copyright © „Twórczość” & Bernard Nowak
ONIRIADA
Czwartek, 27 lipca. Gorąca noc. Śni mi się pan Henryk.
Ale jak dziwnie. Wychodzę z domu, patrzę, a on siedzi okrakiem na dachu. I do tego w kominiarskim mundurku. Umazany sadzą. Ledwie go poznałem. Macham do niego ręką:
– Co pan tam robi panie Ha?
– Wypatruję młodych talentów – mówi szeptem, takim pod Konwickiego, chrypiącym. Mimo to słyszę go doskonale. Zastanawiam się, czemu szeptem, a on zgaduje moje myśli i już mi odpowiada:
– …żeby nie spłoszyć.
Budzę się i chwytam za guzik. Dziwne, bo nigdy nie sypiam w pidżamie, a tym razem tak. Widocznie specjalnie na użytek snu.
Zasypiam znowu – i znów mi się śni pan Henryk. Tym razem jedziemy pociągiem. Do Skierniewic.
– Ależ pan uparty – mówię. – W tych poszukiwaniach.
– Skierniewickie to zagłębie… – zaczyna i nie kończy, bo w drzwiach pojawia się Janusz Głowacki. Ma na sobie białą marynarkę, oczywiście prosto z Nowego Jorku. Patrzy na mnie spode łba, jakbym mu był towarzyską konkurencją. A pan Henryk, człowiek anielski, już nas sobie uprzejmie przedstawia.
– Pan Be., autor – pan Janusz, autor Z głowy.
– Tak, znam, czytałem Pięknych dwudziestoletnich – mówię niegrzecznie i od razu myślę, że taki chamski to potrafię być tylko we śnie. Głowacki zdejmuje marynarkę, wieszają ostrożnie i podkręca rękawy. Też amerykańskie. Budzę się na łeb, na szyję i leżę długo w ciemnościach. Serce powoli kończy swój trzepot. Gdyby co, stawiłbym mu czoła. Głowackiemu. On to pewnie lubi – ale po co robić skandal. Uspokojony taką decyzją zasypiam znów.
I śni mi się od razu „Czytelnik”, kawiarnia. A w niej same „kręgi zbliżone do Wiejskiej”. Wśród nich pan Ha, tak naprawdę zupełnie tam obcy. Siedzi przy stoliku z drugim panem Ha, kiedyś Konradem, teraz Gustawem. Kłaniam się z daleka, żeby się nie narzucać – śnić się komuś trzy razy jednej nocy to jednak za dużo. Ale pan Ha kiwa na mnie. Więc się przysiadam.
– Akurat rozmawiamy o Goethem – mówi pan Henryk tytułem wprowadzenia. Oczywiście wprowadzenia na parnas.
– No właśnie!… – potwierdza pan Gustaw. – Że ten Goethe to jednak łgarz. Weźmy na przykład Lottę… Zakłamana od a do zet. Jeśli mężczyzna po trzydziestu latach spotka kobietę, którą kiedyś kochał, to przecież się nianie zachwyci. Ani ona nim.
– Kłamstwo literackie – mówi pan Henryk. – Ale jakie czyste!…
– No może tylko tyle – odpowiada pan Gustaw pojednawczo. Wyjmuje z paczki cienkiego papierosa i zapala. „Pewnie w domu mu nie wolno” – myślę, ale nic nie mówię. Po epizodzie z Głowackim jestem ostrożny.
– Chciałem pana przeprosić… – odzywam się do pana Gustawa.
– Pan? Mnie? – pyta i patrzy tymi na wpół figlarnymi, na wpół demonicznymi oczyma. – Za co?
– Za fo pa.
– Faux pas? Proszę wybaczyć, ale jakoś nie przypominam sobie…
– Kilka lat temu wychwalałem, że kongenialnie czyta pan Czarodziejską górę. A to był Doktor Faustus. Wybaczy mi pan?
– Ależ proszę pana!… – śmieje się pan Gustaw – to doprawdy głupstwo… Ludzie nie wybaczają sobie większych spraw. I jakoś z tym żyją. Nieprawdaż, Henryku?
A ja jakbym nie słyszał. Dopytuję się dalej. Jakbym nie ze snu był, lecz z Czechowa.
– Wybaczy mi pan? Wybaczy???
– Ach oczywiście, młody człowieku – mówi Konrad-Gustaw i z pobłażliwym uśmiechem klepie mnie po wierzchu dłoni.
– No to świetnie – „Jedno mam już z głowy”. – A teraz pan, panie Henryku…
– Co się stało?
– Czy pan mi wybaczy?
Patrzę na niego błagalnie, podczas gdy jego brwi stają się coraz bardziej i bardziej gęste. „Nie dopcham się. Nie przedrę. Cała nadzieja w jego charakterze…”.
I w tym momencie budzi mnie jakiś nocny SMS. Cholera z tą nowoczesnością!… Próbuję zasnąć, by na powrót dostać się do tego snu, ale nic mi nie wychodzi. Leżę i leżę. Wokół czarna jawa. Jest upalna lipcowa noc.
Bernard Nowak
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy