Coś mi tu nie pasuje, Twórczość 10/2012

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Strumyk

 

COŚ MI TU NIE PASUJE

Od pierwszej chwili jakaś niewygoda, uwie­ranie i ciężar, w nogach, wzrok nieprzyzwyczajony jeszcze po przejściu z jaskrawego dnia do półmroku kościoła, za to obraz odczytany od razu.

O tym, że od kilku dni go nie ma, wiedzia­łem, ale że będzie tu w takiej pozycji, nie mia­łem wyobraźni.

Oczy nigdy nie uciekały od nieruchomych widoków.

Zaczynam pisać i co napiszę, to nie tak, mógłbym zacząć od czegoś innego, taki ruch.

Od książek w korytarzu, pryzmy papierów na biurku, wiszącej marynarki na klamce drzwi, najmniejszego krzyżyka na ścianie. Od setki nieruchomych przedmiotów i dwóch płytkich foteli, w których nie z wygody się za­stygało.

Od razu wstrząs, od pierwszego spojrzenia, od wejścia poprzez wszystkie wypowiedzia­ne słowa, padały jak przemęczona ludźmi re­ligia.

Tylko obok, wystarczyło, bym lekko obró­cił głowę, w bocznej nawie dobra snycerka na ścianie, Jezus odarty z szat, może to właściwa opowieść.

Ale w krótkiej prozie nie mogę za bardzo się wahać, do Henryka nadaje się opowiada­nie z niejasnościami, a nie teraz wspomnienie czy nawet wiersz.

Bo to o Henryku.

Henryku wzrokowcu.

Który nie oddzielał słów od obrazów, widział poprzez słowa, domagał się od nich pracy nad przemianą znaczeń, odczuwał, jak przemie­niają się w rzeczy i uczucia, całe zdarzenia, albo nie przemieniają i wtedy strach przed uśmier­caniem życia w słowach. Życie odczytywał szerzej z najmniejszych przejawów mowy, widział, jak oddziałują na siebie pozornie nie związane ze sobą słowa, frazy, jak żeby zrozumieć co­kolwiek z życia, trzeba chcieć, być gotowym i mieć radość z poruszania się w warunkach sprzeczności i niejasności.

Bo jak inaczej, bez radości niepochwycenia uciekającego celu i sensu, można żyć?

Specjaliści od schematu umieją. Henryk nie był specjalistą w żadnej dziedzinie, nie potra­fił gwoździa wbić w ścianę, umiał zalać wrząt­kiem kuskus i zrobić jajecznicę, od życia oczekiwał niekończącej się opowieści, do opowie­ści wystarczyło mu okno.

Mówił, że na początku, kiedy zamieszkał na Widok, to z okna pokoju, zanim wybudo­wali za oknem biurowiec Uniwersału, mógł widzieć wieżę ciśnień na stacji w Skierniewi­cach. Widział odległą o siedemdziesiąt kilo­metrów skierniewicką wieżę, nie miałem wąt­pliwości. Rozumiałem bez literatury.

Literatura okazała się szczęśliwą przyczyną poznania Henryka, samym początkiem, z czasem nie literatury byłem ciekaw, tylko czło­wieka.

Wstydziłem się mu powiedzieć, że przy­jeżdżam specjalnie, żeby go widzieć, zawsze było mi po drodze. Wstydziłem się i nie chcia­łem obciążać go taką wiedzą. To literatura miała nas łączyć ze światem i z ludźmi, ale o samej literaturze może ze dwa, trzy razy rozmawialiśmy, i to na początku, później już jego przeżycia, jego dzieciństwo i upływający czas w pokoju na Widok mnie interesowały.

Wbrew temu, co się wie o Henryku, że upa­trywał w skandalu czy to literackim, czy obyczajowym soków ożywczych, zdzierania warstw zakłamania w próbach dostatnia się do prawdy, to do spraw ludzkich i ostatecznych podchodził z pokorą i powagą, śmierć jego kolegi we wczes­nym dzieciństwie wiosną na huśtawce, bujałce, była przeżyciem do późnej starości, w tych spra­wach i w wielu innych był konserwatystą w tym znaczeniu, że sztuce wyobraźni pozwalał na pra­wie wszystko, ale w kontaktach z ludźmi był człowiekiem najdelikatniejszej formy.

Świat, ludzi odbierał poprzez scalanie w jedną formę drobnych rzeczy, szczegółów zachowań, wypowiedzianych i tych niewypowie­dzianych słów. Wzrok był u niego narzędziem wyobraźni, musiał wiedzieć, że poznanie jest pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, jeśli nie jest etapem życia duchowego.

Właściwie bez własnego wielopostaciowego duchowego życia trudno jest zrozumieć wybory artystyczne i życiowe Henryka. Skojarzenia pozatekstowe mają ogromne znaczenie w odbiorze sztuki, bez nich trafia się w wyobrażeniową próżnię. Henryk był potęgą w budowaniu sko­jarzeń, odnajdywaniu zmienności znaczeń.

Na granicy, na krawędzi, w cieniu jego prze­żyć dobrze się czułem.

W pewnym sensie spełnił moje pragnienie istnienia kogoś takiego. Przyglądałem się jego życiu w drobiazgach, szczegółom działań. Przez to, jak widziałem go w szczegółach działań, stał się mi najbliższy.

Życie innych w nas jest życiem naszych prag­nień.

Odbierał innych i wyrażał siebie poprzez formę w małych i większych działaniach. In­nych widział z pozycji wiedzy własnej wy­obraźni, siebie potrafił zobaczyć z pozycji ze­wnętrznego narratora.

Dlatego coś mi nie pasowało od razu, jak zobaczyłem.

Henryk w pozycji leżącej przed nami?

Nigdy by na to sobie nie pozwolił, wystarczy­ło, jak raz sąsiadki wsunęły się do niego do pokoju, zaniepokojone uchylonymi drzwiami, i sta­nęły przy nogach leżącego na łóżku Henryka.

Henryk Bereza przed nami w takiej pozy­cji?!

To budziło mój największy sprzeciw, to kłamstwo wobec jego wyczucia formy, nawet to, że będzie odtąd leżał obok Marka Hłaski, nie uprawdopodabnia zdarzenia.

Henryk zawsze czekał w otwartych drzwiach mieszkania na wjeżdżającą windę.

Na nową opowieść.

Zawsze był w butach, nigdy w kapciach, w butach był cały gotowy do wyjścia.

Grzegorz Strumyk

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content