji nie opowiada się historii (nie buduje akcji i fabuły), w niej buduje się metafory życia (podróż, spotkanie), świata (tajemnica, zagadka, labirynty miejsca, czasu, ludzi, uczuć), działa się sposobami poetyckimi, uznając poetyckie prawo zastę­powalności jednego przez drugie (metonimiczność), korzystając z prawa do poetyc­kiej animacji i antropomorfizacji wszystkie­go, co się dostrzega, czego się doświadcza.

Przynależąc bardziej do poezji niż do pro­zy, utwór Miłość to znaczy bliższy jest poezji myśli niż poezji wyobraźni. Tym może różni się od Dwóch zielonych listków i od Krainy Patalonków, mając w sobie coś z tej postaci intelektualizmu, jaki występuje w Alicji w krainie czarów.

Intelektualność utworu Miłość to znaczy nie ma w sobie nic ze scjentyfizmu dawne­go lub nowego, ma charakter empiryczny, jest rezultatem osobowego doświadczenia, ma powiązania z dzisiejszym myśleniem o człowieku, z dzisiejszą powszednią antro­pologią.

W tych powiązaniach chodzi bardziej o zabawę myślą antropologiczną niż o jakie­kolwiek posłannictwo wobec niej, żadnego posłannictwa w utworze Miłość to znaczy nie ma i nie należy go szukać.

Gdyby chciało się pomyśleć, jaka myśl o człowieku mogłaby być niesprzeczna z tym wszystkim, czego doświadcza główna postać utworu, można by przywołać wyznanie dawnego filozofa, wiem, że nic nie wiem.

To wyznanie filozofa nie ma nikogo ob­ciążać, lecz, przeciwnie, wyzwalać. Wiedząc, że się nie wie, kim się jest, czym są życie w świecie i świat, można wiedzieć niejako z praktyki, że żyjąc doświadcza się czegoś dobrego.

Jest to jedyne coś, o czym musimy my­śleć, że jakoś jest, i nic do tego dołożyć nie możemy, więc z tego powodu może to być nie tylko dobre, ale i najlepsze.

Chyba to właśnie autor poematu prozą Miłość to znaczy chciał powiedzieć dziecku w sobie, nie jest to w niczym mniej, niż chciałby i mógłby powiedzieć sobie same­mu.

Dlatego Miłość to znaczy może się obyć bez szczególnej atrybucji, ten poemat prozą o dzieciństwie i o dziecku we wszystkich, którzy żyją, jest poezją prawdziwą, czyli taką, jakiej zawsze jeszcze pragnie się i potrzebuje –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content