Bereza jest w nas, wśród książek, Twórczość 5/2007

copyright © „Twórczość” & Karol Maliszewski

 

BEREZA JEST W NAS

Henryk Bereza, …wypiski…, Szczecin 2006

Wracam do …wypisków… Henryka Berezy po raz drugi, po szybkiej konsumpcji na użytek Dziennika pora na powolne delektowanie się. Czytam zdanie po zdaniu z ufnością, że znajdę mądrość, która natchnie, i nadzieję, która wzmocni, i nie ma zawodu. Raz po raz natrafiam na głębokie, zastanawiające frag­menty i już mam swoją mądrość, nadzieję, piękno. Albowiem Henryk Bereza nie jest zwykłym czytaczem, jakich wielu. To czytacz z charyzmą. Nie wiem, jak to zrobił i kiedy – to musiało stać się we wczesnej młodości – ale przeistoczył się, przeszedł wewnętrzną transformację, kosztem czynności życiowych rozbudował w sobie coś w rodzaju organicz­nego aparatu odbiorczo-interpretacyjnego. Zasymilował czynność czytania jako odruch bezwarunkowy. Wyświechtany zwrot „czytać całym sobą” w jego przypadku nie jest nawet cieniem metafory.

Dowodów na to aż nadto w recenzjach i szki­cach, śmiem jednak twierdzić, że najwięcej w rozsianych drobiazgach, właśnie w „wypiskach”, od nich niektórzy przez lata zaczynali lekturę każdego nowego numeru „Twórczości”. Dla mnie to ważny punkt odniesienia dla pierw­szych olśnień literackich, pierwszego wstrzą­su doznanego nad egzemplarzem „Twórczości”. Teraz dopiero widać, po zamilknięciu innych znaczących krytyków, co znaczy „być Berezą”, jakie to miary stwarzać, jaki dialog z pisarza­mi prowadzić, jakiego rodzaju intensywną ob­serwację krytyczną ustanawiać.

Zastanawiając się nad fenomenem czytania, którego lekcji od lat udziela nam Bereza, chciałbym podkreślić rolę skrócenia dystan­su, atmosferę bliskości i czułości względem tekstu i autora. To mnie jako nastolatka ujęło i spowodowało, że sam nie potrafię inaczej czytać, nie potrafię inaczej rozumieć literatu­ry. Kochani albo nienawidzę,, traktując tekst jako przekaz koronny i jedyny, nic bowiem lepszego i ważniejszego w naszej marnej egzystencji zdarzyć się nie może. Czytanie i pi­sanie. W takiej, wręcz ostatecznej, perspektywie postrzega wszystkie akty literackie Hen­ryk Bereza. A już szczególnie te, które są jed­nocześnie aktami poznawczymi, jedynymi spośród innych praktyk filozoficzno-artystycz­nych tak głęboko wtajemniczającymi w los. Stąd namaszczenie i napięcie, emfaza i patos niektórych wypowiedzi tego krytyka. Ale stąd również nadzieja, że literatura mimo wszyst­ko ustanawia sensy, rzuca światło, umożliwia w miarę ludzkie bycie pośród chaosu i nie jest tylko prywatnym hobby, pobłażliwie obgady­wanym przez ciotki z sąsiedztwa. Że to coś więcej. Tak czytam przesłanie tych krytycz­nych strzępów, tworzących w istocie teoretyczno-literacki traktat. Tak rozumiem zaan­gażowanie się, całkowite oddanie dyskurso­wi literackiemu do dyspozycji. Musi być ów dyskurs cokolwiek wart, skoro taki człowiek, jak Henryk Bereza mu się poświęcił. Jego ofia­ra nie może być pozbawiona sensu.

Bereza nie celebruje ofiary. Daje tylko jej wzruszające dowody. Zaczyna się to zazwy­czaj od utożsamienia, od miłości. W wielu miejscach mówi o sobie, o sytuacji, o egzy­stencji, ojej sensie bądź jego braku słowami ulubionych autorów, ich językami, korzysta ze sposobu obrazowania bądź stylu filozoficz­nego wywodu. Nie może być chyba większe go triumfu literatury i jej scalającego, ocala­jącego wymiaru. Tu chodzi o świadectwo. Bereza świadczy nieustannie. Nawet wyrwa­ny ze snu czyimś nie cierpiącym zwłoki tele­fonem. Pokazuje, co z nim robi literatura, jak go formuje, w jakie wrzuca przepaście i na jakie szczyty wynosi. „Takie oczarowania, jeśli się zdarzają, równoważą wszystkie po­wszednie cierpienia na tej Górze Wisielców, która nikogo nie omija”. Te słowa padają przy okazji omawiania szkicu Juana Carlosa Gómeza Gombrowicz jest w nas. O właśnie, to jest ta perspektywa – „w nas”. Coś musi głę­boko utkwić. Tylko o tym da się, mówić, tylko to da się „krytycznie przeżywać”. Gómez pi­sze o doświadczeniu, o odczuciu, o świadec­twie uwiedzenia. Tekst i stojąca za nim osoba (czyjej pozór) muszą nas przeniknąć, głębo­ko obejść. Jeśli pozostają na zewnątrz, to sytuują się w pozycji analizowanych ciał obcych, być może nawet wzorowo wziętych w karby przez podręczny zestaw akademickich narzędzi. Natomiast nie zmienią naszego życia, nie zostaną odczute jako żywy przykład. „Gombrowicz jest w nas, ale trzeba go odnaleźć” –pisze Gómez, a nie pozostawić gdzieś na pro­gu świadomości, zaliczyć, odfajkować. Trze­ba go wchłonąć. Bereza pochyla się nad tym tekstem ze wzruszeniem, ponieważ znalazł pobratymca, „doświadcza metafizycznej mi­łości do autora tych słów”.

To jest najważniejsza w „życioczytaniu” Berezy perspektywa: metafizyczna miłość doświadczana w związku ze zbiorowym wy­siłkiem pisarskim rozsianych po świecie bra­ci i sióstr. Jednak są granice tej miłości. Intu­icja krytyczna ustanawia kryteria, emocjonalność odbioru buduje swój system. Wyczuwa się braterstwo, pokrewieństwo albo nie wy­czuwa. Coś się kocha, a coś odrzuca. Nega­cja akademickości oznacza tu odrzucenie su­chej, analitycznej sprawozdawczości, odrzu­cenie racjonalizmu sekującego wyobraźnię i realizmu rozumianego na piaski, żurnalistyczny sposób. To są antypody kochania literatu­ry i pisarzy, negatywne bieguny tak spolary­zowanej przestrzeni. Główną granica, w este­tyce Berezy jest bariera artyzmu. Sprzyjając różnym literackim poszukiwaczom i odszczepieńcom, wyraźnie zarysowuje strefę wzor­ców negatywnych, kojarzonych z grafomanią. I chociaż stara się tego słowa nie używać, to jednak określa to, co w literaturze jest mu obce. Obca jest mu niesamodzielność, schematyczność, publicystyczność, przewidywalność, łatwizna. Adoruje odkrywczość, dziel­ność w przecieraniu nowych szlaków. Nazy­wa to artyzmem. Tacy twórcy mogą liczyć na to, że staną się „podopiecznymi Berezy”. I nie będzie go interesowało, jaką mają pozycję na literackiej giełdzie, w tym czy innym opiniodawczym układzie. Będą jego faworytami. Jak kiedyś Stachura czy Hłasko, Drzeżdżon czy Łuczeńczyk, a dzisiaj Rudnicki. Wiedemann, Foks lub Pluszka. Ryzykanci, odkrywcy, rewelatorzy. Zrobi dla nich wszystko, a z ich dzieł precyzyjnie wyciągnie wiodące włókienka znaczeń.

Uważna lektura wypisków z lat 1991-2004 (w starannym wyborze Pawła Nowakowskiego i Andrzeja Skrendo) pozwala również prze­śledzić intelektualną ruchliwość tego kryty­ka, współudział w formowaniu się nowej li­teratury polskiej po 1989 roku. Okazało się paradoksalnie (a może i nie), że Bereza, wy­kpiony przez akademickich oficjeli, był jed­nym z niewielu krytyków merytorycznie i empatycznie przygotowanych do towarzyszenia nowemu duchowi w literaturze. Bereza się nie wycofał, nie umył rąk, nie opuścił rodzącej się, literatury. Nigdy nie powiedział, jak nie­którzy badacze starszych generacji, ja tego nie rozumiem”. Mimo wszystko starał się zro­zumieć, czego dowody dawał rozmaite, lecz najbardziej konsekwentnie i niemal metodycz­nie właśnie w „wypiskach”. Warto je prześledzić pod tym kątem. O znaczeniu spojrzenia Berezy świadczy również widzenie równole­głe, umieszczanie spraw literatury polskiej w szerszym, europejskim i światowym, kontek­ście. Niezrównane są jego uwagi pod adre­sem niektórych głośnych w Europie książek. Dosadnymi, celnymi epitetami obdarza okrzy­czane nazwiska, oddzielając bardzo wyraźnie literacki merkantylizm i doraźność od odkryw­czości i ustanawiania nowych znaczeń. Rzad­ko zdarza się krytyk widzący tak wyraźnie granicę między towarem a postawą, produktem a duchem. Krytyk ponadto dowcipny, la­pidarny, obdarzony lekkim piórem, przenikli­wy w sądach, profetyczny w tonie. Zdania Berezy brzmią jak aforyzmy, zdania wtajemniczo­nego, kogoś, komu zdarzyło się przejść na dru­gą stronę słowa i litery, zajrzeć pod podszew­kę nadrzeczywistości nazywanej Literaturą.

Dla mnie to nigdy nie byt krytyk kontro­wersyjny, a raczej – akuratny, trafiający w sed­no. Tak sobie wyobrażałem krytyka. Nieugię­tego w poglądach strażnika wykrystalizowa­nej wizji świata i pisania. Broniącego swych racji do końca. Krytyka wyrastającego ponad akademickie nakazy poprawności interpreta­cyjnej, odbijającego się od tekstowości w stronę duchowości. Krytyka umieszczającego książkę w szerszych kontekstach, a przede wszystkim testującego ją własną wrażliwo­ścią, osobowością, smakiem. Podoba mi się otwartość Berezy, wyciągnięta dłoń, która jak do tej pory niejednego debiutanta wyciągnęła z bagna nieoznaczoności. I ważne, że nie jest zasklepiony w jednej poetyce. Jak sam pisał, „smaków literatury powinno być czterdzieści i cztery”. O wszystkich potrafi pisać zajmu­jąco, mówić z pasją, a przy tym wnikliwie, docierając do ukrytego przed ignorantami sedna.

Biadoląc nad współczesnym zanikiem au­torytetów, zapominamy o tych, co przetrwali wszystkie zawirowania drugiej połowy XX wieku i nie zmieniając się ani na jotę, erudy­cję popierają pasją, rozeznanie klarownością kryteriów i wyrazistością hierarchii. Bereza stał się autorytetem dopiero w majestacie sta­rości, dlatego że do starości zachował niesłychaną jasność wyrokowania i autentyczną ra­dość czytania.

Karol Maliszewski

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content