List do Henryka Berezy, noty, Twórczość 2-3/2005

copyright © „Twórczość” & Juan Carlos Gómez

 

LIST DO HENRYKA BEREZY

Buenos Aires, 26 sierpnia 2004

Drogi Henryku,

ile bym dał, żeby móc napisać wiele trylo­gii i zmusić Cię do pisania o mnie. Kiedy czy­tam Twoje listy, serce bije mi bardzo mocno, a ogromny spokój ogarnia dusze.

Odbieram Cię jako brata, kroczącego obok mnie w poszukiwaniu Gombrowicza, człowie­ka, który wybił mnie ze snu i nie pozwala spać, jako brata towarzyszącego mi, przynoszą­cego ulgę, wyzwalającego najlepsze uczucia i pozwalającego zrozumieć to, czego nieraz zrozumieć nie mogłem.

Gombrowicz to rana, której nie potrafię zabliźnić, to potężna siła, która sprowadziła mnie z drogi i pcha teraz ku górze, gdzie mieszkają orły, gdzie spotkałem Ciebie. To człowiek, stawiający mi pytania, na które nie umiem odpowiedzieć:

– dlaczego zwlekałem trzydzieści lat z dru­kiem listów, jakie do mnie napisał?

– dlaczego zerwałem z nim?

– dlaczego wtrąciłem siebie w nawias na czterdzieści lat?

– dlaczego tak go kocham?

Napisałem trylogię [por. teksty w „Twórczo­ści” 2004, nr 5, 6, 7/8], żeby odpowiedzieć na te pytania, ale pytania pozostały; żeby odpo­wiedzieć, jak Gombrowicz uspołeczniał mię­dzy nami swoje myślenie – Nowy przewodnik po Gombrowiczu; żeby odpowiedzieć, dlacze­go rozstałem się z nim – Zobaczymy się w Bueno Saires, ale pytania trwały i wtedy wzleciałem wyżej, trochę w górę – Milonga dla Gombrowicza… a pytania dalej dokuczają. Ale coś wiem, teraz coś wiem; istnieją pytania, na które nie ma odpowiedzi, a te pytania bez odpowiedzi to my, to ja. I to, co teraz wiem, to wiem dlatego, że brat podał mi rękę: ten brat to Ty.

Pytania bez odpowiedzi to te, co się obijają o granice; literatura walczy z ograniczeniami języka, jak to bardzo dobrze pokazałeś, a ży­cie? Od czego odbija się życie? Jakie są granice życia, mego życia? Trudniej odpowie­dzieć na to pytanie.

W Gomie [„Twórczość” 2000, nr 7] kazałeś mi staczać z Gombrowiczem bitwę na śmierć i życie, w której domagałem się pełni swoich praw, jako syn, który chce stać się nim. Ale w tym przypadku granicą był Gombrowicz tro­chę podstarzały, trochę kłamliwy, granicę tę można było obalić: „w końcu uprzywilejowa­ny uczeń walczy z niesprawiedliwym i złośliwym mistrzem, pokazując mu jego patetycz­ny upadek i przypominając świat, którego nie powinien był tak szybko zapomnieć”.

A co robisz ze mną w Gomie 2 [„Twórczość” 2004, nr 7/8], mój ukochany Henryku? Czy dalej walczę z Gombrowiczem? Tak, walczę i nie tylko z nim. Czy z tym samym Gombrowiczem? No nie, to nie ten sam, nie jest teraz ani stary, ani młody, choć pozostał kłamliwy, jakże miałby nie być takim, skoro całe życie kłamał, zadawał kłam i odkłamywał samego siebie, ale teraz ten łgarz mówi prawdę.

W Gomie 2 jesteś przyjacielem udającym korespondenta wojennego, który spisuje historię: historię zaczynającą się, gdy los spo­tyka mnie z wielkim twórcą, a kończącą się, gdy docieram do Gombrowicza, do tego, co każe mi się jemu podporządkować: do wolności myśli, do paradoksu istnienia – podpo­rządkowuje mnie Gombrowiczowi wolność. W jakimś wywiadzie, który przeprowadzono ze mną nie tak dawno, zapytano: – Jakie posłanie zostawił panu Gombrowicz? – Wolność myślenia i przyjaźń.

I odmarsz. W pierwszym wojennym mel­dunku wyjaśniasz: tak, Gombrowicz miał ra­cję, kiedy pisał do mnie z Berlina 30 czerwca 1963, że będę jego Glosatorem i Biografem. Naprzód marsz, inny raport, bardzo ważny: jakże to? A więc Gómez nie był zakochany jedynie w rozsądku, choć studiował nauki matematyczno-fizyczne? Nie, jego serce było większe, kochał też coś więcej.

Maszerujemy, a korespondent wojenny sta­wia jedno z tych pytań, na które nie ma odpowiedzi: dlaczego zwlekał aż czterdzieści lat? Być może tamten sen zapewniał czystość snom Gómeza? Maszerujemy, a rzeczy stają się całkowicie jasne: Gómez nie miesza się z nikim, z żadnymi stereotypami żywymi wśród kolegów, uczniów, admiratorów i wyznawców, z żadnymi lingwistami, z nikim. A tym bardziej z gombrowiczologami, na tych odmieńców nawet nie spojrzy.

Maszerujemy, Gómez szuka natchnienia tylko w dwóch źródłach: w słowie Gombro­wicza i w słowie własnym, tej samej prowe­niencji co Gombrowiczewskie, ale niezawi­słym, niezawisłym za sprawą jego starej mi­łości: rozsądku. Maszerujemy, inny wojenny meldunek, mroczny, ukryty, choć zasadniczy: Gómez czuje głęboko, że Gombrowicz to człowiek, który pisze, a nie pisarz, który jest człowiekiem.

Maszerujemy, Gómez nie daje się zwieść, wie, że jego mistrz kłamie, zadaje kłam, że sam siebie odkłamuje, prawda jest znacznie dalej, trzeba przekroczyć ostrą linię paradok­su i sprzeczności, na której wielu gombrowiczologów traci głowę. Naprzód marsz, Gómez nie używa myśli, żeby osaczyć, używa, żeby przekroczyć, musi iść dalej, musi wiedzieć, czego szuka.

Czasami spogląda wstecz, żeby dodać so­bie sił, żeby popatrzeć na ową ojczyznę, jaką pośród kosmosu Gombrowicz tworzył z nim i innymi Argentyńczykami. I maszerujemy, a Gómez pyta siebie: kto kogo porzucił? Gom­browicz nie odpowiedział na list, a także zniszczył wszystkie poza pierwszym, ale Gó­mez czemu dalej nie pisał? Porzucili się obaj? To myśl niedorzeczna. A może jest tak, że Gómez postanowił walczyć z olbrzymem? Po co? Żeby go pokonać. I kto wygrał? W jakimś sensie Gómez, bo go przeżył, choć Gombro­wicz trzynaście lat przed swoją śmiercią wbił w niego kilka grotów, które zraniły Gómeza, a ta rana nie zabliźnia się, nie może się za­sklepić, nie zasklepi się nigdy.

I naprzód marsz, Gómez tropi Gombrowi­cza, nie jego, Gombrowicza, dzieło, i musi przekroczyć barierę literatury, musi przetra­wić i zrozumieć językowe piruety Gombro­wicza, musi pokonać barierę języka, żeby spo­tkać mistrza, i stacza ostatni bój między ży­wymi: jest wierny, więc nie może walczyć jako Gómez, wskakuje na plecy Sartre’owi, ale musi złożyć broń, bo w tym starciu na śmierć i życie ze swoim przyjacielem odkrywa, że jego mistrz posługuje się orężem niezwyciężalnym: wolnością ducha – i tak zostaje uwie­dziony i związany z nim na zawsze.

I maszerujemy, w ostatnim wojennym mel­dunku, rozstrzygającym, choć z kluczem: dlaczego Gómez ma więcej zaufania do słowa mówionego niż pisanego? Bo słowo mówio­ne to słowo sokratejskie, to rozsądek, to sło­wo człowieka, a słowo pisane to słowo pisa­rza, a pisarze kłamią, to słowo człowieka, któ­ry kłamie – i Gómez też kłamie, i dlatego kusi go, by napisać inną trylogię. Żeby kłamać? Nie, żeby znowu ruszyć na poszukiwanie Gombrowicza.

Widzisz, czego mnie nauczyłeś, Henryku? Tak Cię umieściłem w książce Gombrowicz, z tym człowiekiem mam kłopot [argentyńska wersja Milongi dla Gombrowicza]: „moja dusza polatuje z moim orłem”. Moim orłem je­steś Ty.

Juan Carlos Gómez
przełożył Rajmund Kalicki

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content