Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 5/2003

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(8.2.1999, 12.2.1999, 13.2.1999, 16.2.1999, 19.2.1999, 20.2.1999, 4.2.2003, 18.2.2003)

 

(8.2.1999)

Mirosław Dłużniewski, w wywiadzie Jak to się może udać? (dla Marty Wołkowyckiej i Piotra Pacewicza) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 31 – mówi rzeczy prawdziwe o reformie służby zdrowia i jej generalnej absurdalności.

Nie wiem, czy samorządy byłyby lepsze od kas chorych, jak sądzi profesor Dłużniewski, ale on mówi dokładnie to samo, co ja myślę, co mówią lekarze, „reforma jest próbą przesunięcia kosztów leczenia na chorych”, to jest w tej reformie najważniejsze, to jej jedyny cel –

Jarosław Kurski, artykuł o Andrzeju Lepperze Ładny plon mi wyrósł – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 31 – świetny, przedstawia się bohatera artykułu dość lojalnie.

Olśnił mnie popis znajomością ludzi, cytu­ję niezwykły akapit tekstu.

„Andrzej Lepper wprowadza nowe standar­dy do polskiego obyczaju politycznego. Jan Olszewski jest dla niego degeneratem, An­drzej Stelmachowski i Jacek Kuroń głąbami, Lech Wałęsa – dobrym kombinatorem, Janusz Lewandowski – gnojkiem i gówniarzem, Jó­zef Ślisz jest duży i głupi, posłowie to zdraj­cy, a Solidarność – córka CIA i KGB” –

 

(12.2.1999)

Magdalena Rabizo-Birek, z listu do niej:

Impreza, o której pisał Rafał Rżany, to chy­ba ta, o której ja wspomniałem, on był jed­nym z pięciu najmłodszych poetów.

Ja z nim się nie zetknąłem, na nocnym pi­wie byłem z poetami „śląskimi” (Marta Podgórnik, Krzysztof Siwczyk, spoza imprezowej piątki Maciej Melecki, Miłosz Biedrzycki i poeci tutejsi).

Program telewizyjny, o którym Ci pisałem, wypadł chyba nie najgorzej, mam ciągle jeszcze jego echa, wczoraj dzwonił ktoś nieznajo­my z Kołobrzegu i powoływał się na ten pro­gram.

Stanisław Bereś puścił różne rzeczy tak zwane kontrowersyjne, moje stanowisko było wyraźne, zostało więc zauważone.

W sprawie Marka Hłaski miałem na myśli nie tyle książkę Gry miłosne Marka Hłaski, co publikacje towarzyszące, na przykład arty­kuł jubileuszowy Krzysztofa Masłonia i roz­maite felietoniki w Bóg wie jakich pisemkach.

Książka jak książka, autorka napisała j ą dla tak zwanego zwykłego czytelnika, więc po plotkarsku, na książkę oburzają się bardziej inni niż ja, innych – zwłaszcza tych, którzy Marka dobre znali – razi prostactwo ujęć oso­bowości bardzo skomplikowanej i – mimo wszystko – bardzo wysublimowanej.

Reakcje tych, którzy Marka dobrze znali (jest ich coraz mniej), wzruszają mnie autentyzmem sprzeciwu wobec nieprawdy.

Ja wiem rzecz gorszą, na nieprawdę o czło­wieku, którym żywi się legenda, nie ma żad­nego sposobu, w takim przypadku prawda w wojnie z nieprawdą nie ma żadnych szans.

 

(13.2.1999)

Aleksander Gieysztor, wywiad Rozmowa na początek wieku (dla Pawła Wrońskiego, z 20 lipca 1998, bez autoryzacji) – „Gazeta Wy­borcza” 1999 nr 37 – ładny, spokojny.

Najciekawszy w uwagach o względności naszego pojmowania czasu, który dla nas jest czasem linearnym, co jest niezrozumiałe na przykład dla Japończyków –

Leszek Kołakowski, wykład O szacunku dla natury (drugi z dziesięciu) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 37 – trochę pustosłowny.

Kwestionuje się racje szacunku dla natury i jednocześnie go potwierdza, dla tradycji bardziej niż dla istotnych względów.

Ten wywód (uproszczona filozofia) stylizu­je się na starą podniosłość, która szkodzi sensowi –

Lech Wałęsa, w wywiadzie Polska do po­tęgi (dla Agnieszki Kublik i Piotra Pacewicza) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 37 – głupotka na głupotce, można przebierać między głupotkami, żeby coś wyszukać.

Najosobliwszy fragment chyba ten: „To było nieprawdopodobne. Ja bym tego wszystkiego nie wymyślił, a jednak to ja to wszystko zrobiłem. Jakiś amok, amok wiary w zwycięstwo” –

Marek Nowakowski, opowiadanie Szramka – „Plus Minus” 1999 nr 7 – jakby lepsze od teraz drukowanych, jest w opowiadaniu daw­na bezwzględność widzenia stosunków mię­dzy ludźmi.

Szramka zazdrości byłemu kumplowi Ba­nanowi, jeszcze bardziej zazdrości Dżambo Dżetowi, który ma Rezydencję i Rosjankę.

Cicha wściekłość w Szramce, gdy jest u swojej Wieśki.

Formalnie narracja dziwaczna, Szramka jest na początku traktowany przedmiotowo jak inni, dopiero w drugiej części utworu patrzy się na Szramkę od środka –

 

(16.2.1999)

Łukasz Gorczyca, zaszedłem do Zachęty wcześnie, nie zanosiło się, że zbierze się na promocję jego książki (Najlepsze polskie opo­wiadania) ponad sto osób.

Rafał Grupiński poprosił mnie do prezy­dium, ustaliliśmy, że ja odczytam swój tekst (Najlepszość) po zagajeniu Grupińskiego, przeczytałem, po mnie czytał fragmenty trzech utworów Łukasz Gorczyca.

Z sali mówili Krzysztof Wolicki i Paweł Dunin-Wąsowicz.

Rozmówki prywatne z Andrzejem Fogttem, Ireną Puciło, Małgorzatą Charyło (znajoma Johanna Brosa), z Krzysztofem Wolickim –

 

(19.2.1999)

Jerzy Łukosz, zapisy diariuszowe – „Regio­ny” 1998 nr 4 – z czasu pisania Powrotu (od końca maja do początku lipca 1997) zastana­wiają jego potrzebą, żeby każdy utwór miał oprawę diariuszową.

W poczuciu doniosłości całej otoczki pi­sania u Łukosza coś takiego, o czym trzeba myśleć.

Ja domyślam się, co Jerzy Łukosz w ten sposób sam z siebie ujawnia, on wie chyba, czym to jest.

Uchylam się od ocen, znam go chyba istot niej niż inni, jego pisarstwo mnie nie dziwi, rozumiem jego wartości i walory, w nim sa­mym jest coś, co stanowi przyczynę moich zadziwień i zdumień i stały przedmiot moich myśli –

 

(20.2.1999)

Krzysztof Rutkowski, w felietonie Kilka motywów z Baudelaire’a – „Plus Minus” 1999 nr 8 – nawiązania do eseju Malarz życia no­woczesnego (w przekładzie Joanny Guze) i mimochodem prezentacja własnego przekła­du sonetu z Kwiatów zła.

Pierwsze zdanie felietonu następujące: „Francuscy koledzy prosili, żebym wyjaśnił, dlaczego Baudelaire, obok Benjamina, Bachtina i Barthesa, stał się moim duchowym mistrzem” –

Jan Kott, epitafijny list z Santa Monica Wieczorne kołatanie grzechotników – „Plus Minus” 1999 nr 8 – niezwykły, przejmujący, cóż mamy poza takimi słowami.

Mam chłodny stosunek do Jerzego Grotowskiego, czytam konfesje na jego temat sceptycznie, tekst Jana Kotta trafił we mnie.

Kott opisuje głównie trzy zdjęcia Grotowskiego nad swoim biurkiem i to, jak mówił, czyli właściwie, jak nie mówił: „W trepkach na bose nogi przeszedł, jak mi potem mówiono, całe Indie. Ale Grotowski o tym nie mówił. Rzadko albo prawie nigdy nie mówił o sobie, albo mówił o sobie jak o kimś innym, nie potrafię tego inaczej nazwać. Był głosem, głosem fascynującym, ale jakby poza swoją fizyczną osobą, ale może tylko ja tak go odbierałem. Był tym, kogo się słucha” –

Piotr Drobniak, szkic Francja Jarosława Iwaszkiewicza – „Twórczość” 1999 nr 2 – jest tekstem skromnym, jakby doktoranckim.

Autor trafnie swój tekst określa, nazywając go „przeglądem utworów Iwaszkiewicza, w których pojawiła się Francja i jej kultura”.

Takim właśnie przeglądem ten szkic jest, wymaga on głównie przeczytania określonej liczby tekstów ze zrozumieniem, nie ma w nim nic takiego, co było w eseju Andrzeja Turczyńskiego Glosy i powidoki („Twórczość” 1994 nr 2).

Andrzej Turczyński ustalał w swoim tekście układ wschodnich i zachodnich determi­nant w duchowości i w twórczości Jarosława Iwaszkiewicza –

Zbigniew Chojnowski, kolejny opis liryki Jarosława Iwaszkiewicza Metafizyka bycia – „Twórczość” 1999 nr 2 – tym razem dotyczy twórczości poetyckiej ostatniego okresu.

Ta poezja nie jest tym razem tylko przed­miotem badawczym, pisze o niej – przy zachowaniu rygorów akademickich – poeta, któ­ry, niczym na to bezpośrednio nie wskazując, czuje wielkość tej twórczości, będącej kreacją eschatologiczną egzystencji.

Przywołania filozofii egzystencji (Martin Heidegger, Karl Jaspers, Artur Schopenhauer) nie należy kojarzyć w lekturze z akademi­zmem, lecz z naturalnym współbrzmieniem filozoficznej i poetyckiej fundamentalności ludzkiego doświadczenia.

Ostatnią poezję Iwaszkiewicza opisuje się tu lepiej, niż to do tej pory robiono –

Leszek Kołakowski, trzeci z dziesięciu wykład, O zabobonach – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 43 – jest uporządkowanym logicznie opisem zjawiska, które występuje, ale nie ma żadnych racjonalnych uzasadnień, więc może być zaliczone do przejawów psychologii społecznej.

Zdziwienie (moje) budzi zaliczenie do ta­kich przejawów telepatii, nie wiem, dlaczego myślałem, że telepatia ma racjonalne uzasad­nienie.

Nie potrafiłbym myśleć, że doświadczam tak często i z taką sugestywnością czegoś, co można traktować jak obraz Matki Boskiej na murze kościoła lub na szybie okiennej –

 

(4.2.2003)

Kazimierz Dejmek, upłynął miesiąc od jego śmierci, w moich myślach istnieje on jesz­cze intensywniej niż w ostatnich kilkunastu latach, kiedy szczęśliwym zrządzeniem losu doszło do moich bezpośrednich z nim kontak­tów.

Czytam to, co się o nim pisze, słucham tego, co się o nim mówi, mówi się o nim pośmiertnie z większą bezstronnością, niż się mówiło za życia.

Szkic portretowy Magdaleny Grochowskiej Odchodził jak Lear – „Gazeta Wyborcza” 2003 nr 27 – przeczytałem z największą uwagą, z niemałymi emocjami, choć prawie większość tego, co prezentuje autorka, znam skądinąd lub bezpośrednio ze źródła, od samego Kazimierza Dejmka, poprzez jego własne słowo.

Szkic Odchodził jak Lear jest sumienny pod względem roboty dziennikarskiej, nie odczuwam potrzeby kwestionowania w nim czego­kolwiek, mogą dziwić jedynie niektóre opi­nie niektórych znawców i oceniaczy jego twór­czego dzieła.

Najbardziej dziwi lekkomyślność i zadufa­nie tych, którym się wydaje, że są w stanie oce­nić to twórcze dzieło bez istotnego wysiłku.

Mój obraz Kazimierza Dejmka musiałby być inny, inne było i jest moje przeżywanie jego osobowości, jego osobowej i twórczej ekspresji, jego osobistego i twórczego oddziaływania.

Prywatna bezpośredniość kontaktów z nim – inne nazwanie tego byłoby niestosowne –umożliwiała częściowy dostęp do jego podmiotowych, jak gdyby epickich, ujęć jego wielkiego dzieła życia, jego doświadczenia wielkiego dramatu teatru.

Był to dostęp przez jego mówione słowo, które uruchamiało mój wewnętrzny teatr wrażliwości i wyobraźni.

Pamiętając o swoich wcześniejszych prze­życiach jego dzieła, miałem od pierwszych bezpośrednich kontaktów z nim, od roku 1988 – od prapremiery Drzewa Wiesława Myśliwskiego w Teatrze Polskim – pełną świado­mość, że dostępuję zaszczytu bezpośredniości obcowania z człowiekiem największego formatu.

W moim osobistym doświadczeniu, czyli w mojej osobistej skali, jest to format porównywalny z formatem Jarosława Iwaszkiewicza, którego spośród polskich twórców dwudzie­stego wieku zaliczam do największych.

Każdy osobisty kontakt z Kazimierzem Dejmkiem w ciągu kilkunastu lat był dla mnie wielkim przeżyciem, jedno takie przeżycie zanotowałem w Wypiskach („Twórczość” 1998 nr 6) pod hasłem Znajomy.

Hasło Znajomy musiało zastąpić nazwisko, mojego prawa do publikacji nazwiska sam Kazimierz Dejmek by nie zaaprobował, naru­szało by to jego prywatność, wiedziałem, że na to nie powinienem sobie pozwolić.

Dobrze jednak się stało, że na ślad tego prze­życia mogę się po latach powołać, bo jest to dowód, że nie wymyślam czegoś takiego do­piero po śmierci Kazimierza Dejmka.

Przypisuję sobie – nie po raz pierwszy – zdolność rozpoznawania wartości i rangi człowieka.

Świadomość wielkości Kazimierza Dejm­ka była dla mnie i jest darem losu, nadając wszystkim kontaktom z nim na żywo i teraz we wspomnieniu odświętność i szczególną intensywność.

W portrecie naszkicowanym przez autorkę tekstu Odchodził jak Lear nie dowierzam tym wszystkim, którzy widzieli w nim pychę.

Jestem przekonany, że pychy nie da się do­wieść nikomu, kto uznaje niezależne od sie­bie istnienie czegoś, co jest większe i waż­niejsze od niego samego.

Tym czymś większym i ważniejszym od sie­bie było dla niego, tak to nazwę, słowo.

Nie wiem jednak, jak by należało bliżej je dookreślić, słowo poezji, słowo sztuki, słowo pełnej i żywej prawdy.

Z pewnością takiego słowa szukał w samym życiu, od żywych ludzi, ale znajdował je w słowie literatury, której był namiętnym, żarli­wym i doskonale pokornym znawcą i w sobie właściwy sposób współtwórcą.

Pokora Kazimierza Dejmka wobec tak ro­zumianego słowa, wobec jego prawdy unie­ważnia i wręcz wyklucza wszelkie posądze­nia go o pychę.

On był trwale pokorny wobec prawdy sło­wa, ono dla niego było Bogiem, od którego nigdy nie odszedł, także, jestem przekonany, przez śmierć.

 

(18.2.2003)

Jerzy Franczak, rozprawa (lub może nar­racja) Rzecz o nierzeczywistości (Kraków 2002) byłaby imponująca, gdyby napisał ją początkujący filozof, jest czymś niezwykłym i szczególnie ważnym, jeśli ma się prawo myśleć, że autorem tego dziełka jest ktoś, kto dał się zauważyć jako młody pisarz artysta, u którego ambicje literackie są ważniejsze od naukowych.

Mnie w każdym razie poręczniej myśleć, że u Jerzego Franczaka Rzecz o nierzeczywistości powstała na boku głównych ambicji twór­czych, które jakby nadprogramowo uatrakcyj­niają – poprzez sprawności literackie – tekst w sensie akademickim użytkowy.

Łatwo sobie wyobrazić akademickie stu­dium z podtytułem jak u Franczaka „Mdło­ści” Jeana Paula Sartre’a i „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza, niczego z tego wyobra­żenia nie znajdzie się na kartach Rzeczy o nierzeczywistości.

Już sam główny tytuł studium jest jak za­gadka, prowokuje wszelkie domysły intelek­tualne, obiecuje poezję bardziej niż akade­mizm.

Tytuły poszczególnych części studium są dwuczłonowe, zawierają literacki cytat z filo­zofii i akademickie dopowiedzenie.

Tytułowe cytaty warto odnotować: Noc po­ślubna filozofii i powieści, Istnieją dwa porządki: ludzki i nieludzki, Moja myśl to ja, Poza prawdą i fałszem, Trzecia możliwość.

Każdy z tych tytułowych cytatów – jeśli się nie zna ich źródła, to jeszcze bardziej – pobudza wyobraźnię intelektualną i jest najefek­towniejszym literacko użytkiem z fachowej literatury filozoficznej.

Lepszego tytułu – Noc poślubna filozofii i powieści – do analizy Mdłości (i do całej filo­zofii związków między filozofią i literaturą) nie sposób wymyśleć, ta analiza powieści Sartre’a jest zresztą wyłącznie filozoficzna, co może sugerować, że do nocy poślubnej doszło przez mezalians, ale taka sugestia wikłała­by kwestię, która strona dopuszcza się mezaliansu.

Jerzy Franczak jest lepszym analitykiem i komentatorem tekstów filozoficznych (tek­stem filozoficznym jest dla niego powieść Mdłości) niż analitykiem takich struktur nar­racyjnych jak w powieści Ferdydurke.

To sugeruje lub może sugerować, że filozo­fia jest dla niego ważniejsza niż literatura.

Nie mam takich obaw, jaka taka orientacja w tym, co Jerzy Franczak twórczo robi, po­zwala mi przypuszczać co innego.

Kompetencje analityczne i komentatorskie w zakresie tekstów filozoficznych, czyli tak czy inaczej dyskursywnych, zdobywa się znacznie szybciej niż kompetencje analitycz­ne w stosunku do tekstów artystycznych.

Do pierwszych potrzebna jest inteligencja i oczytanie (erudycja), drugie wymagają czego innego, trzeba to nazwać doświadczeniem wewnętrznym literatury powiązanym ze świadomością teoretyczną struktur artystycznych.

O takie doświadczenie obcowania z litera­turą o wiele trudniej, tego się nabywa bardzo powoli i w długotrwałych procedurach ducho­wych.

Pierwsze kompetencje u Jerzego Francza­ka są imponujące, orientuje się on we francu­skiej filozofii prawie jak Michał Paweł Mar­ko wski lub Krzysztof Rutkowski, widać to we wszystkim, co w Rzeczy o nierzeczywistości odnosi się do Mdłości Sartre’a.

Drugie są istotniej uzależnione od dotych­czasowej literatury gombrowiczologicznej, w której się swobodnie porusza, od siebie do­kładając znakomitą orientację w tym wszystkim, co u Gombrowicza jest lub może ucho­dzić za filozofię.

Dla Jerzego Franczaka najważniejszy filo­zoficzny komentarz do Ferdydurke jest w Dzienniku Gombrowicza (to zresztą sama prawda), ale i powieść Ferdydurke jest głów­nie wielkim zbiorem formuł intelektualnych.

To może nadmiernie upodabnia Ferdydur­ke do Mdłości, co nie jest i nie może być prawda.

Mdłości napisał zawodowy filozof, Ferdy­durke filozof amator.

Amatorstwo jest zresztą intelektualnym atu­tem jego filozofii, ona zawiera nie tylko zbieżności z myślą filozoficznego fachowca, ale także szczególnie godną uwagi polemiczność w stosunku do niego.

Filozof Sartre – przy wszystkich swoich fi­lozoficznych wcieleniach – musi być mniej lub więcej filozoficznym doktrynerem, filozof w Gombrowiczu jest od czegoś takiego całko­wicie wolny.

On jest, dzięki temu, współtwórcą filozofii egzystencjalistycznej (także jej prekursorem) i jednocześnie jej najprzenikliwszym krytykiem, który tworzy literackie metafory (całe ich układy) pojemniejsze niż kategorie egzystencjalistyczne i egzystencjalistyczne diagnozy.

W Rzeczy o nierzeczywistości uwypukla się wszelakie zbieżności z Sartre’em u Gombrowicza, z niejaką szkodą dla jego (koincydentalnej lub zamierzonej) polemiczności w stosunku do Sartre’a.

Gombrowicz nie mógłby sobie pozwolić na tak naiwny kartezjanizm („Istnieję, ponieważ myślę…”), to prawda, że Gombrowicz dekonstruował ego, ale nie przyszłoby mu do gło­wy, żeby ego utożsamić tylko ze świadomo­ścią refleksyjną i pozbawić je tym samym jego tysiącznych przejawów w ludzkich i nieludz­kich postaciach istnienia.

Gombrowiczowi obcy był jakikolwiek ab­solutyzm intelektualny, dlatego nie uwierzył­by także w absolutyzm jednego języka, na co Sartre był tak pokazowe skazany, utożsamia­jąc język z jego jedyną– całkowicie sztuczną – postacią.

Artystyczna akcja pisarska Gombrowicza rozgrywa się w fantazyjności języków narra­cji, polifonia językowa nie jest u niego tak zróżnicowana, jak czasem bywa u innych pi­sarzy, ale przecież w porównaniu z literaturą piękną Sartre’a jest to istny ogród nieplewiony i w tym się wyraża coś istotnego w jego sztuce i w jego myślicielstwie.

Gombrowiczowi dość daleko było do świa­domości, że język jest w zasadzie autonomicznym i jedynym przedmiotem i terenem dzia­łań artystycznych dla sztuki słowa, literatura nie ma być dla niego głosem – jakkolwiek to rozumieć – nierzeczywistości.

Jej jedyny sens to odnajdywanie rzeczy­wistości, choćby to miał być sens nieosią­galny. Szansę sensu jednak tkwią w języku, w jego wszelakiej praktyce, są od niego nieodłączne.

U Gombrowicza język nie jest zunifikowa­ny, nigdy nie jest jeden, nie może być arbitral­nie jedyny i arbitralnie nadrzędny, nie jest taki nawet w Dzienniku, którego ustabilizowana dyskursywność jest pozorna.

Na pozorną dyskursywność narracji Dzien­nika wielu się nabiera, stąd dla wielu nadrzędność Dziennika nad powieściami.

Franczakowi udaje się czegoś takiego unik­nąć, nie da się jednak zaprzeczyć, że dla interpretacyjnej konfrontacji Gombrowicza z Sartre’em wygodniejszy jest Dziennik niż Ferdydurke.

Nie ma co jednak szukać dziury w całym, Rzecz o nierzeczywistości będzie się liczyć w dorobku Jerzego Franczaka, jakkolwiek się potoczą j ego twórcze losy.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content