copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
EPISTOŁY
Warszawa, 9 kwietnia 1998
Kochany Darku,
piszę ten list nie po to, żeby go wysłać do Ciebie przez pocztę, lecz żeby go w Twojej obecności wygłosić.
Na pozór jest to absurd, byłby to absurd czysty, gdyby nie trwałe i powszechne praktyki językowe.
Od dawna niemal wyłącznie mówimy pismem, czyli mówimy, jak piszemy, nie respektując autonomii mowy, najważniejszej postaci języka.
Dziś filozofowie wieszczą śmierć cywilizacji słowa pisanego, chociaż nie ono umiera, lecz mowa, najstarsza kultura, najstarsza sztuka, kultura i sztuka twórczej mowy, która przez wieki, obywając się bez pisma, tworzyła Odyseje, Kalevale i Sobótki.
Kultura twórczej mowy umierała u nas widomie w połowie ubiegłego wieku w wyższych warstwach społeczeństwa, w sto lat później, już na naszych oczach, zaczęła umierać i umiera w warstwach niższych.
O wyższości i niższości mówię według konwencji, choć mam na ten temat poglądy niekonwencjonalne.
Wyższość i niższość nie mają żadnego znaczenia wobec śmierci, śmierć we wszystkich relacjach jest większa.
Śmierć tej mowy, która wydała Jana Chryzostoma Paska, Henryka Rzewuskiego i Aleksandra Fredrę, śmierć mowy, która przywróciła siłę słowu Jakuba Wojciechowskiego, Wiesława Myśliwskiego i Edwarda Redlińskiego, jest jedna i ta sama.
Śmiercią nazywam w tym przypadku wysychanie źródeł żywego słowa, ich zanik.
Wysychanie źródeł słowa jest mniej groźne dla samej literatury.
Literatura musi z konieczności coś robić ze słowem, swoim jedynym tworzywem, żeby móc istnieć.
Wysychanie źródeł słowa jest groźniejsze dla użytkowego słowa publicznego, ono jest jedno w mowie i w piśmie, ono dziś jest tak wydrążone jak wydmuszka, ono jest wręcz unicestwione.
Takiego właśnie słowa publicznego słucha się dziś z katedr (słowo nauki), z ambon (słowo religii) i – nade wszystko – z trybun (słowo polityki).
Takiego słowa coraz trudniej nam się słucha, coraz trudniej je czyta, coraz trudniej rozumie.
Słowo listu jest i nie jest słowem publicznym, jednoznacznie słowem publicznym staje się ono dopiero wtedy, gdy zostanie w jakiejkolwiek formie opublikowane.
To się nam przydarzyło, Tobie i mnie, mnie bezpośrednio, Tobie pośrednio, przeze mnie.
Moje listy stały się publiczne, mogły stać się publiczne wcześniej, niż to się zwykle dzieje z listami pisarzy, ponieważ z zamierzenia i ze zbiegu okoliczności zamieniły się w coś literackiego, czyli w coś jak literatura bezinteresownego, w coś bez użytkowych funkcji.
One zamieniły się, powiedzmy, w literacki felieton, czasem w rodzaj lapidarnego eseju.
Czy tak jest w istocie, czy one stały się naprawdę literaturą, tego nie wiadomo do końca, to się dopiero okaże.
Moja wstępna decyzja w tej kwestii zapadła arbitralnie, umożliwiła ją – takie prawdopodobnie będzie przypuszczenie – moja, niekiedy ostro napiętnowana, megalomania.
Na jawność megalomanii pozwoliłem sobie, jak dobrze wiesz, po dość ważnych dla mnie wydarzeniach, po zbliżeniach ze śmiercią oko w oko.
Przyznając się do megalomanii, nie przyznaję się do tej winy jaką są Epistoły, one nie są mojego pomysłu.
Ta wina jest Twoja, jej źródła – takie będą przypuszczenia – muszą być ciemne jak źródła wszystkich win.
Temu, do czego się przyznajesz, nikt z pewnością nie uwierzy, jak nikt nie wierzy mnie, gdy mówię lub daję do zrozumienia coś takiego: Przed dwudziestu (prawie) laty zaufałem – jak to u mnie – swoim rozpoznaniom wartości Twojego pisania.
Postanowiłem wtedy zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby Twoje pisanie wspierać, wspomagać i ocalać.
Zrobiłem, co mogłem, zrobiłem to tylko i wyłącznie ze względu na wartość Twojego pisania, nie ze względu na cokolwiek innego.
Bez rachub na cokolwiek innego poza rachubą na odpuszczenie grzechów.
Ty w liście do mnie nazwałeś swoją inicjatywę publikacji Epistoł słowem bez mała wzniosłym, pozwól, że już po raz drugi je zacytuję: „Jest w tym jakaś poezja, że Twój autor, wyniesiony z pożogi literacko-krytycznej na rękach, podnoszony na duchu sto razy i rekomendowany wydawniczo tyleż samo, teraz wyda Twoją książkę”.
Co myśleć o takich konfesjach i deklaracjach – Twoich i moich – od dawna wiadomo.
O moich wszystko nawet już zostało napisane, o tym się pisze od kilkudziesięciu lat, jestem przecież od dziesięcioleci tym kimś w literaturze, o kim każdy – choćby i byle kto – czuje się w prawie napisać, co mu się najgorszego myśli o bliźnich.
Antologia, którą ktoś już przed kilku laty opracował (nie z mojej inicjatywy), jest rozmiaru książki, będzie to kiedyś najciekawsza książka o mnie, jej współautorzy nie będą mogli jej nie chwalić.
My, Ty i ja, musimy zostać przy swoim, ze swoją dobrą, choć naganną, wiarą.
To dobrze, że Epistoły nikogo do wartości Twojego i mojego pisania nie przekonują, będzie to dowód ich całkowitej literackiej bezinteresowności.
Będzie to dowód, że Epistoły chyba są literaturą.
Ściskam Cię, Darku, najmocniej
Henryk
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy