copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
UPODLENIE
Warszawa, 4 września 1993
Droga Alicjo,
Zdumiało mnie, że nie wytrwaliście do końca w sanatorium, zdumiewa mnie francuski horror sanatoryjny.
U nas to byłaby normalka, u nas nic tylko horror.
W każdym zakresie, z każdej strony.
Ja wstaję rano (wcześnie zasypiam), od wstania przygotowuję się wewnętrznie, żeby znieść w ciągu dnia straszności, o których usłyszę, lub te, z którymi się zetknę.
Same straszności prawie mnie nie dziwią. Przeraża mnie co innego: niemoc mojej wyobraźni. Nie mogę sobie wyobrazić, jak możliwe są te podłości, które ludzie popełniają, do jakich są zdolni.
Ja bardziej niż Ty jestem wyrozumiały dla podłości z prostactwa, z niewiedzy, z nieokrzesania, kurwa to kurwa, bandzior do bandzior, ale ta niczym nie maskowana podłość ludzi ze świecznika, ludzi kultury, ludzi władzy, ludzi z tak zwanych elit.
Intelektualista lub artysta, który w szklane lub żywe oczy plugawię i nędznie kłamie.
Minister lub senator, którego upodlona twarz na publicznym widoku jest bardziej nieprzyzwoita niż wszystko, co mógłby jeszcze odsłonić.
Dama z towarzystwa, która w salonie robi to, czego kurwa nie zrobi w ciemnej bramie.
Wobec tych podłości i upodleń stoję jak przed ślepą ścianą, nic nie rozumiem, nic nie widzę.
Rozumiem zło, nie rozumiem podłości.
Te słowa wydzierają ze mnie nie Twoje dwa listy (literacki i sanatoryjny), lecz bieżące przejawy podłości, którymi – z powodu obrzydzenia – wolę się nie zajmować konkretnie.
Życzę Tobie i Brunowi, żebyście doszli do siebie po wszystkim, co Was spotkało. Zmartwiłem się chorobą Ewy.
Pozdrawiam Ciebie, Bruna i Ewę –
Henryk
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy