copyright © „Twórczość” & Leszek Bugajski
KSIĘGA KSIĄŻEK
Henryk Bereza, Taki układ, Warszawa 1981
Henryk Bereza spisuje Księgę literatury polskiej, a właściwie Księgę polskiej literatury współczesnej. Podjął trud niezwykły, nie wiadomo nawet, czy sam jest świadomy tego, że pisze Księgę, bo też Księga ma to do siebie, że może się zacząć rodzić z książki, że może się nią stawać książka, włączając w siebie coraz więcej treści metafizycznych, tkwiąc w naszej szarości, .ale mierząc niepostrzeżenie gdzieś w górę, gdzie inny świat, inne życie…
Księga Berezy jest wieloczłonowa, rozgałęziona i wieloznaczna. Jest niewolna od powtórzeń, bo budowana z drobnych elementów, które zmieniają swój kontekst zależnie od zamiaru autora i wtedy zmieniają również swoje znaczenie. Ta Księga jest zarazem mozaiką i kalejdoskopem. Jest niemożliwa do uchwycenia i jednoznacznego opisania. Ona – jakby powiedział Ludwik Flaszen – „nie mówi, ale ogarnia”. Zdumiewające jest, jak jej elementy służą eksplikacji różnych celów, jak potrafi Bereza samą zmianą ich układu powiedzieć coś nowego.
Ale też jest on smakoszem nieprzeciętnym. Każda z miniatur na temat pojedynczej książki jest efektem długiego smakowania słów, zdań, akapitów i rozdziałów, jest efektem głębokiego, spokojnego i – pełnego zadumy obcowania z książką, jest przenikliwą analizą sytuacji artystycznej autora. Bereza jest krytykiem rozumiejącym wszystkich pisarzy, krytykiem wczechstronnym, co nie znaczy, że do każdego utworu podchodzi z jednakowym entuzjazmem – ma swoje sympatie i antypatie, które oczywiście ujawnia, lecz z właściwą sobie subtelnością. Nawet ci, których twórczości nie akceptuje, nie mogą mu zarzucić pochopności sądu czy braku zrozumienia, jeśli nawet nie dla ich prozy, to dla ich wewnętrznej sytuacji pisarskiej.
Autor Związków naturalnych wcale nie kokietuje czytelnika, gdy pisze: „Wiedząc, że słowa zabijają jak kamienie, wydobywam je z siebie tak uważnie, jakbym garścią chciał zaczerpnąć łyk wody z głębokiej studni”. On w to wierzy i przestrzega solennie w swojej pracy pisarskiej – czy może lepiej będzie powiedzieć: w swoim smakowaniu literatury. Dlatego najkorzystniej będzie jeśli umieszczę tu długi cytat, charakterystyczny dla krytycznego stanowiska Berezy, dla jego języka, metody perswazji i w ogóle dla niego, jako człowieka. Oto te zdania: „Coraz mniej u nas prawdziwych smakoszów. Jedni chcieliby jeść u nas tylko pomarańcze, drudzy udają, że wystarczą im tylko kartofle. Pierwsi drugimi i drudzy pierwszymi bez miary pogardzają i nie chcą wiedzieć, że podlegają maniactwu. Niewiele rozsądku potrzeba, żeby wiedzieć, że należałoby mieć i pomarańcze, i kartofle, i jeszcze sto tysięcy innych gatunków i smaków tych owoców, którymi nas obdarza natura, i tych, które jest w stanie hodować człowiek. Kiedyż wreszcie odrobina rozsądku zagości w naszych umysłach i sercach? Kiedyż uznamy powszechnie, że smaków literatury powinno być czterdzieści, i cztery? Kiedyż ambicją naszą będzie, żeby odróżniać smaki literatury tak jak się odróżnia smaki win, gatunki tkaniny, style noszonych krawatów”.
Wszystko w tych zdaniach posiada swoje znaczenie i wagę. Zwłaszcza istotne jest wyraźne określenie przez Berezę swojego usytuowania w literaturze, usytuowania gdzieś pośrodku, między wielbicielami pomarańcz z jednej strony i fanatykami kartofli z drugiej. Nie trzeba dużej przenikliwości, by wiedzieć, co to znaczy i co krytyk chciał przez to powiedzieć. I aż dziw bierze, że kiedyś musiał pisać o konieczności rozsądnego próbowania wszystkich smaków.
Chociaż właściwie nie takie to znów dziwne, jeśli tylko przypomnieć sobie ataki przypuszczone na Berezę po tym, jak proklamował „rewolucję artystyczną w prozie polskiej”. Przeżył jakoś to wszystko i zwrócił uwagę na nowe zjawiska w naszej prozie, wydobył je z cienia i podsunął miłośnikom pomarańcz i kartofli. Oni tego nie zaakceptowali, ale Bereza stworzył fakt, nadał sprawie znaczenie, którego nie dało się już przemilczeć. A to właśnie było – jak przypuszczam – jednym z głównych celów jego akcji oraz utorowanie drogi pisarzom, którym dość skutecznie utrudniano, w imię artystycznego tradycjonalizmu i konwencjonalności, docieranie do czytelników.
Wracając do sprawy głównej, stwierdzić możemy, że Księga Berezy jest relacja z wszechstronnego smakowania utworów. Jak ono się odbywa?
Warunkiem podstawowym jest pełne otwarcie się na wszystko, co literatura niesie. Inaczej być nie może: krytyk musi czujnie nasłuchiwać wszystkiego, co się na terenie literatury dzieje i wszystkiego próbować. Nie może z góry wyłączać z obszaru swojego zainteresowania jakiegoś nurtu, kierunku, pisarza, stylu. „Z książkami tak jak z ludźmi – pisze Bereza. – Ludzie są mądrzy i głupi, brzydcy i ładni, zdrowi i chorzy, i można powiedzieć, że współżyjemy z wszystkimi jednakowo i na ogół rzadko kto jest tak bezwzględny, że chciałby zniszczyć mądrych, ładnych i zdrowych albo na odwrót głupich, brzydkich i chorych, czy według jakiejś złożonej zasady wyboru”.
To również ważne dla krytyki Berezy stwierdzenie, bo ujawniające wprost jego ludzki, niejako personifikujący stosunek do książki, a mówiąc inaczej: jego każdorazowy wzgląd na koszty wewnętrzne, jakie kryją się za konkretnym utworem, który krytyk bierze do ręki, wzgląd na nadzieje, wiarę, straceńczą odwagę, ambicje, ból i trwogę, które ukryte są za tekstem, stanowią jego niezbywalną część.
Z tych to i innych powodów Bereza najczęściej pisze o konkretnych powieściach czy zbiorach opowiadań, zajmuje się przypadkami indywidualnymi stroniąc jakby od syntezy. Potrafi jednak swoim krótkim tekstom, które tylko pobieżna lektura pozwala zaklasyfikować jako recenzje, nadać wymiar o wiele szerszy, co widoczne jest szczególnie wyraźnie wtedy, gdy zestawia je w książkę. Wtedy okazuje się, że pisane w sporych odstępach czasu i z różnych okazji teksty świetnie do siebie przylegają, są elementami tej samej, konsekwentnie pisanej Księgi. Są elementami, ale zarazem każdy z nich zawiera w sobie Całość, co zgodne jest z opisem Księgi, jaki sporządził Flaszen: „Księgę otworzyć można na dowolnej stronie. Na każdej stronie jest ona cała”.
I tylko co jakiś czas, gdy widzi, jak jego teksty zapadają w próżnię, Bereza pisze krótkie syntezy nie tyle literackie, co raczej filozoficzne, moralizatorskie, rodzaj przypowieści „osławionego metafizyka”, jak sam się nazywa. Te teksty syntezują jego wiedzę i jego obserwacje, wyrażają jego gniew i łagodność, pokazują w krótkim mgnieniu jego samego borykającego się z tym wszystkim, co go otacza.
Ryzykuje w tym wiele i ma tego świadomość, ale uczynił, bo nie mógł inaczej, z literatury swój świat, wiedzie – że sparafrazuję jego termin – życio-czytanie, znajdując w literaturze możliwość kontaktu z ludzką szczerością.. Ale też ryzykuje dlatego, że jest uczciwy w tych kontaktach: widząc w prozie człowieka odsłaniającego się do końca, mówiącego swoją najbardziej intymną prawdę, on również nie chce i nie może zasłaniać się czymkolwiek, co byłoby elementem sztucznym w tym możliwym tylko na terenie literatury dialogu dwóch indywidualności. Sam też musi być szczery i wystawić się na gniew, drwinę, nienawiść czy natrętną wdzięczność innych.
Kontakt z dziełem sztuki odbywa się według słów Berezy wtedy, „jeśli możliwe jest przeżycie wyobraźniowej identyfikacji własnego doświadczenia z utrwalonym w dziele sztuki […] doświadczeniem ludzkim, jeśli […] stając się dzięki przeżyciu estetycznemu kimś innym, potrafimy nie przestać być sobą. Poza przeżyciem tego typu identyfikacji nie istnieje żaden kontakt ze sztuką”. Żeby nie było wątpliwości, dodaje jeszcze, że „źródłem przeżyć identyfikacyjnych” jest „całokształt naszego doświadczenia duchowego, a więc doświadczenia myśli, marzeń, świadomości i podświadomości”.
Bereza jest bezlitosny dla siebie, nie zostawia nic, w czym mógłby się schronić, wszystko co ma, angażuje w sprawę rozumienia literatury, czyli też w sprawą rozumienia drugiego człowieka, jej twórcy. Jest w tym – jak sam o sobie pisze – „krytykiem wczorajszym”, to jest .takim, który zagłębia się w gąszcz literacki nie uzbrojony w cokolwiek innego poza własną wrażliwością (ostatnio wprawdzie jakby nastąpił nawrót do zdobnego rozumienia pracy krytyka, ale wydaje mi się, że więcej w tym pozy i fascynacji modnymi lekturami, niż naturalnej potrzeby i rozumienia jedyności takiej drogi). Paradoksem jest jednak to, że ów „wczorajszy krytyk” posiada gusty bardziej nowoczesne niż wszyscy nowocześni krytycy i badacze literatury razem wzięci.
Bereza o wiele dalej widzi, wiele więcej czuje i rozumie niż oni. Jego Księga, jak każda Księga czy też jak każda ujawniona już część tej jednej, wielkiej Księgi, jest Księgą o człowieku, samotnym i skazanym na cierpienia. Te cierpienia zawsze są takie same, niezależnie od tego, co je powoduje: życie czy literatura, los czy drugi człowiek, przyjaciel czy wróg. Sedno Księgi jest zawsze takie samo i niezmienny jest cel i sens jej tworzenia.
Dla Księgi Berezy to, co zawarł w Takim układzie, ma znaczenie szczególne. Drugie wydanie Związków naturalnych (1978) było opisem języka tej Księgi, jemu głównie było poświęcone. Opisywało materią z którego ona jest tworzona, jej Ciało. Proza z importu (1979) określała jej kontekst, lokowała ją w literackiej przestrzeni, była opisem okolic tego jednego, specjalnego miejsca, w którym powstaje Księga. Taki układ to morfologia Księgi, nadanie jej kształtu ostatecznego i ujawnienie jej szkieletu. Zapowiadany Bieg rzeczy będzie – jak można przypuszczać – w części podsumowaniem tego, co już z Księgi Bereza zrealizował, w części zaś opisem tego, co Księga spowoduje i przyniesie.
Taki układ orzedstawia to, co jest i otwiera perspektywę rozwoju. Pisze Bereza, że podstawą literatury jest świat pierwszy pisarza, świat, który go ukształtował jako człowieka, a więc ten świat, który był światem dzieciństwa. On kształtuje wszystkie treści świadomościowe, decyduje o wyobraźni ludzkiej, i „języku prawdziwym każdego człowieka”. Jego decydujący wpływ na świat przedstawiony w utworze literackim nie ulega żadnym wątpliwościom, ba, według Berezy, stopień jawności oddziaływania świata pierwszego na świat przedstawiony „można uznać nieomal za główne kryterium literackich wartości”.
W oparem o to konstruowany jest przez autora kościec i wewnętrzna hierarchia Księgi. Najważniejszą i najrozleglejszą część jej podstawy stanowi twórczość Jarosława Iwaszkiewicza. Dalej dodaje Bereza stopniowo prozę innych pisarzy, tworząc coś w rodzaju piramidy, na szczycie której znalazło się kilku „pisarzy jutra”. Zresztą ich grupa zostanie pewnie znacznie poszerzona Biegiem rzeczy. Oni spełniają wszystkie warunki stawiane przez Berezę literaturze, łączą prawdę przeżyć, prawdę świata wewnętrznego z prawdą języka… Ich Bereza błogosławi na literackie dobre i złe, nad nimi odprawia swoje obrzędy, między innymi dlatego, by świat uwierzył w ich artystyczne możliwości, bo wie, iż „nie dając czymkolwiek do zrozumienia, że ma się zamiar wieszczem być, liczyć na miejsce w polskiej literaturze”.
Autor Księgi, której częścią jest Taki układ, posiada doświadczenia powodujące wiedzę o tym, że „najważniejsze, nie oczekiwać od życia za wiele. Uznać naturalną niedoskonałość wszystkiego. Nie poprawiać tego, co nie do naprawienia”. Chce poprawić to, co może, co znajduje się w jego zasięgu, jakby zapominając na ten czas, że to nie do naprawienia. A obok tego – i może wbrew sobie, na przekór swojej skromności – pisze Księgę, która go ratuje w tym świecie…
Leszek Bugajski
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy