Adiós vièjo vate, Twórczość 10/2012

copyright © „Twórczość” & Juan Carlos Gómez

 

ADIÓS VIÈJO VATE

„21 czerwca rano, w jednym z warszawskich szpitali, zmarł Henryk Bereza. Odszedł we śnie. Miał 86 lat. Dzisiaj pochowamy go na starym katolickim cmentarzu w Warszawie, gdzie będzie czekał na sąd ostateczny obok Marka Hłaski, swego przyjaciela od serca z lat młodości”.

Bereza to duch, który zawsze będzie krążył wokół mego życia, to moje drugie ja, to największy most, jaki ktoś postawił między Gom­browiczem a mną. Smutno, że odszedł, ta śmierć uderza mnie w samo serce, żegnaj sta­ry Berezo, żegnaj Stary Jasnowidzu.

To Stary Jasnowidz – poeta, eseista i jeden z najwybitniejszych krytyków w Polsce – każe nam być czujnym wobec Gombrowieżowskiej skłonności do gry przeciw samemu sobie po to tylko, by sprowokować czytelników.

Dziennik staje się placem ćwiczeń, na któ­rym Gombrowicz, jeszcze nie całkiem ukształtowany, budowany przez własne dzieło, wpra­wia się w rozumieniu, jak dalece jego świadomość jest jego: pokrętny i nieszczery zmaga się ze szczerością, by sięgnąć po sławę. Jego zasadniczym zamiarem jest odróżnić się od myślenia własnej epoki, a więc i od siebie samego, jako że i on został uformowany przez podobne myślenie, a czytelnicy rozwijający to rozróżnienie siłą rzeczy muszą zgodzić się z jego istnieniem. Przy okazji objawia chęć sta­nia się wybitnym twórcą, ani myśli być za­gadką zbyt łatwą do rozszyfrowania i zmusza czytelników do zainteresowania się tym, co jego samego ciekawi.

Stary Jasnowidz nie ufa gombrowiczologom rozsianym po świecie, nie ufa zwłaszcza interpretacjom, jakie snują wokół Dziennika, a także wokół samego języka. Prawdziwe zrozumienie Gombrowicza jest nie do pogodze­nia z wiarą jedynie w intelekt, w filozofię albo naukę. Dzienniki Gombrowicza nie są pisa­niem o sobie samym, ale tworzeniem siebie poprzez pisanie. Gombrowicz nie ukrywa sprzeczności, odsłania je co i rusz, choć nie za często, i dlatego nie zauważa się ich tak łatwo, a w każdym razie nie chce się zauwa­żać.

Niedostrzeżenie tej logiki sprzeczności w Dzienniku prowadzi do niewydarzonych nieporozumień, stanowi też fundament gombrowiczologii akademickiej i pozaakademickiej, jakiej wciąż przybywa.

Twórczość artystyczna, pochodna gombrowiczowskiego stylu w dziennikach, realizowa­na w języku całkowicie własnym, jest zwykle brana za pisarstwo dyskursywne z jego komunałami, stereotypami i akademickim lub pseudoakademickim odczytaniem, poddającym się jednej tylko interpretacji. Możliwe, że sam Gombrowicz oszukiwał się, używając własne­go języka w sposób nieartystyczny, choć naj­prawdopodobniej robił to z całkowitym artystycznym rozmysłem, bawiąc się takim ję­zykiem, aby wydawał się tym, czym nie jest, poddając go najtrudniejszej próbie, użyciu sprzecznemu z jego własną naturą, użyciu na przekór jego racjom. Za tym zastosowaniem własnego języka intelektualnego i artystycznego do celów mu przeciwnych i temu języ­kowi obcych kryje się być może największa z intelektualnych i artystycznych prowokacji Gombrowicza.

Gdyby tak było, możliwe stałoby się prze­wrotne porozumienie między szarą masą gombrowiczologów a naiwnymi czytelnikami, wi­dzącymi w Dzienniku jedyne – bo je rozumieją – dzieło artystyczne Gombrowicza, natomiast w tworzeniu siebie poprzez pisanie można by dostrzec zajęcie wymagające także wysiłku interpretacyjnego; oto odpowiedź na gombrowiczowskie zagadki oraz fundament gombrowiczologii na wieki wieków. Stąd stylistyczne orgie Trans-Atlantyku, stąd stylistyczna per­fidia Pornografii, stąd prowokacyjny język Dziennika, który w rzeczywistości nie jest żad­nym dziennikiem, bo wyprawia w nim to, na co ma ochotę, udając, że pisze tak, aby i mniej rozgarnięci myśleli, że coś jednak rozumieją.

Gombrowicz siłuje się z niemocą literackie­go języka, wycina niewyobrażalne hołubce, aby tylko wyrwać język ze stanu bezwładu, aż zamienia się w końcu w kogoś całkowicie wyzwolonego duchowo i wolnego intelektualnie jak niewielu pośród żyjących.

Twórcze dzieło Gombrowicza zadziwia, choć jest w nim pewna granica, jakiej nie da się przekroczyć, granica języka. Wiadomo, że owo ograniczenie to dopust powszechny, ale warto o nim pamiętać, żeby móc uwypuk­lić tę szczególną filozofię i poczucie wolnoś­ci u Gombrowicza, nie uznającego innych ograniczeń poza językowymi. Rozumiejący rzecz – o ile tacy istnieją – będą umieli tego dowieść, bo nietrudno zauważyć, że sposób, w jaki Gombrowicz odbija się od murów ję­zyka, jest taki sam jak piłki odskakującej od ściany.

Stary Jasnowidz łagodnie odrywa mnie od tych myśli, zwracając się do wszystkich gombrowiczologów.

„Na domiar dobrego Gómez nie korzysta w swojej trylogii [‘Twórczość’, maj-sierpień 2004] z żadnych zdobyczy konwencjonalnej gombrowiczologii ani nie wdaje się w żadną z nią wojnę, to wręcz cudowne, że gombrowiczologia nie zo­stawiła u niego najmniejszego śladu, bo nie ma żadnej potrzeby, żeby zostawiała.

On nie pisze niczego z drugiej ręki, to go wła­śnie odróżnia od wszystkich gombrowiczologów, on uznaje tylko dwa źródła, źródło w słowie Gombrowicza i w słowie swoim własnym, które w piśmie jest bardzo bliskie słowa Gombrowi­cza, ale nie jest z nim tożsame (nie mam na my­śli ich różnojęzyczności).

Rewelacyjność Milongi dla Gombrowicza po­lega dla mnie na tym, że Gómez z takich lub innych powodów zrywa całkowicie – znając ją lub nie znając – z gombrowiczologia od pana Zagłoby i tą od jakiegoś przyszłego Bataille’a lub Foucaulta, ufając tylko i wyłącznie sobie, swojemu doświadczeniu i przeżyciu takiego swo­jego Innego, który wcielił się w człowieka i dzie­ło pisarskie pod tytułem Witold Gombrowicz.

Gómez nie komentuje Dziennika, lecz prze­świetla go roentgenem takiego poznania, które jest rezultatem dziewięcioletniej więzi bezpośred­niej z człowiekiem i prawie półwiecznego obcowania z jego pisarskim dziełem. Gombrowiczologię z drugiej ręki zastąpiła mu długotrwała bliskość z człowiekiem, znajomość jego pisar­stwa artystycznego (proza i twórczość dramatyczna) i także tego zbliżonego charakterem do Dziennika, czyli najszczególniejszej epistolografii, jaką jest epistolografia Gombrowicza do Argentyńczyków, znana Gómezowi w całości, któ­rej opisowi i analizie poświęca pierwszy człon trylogii, Nowy przewodnik po Gombrowiczu”.

Niedawno Stary Jasnowidz wspominając gdzieś o mnie, pomstował na sytuację w Pol­sce.

„[Juan Carlos Gómez], który dla mnie jest naj­ważniejszym dziś z żyjących na świecie egzegetów Witolda Gombrowicza.

Żadna naukowość nie może konkurować z nim z racji jego szczególnej więzi duchowej z mistrzem i szczególnych intelektualnych kompeten­cji, których sugestywnym dowodem jest olśnie­wająca i niedościgniona w finezji trylogia gombrowiczologiczna w kilku numerach ‘Twórczo­ści’ (2004).

Tego nie da się pojąć, dlaczego ta trylogia nie zainteresowała żadnego wydawcy bądź co bądź w ojczyźnie wielkiego pisarza, którego żadni manipulatorzy pokątnego autoramentu nigdy prze­cież nie zdołają zniszczyć”.

Buenos Aires, lipiec 2012
Juan Carlos Gómez
przełożył Rajmund Kalicki

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content