Konfuzja, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/2002

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

KONFUZJA

Warszawa, 28 grudnia 2001

Drogi Henryku,

pisałem do Ciebie list w pierwszy dzień świąt, dziś działa we mnie jakiś przymus, żeby napisać właśnie do Ciebie.

Przypuszczam, że może to być odruch wa­runkowy, zauważyłem już dawniej, że przy­mus pisania do Ciebie pojawia się wtedy, gdy spotka mnie jakaś kontuzja literacka.

Wczoraj otrzymałem w poczcie egzemplarz czasopisma literackiego, z którego przeczytałem na początek tylko kilka tekstów.

Czytając według własnego wyboru to i owo, słupiałem, dębiałem i – mimo chorobowego osłabienia – paliłem się ze wstydu.

Wstyd z powodu tego, że istnieją ludzie, którzy potrafią napisać wszystko, co pomyśli lub czego nie pomyśli głowa, zwłaszcza to drugie.

W konfuzji jakiś błysk domysłu, błyska­wicznego zrozumienia czegoś, o czym często myślałem, przeważnie bez najmniejszego re­zultatu.

Bo jak pojąć, że ktoś może – nie w języku sztuki, lecz użytkowej rozumności – napisać, że słońce świeci w nocy, ludzie chodzą tylko na głowach, mówią przez paznokcie u nóg i pobieraj ą pożywienie przez włosy.

Tego nie da się pojąć, że język przy takich użytkach nie stawia oporu, że daje się użyć dla takiej prawdy, że prawo moralne nie usi­łuje działać i nie działa, wbrew temu, który je uznał za naszą – ludzką – najważniejszą wła­sność.

Wbrew wszystkiemu, co by mogło temu przeczyć, wbrew niejasnościom, których filo­zof nie rozstrzyga, istnienie tego czegoś jest dla mnie niepodważalne, ma ono dla mnie namacalność wręcz zmysłową i fizyczną.

Wyobraź sobie, że ja, który w życiu tyle napisałem, nie potrafię napisać ani jednego zdania, które byłoby sprzeczne z działaniem tego czegoś, co tak ogólnie zostało nazwane przez filozofa.

Stąd moje stałe kontuzje od takiego słowa, jak to z wczorajszych tekstów.

Dziś znów mniej rozumiem, niż mi się wy­dawało wczoraj, jak to możliwe, że ludzie pi­szą, co pomyślą lub czego nie pomyślą.

Dzieje się tak chyba dlatego, że ci, u któ­rych to możliwe, nie maj ą żadnej władzy nad słowem, nie władają nim, ono jest dla nich czymś bez znaczenia, bez siły, bez jakiegokolwiek powiązania z czymś takim jak praw­da, jak prawo moralne.

Oni musieli doświadczyć bezsiły i bezwładzy własnego słowa, oni mszczą się za to doświadczenie, mszczą się na słowie, na świe­cie i – najskuteczniej – na sobie samych.

Ta zemsta polega także na tym właśnie, że pozostawiają po sobie ślad własnej bezsiły i własnej bezznaczeniowości.

Diabeł z nimi. Ulżyło mi.

Ściskam Ciebie i pozdrawiam –

Henryk

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content