Wrocław, czytane w maszynopisie, Twórczość 9/1998

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WROCŁAW

Warszawa, 1 czerwca 1998

Kochany Jurku,

zamiast czytać na nowo Twoją Śmierć pusz­czyka (utwór znakomity), zabieram się do listu, o który się przy mówiłeś.

Zadanie nie na dzisiejszy upał i nie na powrocławskie zmęczenie.

Może to zaszkodzić temu, czego oczekujesz, porównaniu moich wypraw do Hamburga, do Szczecina i teraz do Wrocławia.

Wiem, że takie porównanie jest ponad miarę trudne.

Mój Hamburg zignorował mój Szczecin przez absencję, ale we Wrocławiu przypomniał się intensywnie.

Sam wiesz, co potrafią Rudniccy, Wojtyłłowie, Johann Bros i wszystkie inne znakomitości, obecne we Wrocławiu lub tylko reprezento­wane.

Hamburg jest dla mnie jak pierwsza miłość, Szczecin i Wrocław mają dla mnie swoje długie historie.

Żadna nie jest zła, ale w długich historiach zawsze może się zdarzyć, że zapłacze się w nie jakiś Oszalały Kurdupel.

Zalot Kurdupla czułem we Wrocławiu, może jednak to dobrze, gdy czymś tam zalatuje, wtedy z większą siłą czuje się piękno słów, jakimi Jan Miodek otwierał wrocławską konferencję o prozie.

Na samej konferencji słowa było w nadmia­rze, chyba dzięki temu jednak z taką mocą usłyszałem mowę słów i mowę milczenia u Tadeusza Różewicza, gdy pojawił się na krótko na zamku w Wojnowicach.

Niespodziewane spotkanie z Tadeuszem Różewiczem, które zawdzięczam Janowi Stolarczykowi, było czymś tak wielkim w swojej zwyczajności, że mogłoby zrównoważyć jeszcze więcej trudów i uciążliwości mojej wrocławskiej wyprawy.

Wielkość człowieka, gdy się ją odnajdzie w kimś drugim, jest dobrem jednym z najważniejszych na tym świecie.

Ono jest większe niż to, którego szukamy w zwidach ludzkich zbiorowości.

Jeden człowiek może być czymś więcej niż całe miasto, niż cały świat.

W moich ocenach miast i wszystkiego miarą jest jeden człowiek lub kilku ludzi, ta miara jest ważniejsza od wszystkich innych.

Wszystkie inne, choć mniejsze, mają swoje znaczenie.

Byłem we Wrocławiu krócej lub dłużej kilka­naście razy, za trzecim razem byłem we Wrocławiu, w czerwcu 1956, z Markiem Hłaską, miało to dla mnie największe znaczenie, nigdy jednak Wrocław nie wydał mi się tak piękny jak przed paroma dniami.

Widok z okien gabinetu Andrzeja Adamusa – w nowej siedzibie Wydawnictwa Dolnośląskiego – na Odrę i starą zabudowę Wrocławia prawie nie ma sobie równych.

Nie mieliśmy, jak wiesz, czasu na zwiedzanie miasta, ale to i owo dało się zauważyć, na ulicach, na placach i we wnętrzach budowli i budynków.

Wrocław jest piękny i jest to piękno praw­dziwe, żywe, w ruchu, z piętnem trwałości i ulotności.

Odnosi się to do wszystkiego, co można zobaczyć, usłyszeć, zaobserwować, tego właśnie – podczas czterech dni i czterech nocy – zebrałoby się dosyć na wrocławskiego Ulissesa.

Dla Wrocławia zasługiwał się przez cały czas Janusz Rudnicki, jego bonmoty będziemy chyba czytać, nie chcę żadnego przekręcić, Wydawnictwo Dolnośląskie słusznie chce go odzyskać dla siebie.

Kunszt oracyjnego słowa najwyższej klasy usłyszałem w Wojnowicach.

Prawdziwy pan na zamku, Franciszek Oborski – z twarzą zadziwiająco podobną do twarzy Jana Kochanowskiego (według przekazu trady­cji) – przemówił słowem, w którego precyzji i znaczeniowej pełni słyszało się dzisiejsze echo słów Jana z Czarnolasu.

O zamku w Wojnowicach wiele by pisać, za wiele jak na moje obecne możliwości.

Wspomnę o jednym, o zabytkowych staj­niach w pobliżu zamku, przy których Tadeusz Różewicz pokazał mi zachód słońca na widno­kręgu.

Nad wrotami stajni zobaczyłem przez mo­ment kamienny napis, Stajnia Berezy.

W ten sposób zwrot używany w żargonie lite­rackim od dziesięcioleci uzyskał naturę fizyczną i po raz pierwszy nabrał wdzięku.

Pomyślałem, że Ty miałbyś wtedy najbliżej do mnie.

Ale nie martw się, do mnie jest blisko z każ­dego miejsca, a będzie jeszcze bliżej.

Ściskam Cię, pozdrowienia dla wszystkich –

Henryk

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content