copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
KONFUZJA
Warszawa, 28 grudnia 2001
Drogi Henryku,
pisałem do Ciebie list w pierwszy dzień świąt, dziś działa we mnie jakiś przymus, żeby napisać właśnie do Ciebie.
Przypuszczam, że może to być odruch warunkowy, zauważyłem już dawniej, że przymus pisania do Ciebie pojawia się wtedy, gdy spotka mnie jakaś kontuzja literacka.
Wczoraj otrzymałem w poczcie egzemplarz czasopisma literackiego, z którego przeczytałem na początek tylko kilka tekstów.
Czytając według własnego wyboru to i owo, słupiałem, dębiałem i – mimo chorobowego osłabienia – paliłem się ze wstydu.
Wstyd z powodu tego, że istnieją ludzie, którzy potrafią napisać wszystko, co pomyśli lub czego nie pomyśli głowa, zwłaszcza to drugie.
W konfuzji jakiś błysk domysłu, błyskawicznego zrozumienia czegoś, o czym często myślałem, przeważnie bez najmniejszego rezultatu.
Bo jak pojąć, że ktoś może – nie w języku sztuki, lecz użytkowej rozumności – napisać, że słońce świeci w nocy, ludzie chodzą tylko na głowach, mówią przez paznokcie u nóg i pobieraj ą pożywienie przez włosy.
Tego nie da się pojąć, że język przy takich użytkach nie stawia oporu, że daje się użyć dla takiej prawdy, że prawo moralne nie usiłuje działać i nie działa, wbrew temu, który je uznał za naszą – ludzką – najważniejszą własność.
Wbrew wszystkiemu, co by mogło temu przeczyć, wbrew niejasnościom, których filozof nie rozstrzyga, istnienie tego czegoś jest dla mnie niepodważalne, ma ono dla mnie namacalność wręcz zmysłową i fizyczną.
Wyobraź sobie, że ja, który w życiu tyle napisałem, nie potrafię napisać ani jednego zdania, które byłoby sprzeczne z działaniem tego czegoś, co tak ogólnie zostało nazwane przez filozofa.
Stąd moje stałe kontuzje od takiego słowa, jak to z wczorajszych tekstów.
Dziś znów mniej rozumiem, niż mi się wydawało wczoraj, jak to możliwe, że ludzie piszą, co pomyślą lub czego nie pomyślą.
Dzieje się tak chyba dlatego, że ci, u których to możliwe, nie maj ą żadnej władzy nad słowem, nie władają nim, ono jest dla nich czymś bez znaczenia, bez siły, bez jakiegokolwiek powiązania z czymś takim jak prawda, jak prawo moralne.
Oni musieli doświadczyć bezsiły i bezwładzy własnego słowa, oni mszczą się za to doświadczenie, mszczą się na słowie, na świecie i – najskuteczniej – na sobie samych.
Ta zemsta polega także na tym właśnie, że pozostawiają po sobie ślad własnej bezsiły i własnej bezznaczeniowości.
Diabeł z nimi. Ulżyło mi.
Ściskam Ciebie i pozdrawiam –
Henryk
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy