Osoba pierwsza liczby jak najbardziej pojedynczej, księga Henrykowska, Twórczość 10/2006

copyright © „Twórczość” & Janusz Rudnicki

 

OSOBA PIERWSZA LICZBY JAK NAJBARDZIEJ POJEDYNCZEJ
[List z Hamburga (41)]

 

Ulica Widok. Przez domofon, ja na dole, on na górze. Dzwonię.

On: Yyyy, halo?

Ja: No. To ja.

On: Kto? Ja: No ja. On: Ja? Jak ja? Przecież ja jestem na górze.

 

Potem do windy i jak na szafot, winda stara, z podwójnymi drzwiami, które trzeba samemu zamykać. No i nigdy nie wiem, które piętro, wysiadam zawsze jedno niżej albo jedno wyżej. Tyle już razy u niego i za każdym razem to samo. Dlatego jak trafię na to niższe, to udaję, że piechotą do góry wchodziłem, żeby niby ruszać się trochę. Jak wywiozę się, idiota, na wyższe, to, jakby nigdy nic, schodzę. Wtedy:

 

On: Yyyy, jak? Od dołu z góry wchodzisz?

Ja: Jak od dołu? Z góry schodzę, na dół.

On: Jak? Przecież z dołu dzwoniłeś.

Ja: A skąd wiesz? Że z dołu?

On: To nie my? Rozmawialiśmy?

Ja: My? Kiedy?

On: Przez domofon. Na dach przenieśli?

 

Potem w mieszkaniu. Mieszkanie jak mieszkanie. Na pewno już w życiu wymio­tował, ale nigdy pieniędzmi.

Jak jest dobrze, to nic, siedzimy. Jak źle, to otwieramy sobie konserwę i wszystko jest dobrze.

Mieszkanie zresztą opisał. Kuchnia: „Za dużo okna w miejscu do stania”.

On przeważnie siedzi, ja się kręcę. Irytuję go, trochę, podchodzę do okna, odcho­dzę od okna. Łażę po grzbietach jego książek. Których on przeczytał chyba więcej, niż ich Niemcy spalili. Bilet tramwajowy kiedyś czytał, w tę i we w tę, w tramwaju, jak nie miał co czytać.

Jego literatura to ta wysoka. W której narrator to osoba pierwsza liczby jak najbar­dziej pojedynczej. Która jest Wolnym Miastem. Tak wolnym, że nawet kompas moralny dostać tu może, i to bezkarnie, pierdolca. Ta niższa, trywialna ma do niego zakaz wjazdu i parkować może najwyżej na jego rogatkach. Bo czuć jej na odległość z ust, żurnalizmem. I szeleści z daleka gazetą. Bo pisanie to zbijanie gorączki, a nie realizacja życzenia większości krytyków, aby „oddawać rzeczywistość kraju, w którym żyjemy”. To nie literatura, to literacka szmata do przecierania okien tym, którzy nie widzą, jak za nimi jest. To literatury uboga krewna ze wsi zabitej wyrazami, bo słów w niej jak na lekarstwo.

 

Dwa pierwsze zapisy sprzed lat dziesięciu, z Oniriady, trzeci sen przez telefon, niedawno.

Gubi raz but, jeden. Spada mu z nogi. Chodzi, pyta o niego ludzi, ludzie się dzi­wią. Jakby dziecko zgubił. Nie ma buta. Nie ma też megafonu, przez który mógłby ogłosić wszem i wobec fakt jego zaginięcia. Ogląda, przegląda porzucone i pogubio­ne buty. Stasia go woła, Stasia z bufetu Czytelnika, że ma, znalazła. Bierze go do ręki, patrzy, nie jego, za mały. Rezygnuje z szukania, ma nadzieję, że but znajdzie się jutro, w końcu po co komu jeden. A jak nie, to kupi, ale nie wie, czy ma pieniądze, czy mu ich starczy.

Idzie albo płynie szosą Mszczonowską do Skierniewic. Szosa jak niebieska wstę­ga, jak rzeka na mapie.

Idzie z psem i pies pyta, a dlaczego my nie wstąpimy w związek małżeński? Od­powiada, że to przecież niemożliwe, a pies na to, jak niemożliwe, w tym kraju da się przecież wszystko załatwić!

 

Żeby dziąsła Twórczości nie straciły zęba mądrości, nie śpiesz się. To jeszcze daleko. Jeszcze dużo czasu, zanim do Skierniewic, w jednym bucie, jako świeżo upie­czony Pan Młody psa, niebieską wstęgą dopłyniesz.

Janusz Rudnicki
Twój zbieg z okoliczności

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content