copyright © „Twórczość” & Juan Carlos Gómez
LIST DO HENRYKA BEREZY
Buenos Aires, 26 sierpnia 2004
Drogi Henryku,
ile bym dał, żeby móc napisać wiele trylogii i zmusić Cię do pisania o mnie. Kiedy czytam Twoje listy, serce bije mi bardzo mocno, a ogromny spokój ogarnia dusze.
Odbieram Cię jako brata, kroczącego obok mnie w poszukiwaniu Gombrowicza, człowieka, który wybił mnie ze snu i nie pozwala spać, jako brata towarzyszącego mi, przynoszącego ulgę, wyzwalającego najlepsze uczucia i pozwalającego zrozumieć to, czego nieraz zrozumieć nie mogłem.
Gombrowicz to rana, której nie potrafię zabliźnić, to potężna siła, która sprowadziła mnie z drogi i pcha teraz ku górze, gdzie mieszkają orły, gdzie spotkałem Ciebie. To człowiek, stawiający mi pytania, na które nie umiem odpowiedzieć:
– dlaczego zwlekałem trzydzieści lat z drukiem listów, jakie do mnie napisał?
– dlaczego zerwałem z nim?
– dlaczego wtrąciłem siebie w nawias na czterdzieści lat?
– dlaczego tak go kocham?
Napisałem trylogię [por. teksty w „Twórczości” 2004, nr 5, 6, 7/8], żeby odpowiedzieć na te pytania, ale pytania pozostały; żeby odpowiedzieć, jak Gombrowicz uspołeczniał między nami swoje myślenie – Nowy przewodnik po Gombrowiczu; żeby odpowiedzieć, dlaczego rozstałem się z nim – Zobaczymy się w Bueno Saires, ale pytania trwały i wtedy wzleciałem wyżej, trochę w górę – Milonga dla Gombrowicza… a pytania dalej dokuczają. Ale coś wiem, teraz coś wiem; istnieją pytania, na które nie ma odpowiedzi, a te pytania bez odpowiedzi to my, to ja. I to, co teraz wiem, to wiem dlatego, że brat podał mi rękę: ten brat to Ty.
Pytania bez odpowiedzi to te, co się obijają o granice; literatura walczy z ograniczeniami języka, jak to bardzo dobrze pokazałeś, a życie? Od czego odbija się życie? Jakie są granice życia, mego życia? Trudniej odpowiedzieć na to pytanie.
W Gomie [„Twórczość” 2000, nr 7] kazałeś mi staczać z Gombrowiczem bitwę na śmierć i życie, w której domagałem się pełni swoich praw, jako syn, który chce stać się nim. Ale w tym przypadku granicą był Gombrowicz trochę podstarzały, trochę kłamliwy, granicę tę można było obalić: „w końcu uprzywilejowany uczeń walczy z niesprawiedliwym i złośliwym mistrzem, pokazując mu jego patetyczny upadek i przypominając świat, którego nie powinien był tak szybko zapomnieć”.
A co robisz ze mną w Gomie 2 [„Twórczość” 2004, nr 7/8], mój ukochany Henryku? Czy dalej walczę z Gombrowiczem? Tak, walczę i nie tylko z nim. Czy z tym samym Gombrowiczem? No nie, to nie ten sam, nie jest teraz ani stary, ani młody, choć pozostał kłamliwy, jakże miałby nie być takim, skoro całe życie kłamał, zadawał kłam i odkłamywał samego siebie, ale teraz ten łgarz mówi prawdę.
W Gomie 2 jesteś przyjacielem udającym korespondenta wojennego, który spisuje historię: historię zaczynającą się, gdy los spotyka mnie z wielkim twórcą, a kończącą się, gdy docieram do Gombrowicza, do tego, co każe mi się jemu podporządkować: do wolności myśli, do paradoksu istnienia – podporządkowuje mnie Gombrowiczowi wolność. W jakimś wywiadzie, który przeprowadzono ze mną nie tak dawno, zapytano: – Jakie posłanie zostawił panu Gombrowicz? – Wolność myślenia i przyjaźń.
I odmarsz. W pierwszym wojennym meldunku wyjaśniasz: tak, Gombrowicz miał rację, kiedy pisał do mnie z Berlina 30 czerwca 1963, że będę jego Glosatorem i Biografem. Naprzód marsz, inny raport, bardzo ważny: jakże to? A więc Gómez nie był zakochany jedynie w rozsądku, choć studiował nauki matematyczno-fizyczne? Nie, jego serce było większe, kochał też coś więcej.
Maszerujemy, a korespondent wojenny stawia jedno z tych pytań, na które nie ma odpowiedzi: dlaczego zwlekał aż czterdzieści lat? Być może tamten sen zapewniał czystość snom Gómeza? Maszerujemy, a rzeczy stają się całkowicie jasne: Gómez nie miesza się z nikim, z żadnymi stereotypami żywymi wśród kolegów, uczniów, admiratorów i wyznawców, z żadnymi lingwistami, z nikim. A tym bardziej z gombrowiczologami, na tych odmieńców nawet nie spojrzy.
Maszerujemy, Gómez szuka natchnienia tylko w dwóch źródłach: w słowie Gombrowicza i w słowie własnym, tej samej proweniencji co Gombrowiczewskie, ale niezawisłym, niezawisłym za sprawą jego starej miłości: rozsądku. Maszerujemy, inny wojenny meldunek, mroczny, ukryty, choć zasadniczy: Gómez czuje głęboko, że Gombrowicz to człowiek, który pisze, a nie pisarz, który jest człowiekiem.
Maszerujemy, Gómez nie daje się zwieść, wie, że jego mistrz kłamie, zadaje kłam, że sam siebie odkłamuje, prawda jest znacznie dalej, trzeba przekroczyć ostrą linię paradoksu i sprzeczności, na której wielu gombrowiczologów traci głowę. Naprzód marsz, Gómez nie używa myśli, żeby osaczyć, używa, żeby przekroczyć, musi iść dalej, musi wiedzieć, czego szuka.
Czasami spogląda wstecz, żeby dodać sobie sił, żeby popatrzeć na ową ojczyznę, jaką pośród kosmosu Gombrowicz tworzył z nim i innymi Argentyńczykami. I maszerujemy, a Gómez pyta siebie: kto kogo porzucił? Gombrowicz nie odpowiedział na list, a także zniszczył wszystkie poza pierwszym, ale Gómez czemu dalej nie pisał? Porzucili się obaj? To myśl niedorzeczna. A może jest tak, że Gómez postanowił walczyć z olbrzymem? Po co? Żeby go pokonać. I kto wygrał? W jakimś sensie Gómez, bo go przeżył, choć Gombrowicz trzynaście lat przed swoją śmiercią wbił w niego kilka grotów, które zraniły Gómeza, a ta rana nie zabliźnia się, nie może się zasklepić, nie zasklepi się nigdy.
I naprzód marsz, Gómez tropi Gombrowicza, nie jego, Gombrowicza, dzieło, i musi przekroczyć barierę literatury, musi przetrawić i zrozumieć językowe piruety Gombrowicza, musi pokonać barierę języka, żeby spotkać mistrza, i stacza ostatni bój między żywymi: jest wierny, więc nie może walczyć jako Gómez, wskakuje na plecy Sartre’owi, ale musi złożyć broń, bo w tym starciu na śmierć i życie ze swoim przyjacielem odkrywa, że jego mistrz posługuje się orężem niezwyciężalnym: wolnością ducha – i tak zostaje uwiedziony i związany z nim na zawsze.
I maszerujemy, w ostatnim wojennym meldunku, rozstrzygającym, choć z kluczem: dlaczego Gómez ma więcej zaufania do słowa mówionego niż pisanego? Bo słowo mówione to słowo sokratejskie, to rozsądek, to słowo człowieka, a słowo pisane to słowo pisarza, a pisarze kłamią, to słowo człowieka, który kłamie – i Gómez też kłamie, i dlatego kusi go, by napisać inną trylogię. Żeby kłamać? Nie, żeby znowu ruszyć na poszukiwanie Gombrowicza.
Widzisz, czego mnie nauczyłeś, Henryku? Tak Cię umieściłem w książce Gombrowicz, z tym człowiekiem mam kłopot [argentyńska wersja Milongi dla Gombrowicza]: „moja dusza polatuje z moim orłem”. Moim orłem jesteś Ty.
Juan Carlos Gómez
przełożył Rajmund Kalicki
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy