Księga książek, Twórczość 1/1983

copyright © „Twórczość” & Leszek Bugajski

 

KSIĘGA KSIĄŻEK

Henryk Bereza, Taki układ, Warszawa 1981

Henryk Bereza spisuje Księgę litera­tury polskiej, a właściwie Księgę pol­skiej literatury współczesnej. Podjął trud niezwykły, nie wiadomo nawet, czy sam jest świadomy tego, że pisze Księgę, bo też Księga ma to do sie­bie, że może się zacząć rodzić z książ­ki, że może się nią stawać książka, włączając w siebie coraz więcej treści metafizycznych, tkwiąc w naszej sza­rości, .ale mierząc niepostrzeżenie gdzieś w górę, gdzie inny świat, inne życie…

Księga Berezy jest wieloczłonowa, rozgałęziona i wieloznaczna. Jest niewolna od powtórzeń, bo budowana z drobnych elementów, które zmieniają swój kontekst zależnie od zamiaru autora i wtedy zmieniają również swoje znaczenie. Ta Księga jest zarazem mozaiką i kalejdoskopem. Jest niemożli­wa do uchwycenia i jednoznacznego opisania. Ona – jakby powiedział Ludwik Flaszen – „nie mówi, ale ogarnia”. Zdumiewające jest, jak jej elementy służą eksplikacji różnych ce­lów, jak potrafi Bereza samą zmianą ich układu powiedzieć coś nowego.

Ale też jest on smakoszem nieprze­ciętnym. Każda z miniatur na temat pojedynczej książki jest efektem długiego smakowania słów, zdań, akapi­tów i rozdziałów, jest efektem głębokiego, spokojnego i – pełnego zadumy obcowania z książką, jest przenikliwą analizą sytuacji artystycznej autora. Bereza jest krytykiem rozumiejącym wszystkich pisarzy, krytykiem wczechstronnym, co nie znaczy, że do każde­go utworu podchodzi z jednakowym entuzjazmem – ma swoje sympatie i antypatie, które oczywiście ujawnia, lecz z właściwą sobie subtelnością. Na­wet ci, których twórczości nie akcep­tuje, nie mogą mu zarzucić pochopności sądu czy braku zrozumienia, jeśli nawet nie dla ich prozy, to dla ich wewnętrznej sytuacji pisarskiej.

Autor Związków naturalnych wcale nie kokietuje czytelnika, gdy pisze: „Wiedząc, że słowa zabijają jak kamienie, wydobywam je z siebie tak uważnie, jakbym garścią chciał zaczerpnąć łyk wody z głębokiej studni”. On w to wierzy i przestrzega solennie w swojej pracy pisarskiej – czy może lepiej będzie powiedzieć: w swoim smakowaniu literatury. Dlatego najkorzystniej będzie jeśli umieszczę tu dłu­gi cytat, charakterystyczny dla krytycznego stanowiska Berezy, dla jego języka, metody perswazji i w ogóle dla niego, jako człowieka. Oto te zdania: „Coraz mniej u nas prawdziwych smakoszów. Jedni chcieliby jeść u nas tylko pomarańcze, drudzy udają, że wystarczą im tylko kartofle. Pierwsi drugimi i drudzy pierwszymi bez mia­ry pogardzają i nie chcą wiedzieć, że podlegają maniactwu. Niewiele rozsąd­ku potrzeba, żeby wiedzieć, że nale­żałoby mieć i pomarańcze, i kartofle, i jeszcze sto tysięcy innych gatunków i smaków tych owoców, którymi nas obdarza natura, i tych, które jest w stanie hodować człowiek. Kiedyż wreszcie odrobina rozsądku zagości w naszych umysłach i sercach? Kiedyż uznamy powszechnie, że smaków lite­ratury powinno być czterdzieści, i cztery? Kiedyż ambicją naszą będzie, żeby odróżniać smaki literatury tak jak się odróżnia smaki win, gatunki tkaniny, style noszonych krawatów”.

Wszystko w tych zdaniach posiada swoje znaczenie i wagę. Zwłaszcza is­totne jest wyraźne określenie przez Berezę swojego usytuowania w litera­turze, usytuowania gdzieś pośrodku, między wielbicielami pomarańcz z jed­nej strony i fanatykami kartofli z dru­giej. Nie trzeba dużej przenikliwości, by wiedzieć, co to znaczy i co krytyk chciał przez to powiedzieć. I aż dziw bierze, że kiedyś musiał pisać o ko­nieczności rozsądnego próbowania wszystkich smaków.

Chociaż właściwie nie takie to znów dziwne, jeśli tylko przypomnieć sobie ataki przypuszczone na Berezę po tym, jak proklamował „rewolucję artystycz­ną w prozie polskiej”. Przeżył jakoś to wszystko i zwrócił uwagę na nowe zjawiska w naszej prozie, wydobył je z cienia i podsunął miłośnikom po­marańcz i kartofli. Oni tego nie zaak­ceptowali, ale Bereza stworzył fakt, nadał sprawie znaczenie, którego nie dało się już przemilczeć. A to właś­nie było – jak przypuszczam – jed­nym z głównych celów jego akcji oraz utorowanie drogi pisarzom, którym dość skutecznie utrudniano, w imię ar­tystycznego tradycjonalizmu i konwencjonalności, docieranie do czytelników.

Wracając do sprawy głównej, stwierdzić możemy, że Księga Berezy jest relacja z wszechstronnego smakowania utworów. Jak ono się odby­wa?

Warunkiem podstawowym jest peł­ne otwarcie się na wszystko, co lite­ratura niesie. Inaczej być nie może: krytyk musi czujnie nasłuchiwać wszystkiego, co się na terenie literatury dzieje i wszystkiego próbować. Nie może z góry wyłączać z obszaru swojego zainteresowania jakiegoś nurtu, kierunku, pisarza, stylu. „Z książ­kami tak jak z ludźmi – pisze Bere­za. – Ludzie są mądrzy i głupi, brzyd­cy i ładni, zdrowi i chorzy, i można powiedzieć, że współżyjemy z wszyst­kimi jednakowo i na ogół rzadko kto jest tak bezwzględny, że chciałby zniszczyć mądrych, ładnych i zdro­wych albo na odwrót głupich, brzyd­kich i chorych, czy według jakiejś złożonej zasady wyboru”.

To również ważne dla krytyki Berezy stwierdzenie, bo ujawniające wprost jego ludzki, niejako personifikujący stosunek do książki, a mówiąc inaczej: jego każdorazowy wzgląd na koszty wewnętrzne, jakie kryją się za konkretnym utworem, który krytyk bierze do ręki, wzgląd na nadzieje, wiarę, straceńczą odwagę, ambicje, ból i trwogę, które ukryte są za tekstem, stanowią jego niezbywalną część.

Z tych to i innych powodów Bereza najczęściej pisze o konkretnych po­wieściach czy zbiorach opowiadań, zajmuje się przypadkami indywidualnymi stroniąc jakby od syntezy. Potrafi jednak swoim krótkim tekstom, które tyl­ko pobieżna lektura pozwala zaklasyfikować jako recenzje, nadać wy­miar o wiele szerszy, co widoczne jest szczególnie wyraźnie wtedy, gdy zesta­wia je w książkę. Wtedy okazuje się, że pisane w sporych odstępach czasu i z różnych okazji teksty świetnie do siebie przylegają, są elementami tej samej, konsekwentnie pisanej Księgi. Są elementami, ale zarazem każdy z nich zawiera w sobie Całość, co zgod­ne jest z opisem Księgi, jaki sporządził Flaszen: „Księgę otworzyć można na dowolnej stronie. Na każdej stro­nie jest ona cała”.

I tylko co jakiś czas, gdy widzi, jak jego teksty zapadają w próżnię, Bere­za pisze krótkie syntezy nie tyle literackie, co raczej filozoficzne, moralizatorskie, rodzaj przypowieści „osławionego metafizyka”, jak sam się nazywa. Te teksty syntezują jego wiedzę i jego obserwacje, wyrażają jego gniew i łagodność, pokazują w krótkim mgnieniu jego samego borykającego się z tym wszystkim, co go otacza.

Ryzykuje w tym wiele i ma tego świadomość, ale uczynił, bo nie mógł inaczej, z literatury swój świat, wiedzie – że sparafrazuję jego termin – życio-czytanie, znajdując w literaturze możliwość kontaktu z ludzką szczeroś­cią.. Ale też ryzykuje dlatego, że jest uczciwy w tych kontaktach: widząc w prozie człowieka odsłaniającego się do końca, mówiącego swoją najbardziej intymną prawdę, on również nie chce i nie może zasłaniać się czymkolwiek, co byłoby elementem sztucznym w tym możliwym tylko na terenie literatury dialogu dwóch indywidualności. Sam też musi być szczery i wystawić się na gniew, drwinę, nienawiść czy na­trętną wdzięczność innych.

Kontakt z dziełem sztuki odbywa się według słów Berezy wtedy, „jeśli mo­żliwe jest przeżycie wyobraźniowej identyfikacji własnego doświadczenia z utrwalonym w dziele sztuki […] do­świadczeniem ludzkim, jeśli […] stając się dzięki przeżyciu estetycznemu kimś innym, potrafimy nie przestać być so­bą. Poza przeżyciem tego typu identy­fikacji nie istnieje żaden kontakt ze sztuką”. Żeby nie było wątpliwości, dodaje jeszcze, że „źródłem przeżyć identyfikacyjnych” jest „całokształt naszego doświadczenia duchowego, a więc doświadczenia myśli, marzeń, świadomości i podświadomości”.

Bereza jest bezlitosny dla siebie, nie zostawia nic, w czym mógłby się schro­nić, wszystko co ma, angażuje w spra­wę rozumienia literatury, czyli też w sprawą rozumienia drugiego człowieka, jej twórcy. Jest w tym – jak sam o sobie pisze – „krytykiem wczoraj­szym”, to jest .takim, który zagłębia się w gąszcz literacki nie uzbrojony w cokolwiek innego poza własną wrażli­wością (ostatnio wprawdzie jakby na­stąpił nawrót do zdobnego rozumie­nia pracy krytyka, ale wydaje mi się, że więcej w tym pozy i fascynacji modnymi lekturami, niż naturalnej po­trzeby i rozumienia jedyności takiej drogi). Paradoksem jest jednak to, że ów „wczorajszy krytyk” posiada gusty bardziej nowoczesne niż wszyscy no­wocześni krytycy i badacze literatury razem wzięci.

Bereza o wiele dalej widzi, wiele więcej czuje i rozumie niż oni. Jego Księga, jak każda Księga czy też jak każda ujawniona już część tej jednej, wielkiej Księgi, jest Księgą o człowie­ku, samotnym i skazanym na cierpie­nia. Te cierpienia zawsze są takie sa­me, niezależnie od tego, co je powoduje: życie czy literatura, los czy dru­gi człowiek, przyjaciel czy wróg. Sed­no Księgi jest zawsze takie samo i niezmienny jest cel i sens jej tworze­nia.

Dla Księgi Berezy to, co zawarł w Takim układzie, ma znaczenie szcze­gólne. Drugie wydanie Związków na­turalnych (1978) było opisem języka tej Księgi, jemu głównie było poświę­cone. Opisywało materią z którego ona jest tworzona, jej Ciało. Proza z importu (1979) określała jej kontekst, lokowała ją w literackiej przestrzeni, była opisem okolic tego jednego, spe­cjalnego miejsca, w którym powstaje Księga. Taki układ to morfologia Księgi, nadanie jej kształtu ostatecz­nego i ujawnienie jej szkieletu. Zapo­wiadany Bieg rzeczy będzie – jak mo­żna przypuszczać – w części podsu­mowaniem tego, co już z Księgi Be­reza zrealizował, w części zaś opisem tego, co Księga spowoduje i przyniesie.

Taki układ orzedstawia to, co jest i otwiera perspektywę rozwoju. Pisze Bereza, że podstawą literatury jest świat pierwszy pisarza, świat, który go ukształtował jako człowieka, a więc ten świat, który był światem dzieciń­stwa. On kształtuje wszystkie treści świadomościowe, decyduje o wyobraź­ni ludzkiej, i „języku prawdziwym każdego człowieka”. Jego decydujący wpływ na świat przedstawiony w ut­worze literackim nie ulega żadnym wątpliwościom, ba, według Berezy, stopień jawności oddziaływania świa­ta pierwszego na świat przedstawiony „można uznać nieomal za główne kry­terium literackich wartości”.

W oparem o to konstruowany jest przez autora kościec i wewnętrzna hierarchia Księgi. Najważniejszą i najrozleglejszą część jej podstawy sta­nowi twórczość Jarosława Iwaszkiewicza. Dalej dodaje Bereza stopniowo prozę innych pisarzy, tworząc coś w rodzaju piramidy, na szczycie której znalazło się kilku „pisarzy jutra”. Zresztą ich grupa zostanie pewnie znacznie poszerzona Biegiem rzeczy. Oni spełniają wszystkie warunki sta­wiane przez Berezę literaturze, łączą prawdę przeżyć, prawdę świata we­wnętrznego z prawdą języka… Ich Be­reza błogosławi na literackie dobre i złe, nad nimi odprawia swoje obrzę­dy, między innymi dlatego, by świat uwierzył w ich artystyczne możliwości, bo wie, iż „nie dając czymkolwiek do zrozumienia, że ma się zamiar wie­szczem być, liczyć na miejsce w pol­skiej literaturze”.

Autor Księgi, której częścią jest Ta­ki układ, posiada doświadczenia powo­dujące wiedzę o tym, że „najważniej­sze, nie oczekiwać od życia za wiele. Uznać naturalną niedoskonałość wszystkiego. Nie poprawiać tego, co nie do naprawienia”. Chce poprawić to, co może, co znajduje się w jego zasięgu, jakby zapominając na ten czas, że to nie do naprawienia. A obok tego – i może wbrew sobie, na przekór swo­jej skromności – pisze Księgę, która go ratuje w tym świecie…

Leszek Bugajski

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content