Pisarstwo, Twórczość 9/1983

copyright © „Twórczość” & Jerzy Łukosz

 

PISARSTWO

Henryk Bereza, Bieg rzeczy, Warszawa 1982

Bieg rzeczy jest książką o zjawisku pisarskiej aktywności wobec języka, o pojedynczych rezultatach artystycznych tej aktywności i o pierwszym lite­rackim układzie ponadindywidualnym, który za jej przyczyną powstał. Ten układ to „rewolucja artystyczna” w prozie polskiej.

Możliwość – bo nie konieczność – sparafrazowania treści tomu Henryka Berezy powoduje we mnie niechęć do takiej parafrazy, tej na dobrą spra­wę jedynej metody rzeczowego relacjonowania jakichkolwiek przemyśleń sformułowanych wprost. Niechęć bierze się stąd, że uważam treści tomu Be­rezy wypreparowane poza tekstem, a więc w parafrazie, za tak ważne, jak ważne są treści utworu literackiego sformułowane jeszcze raz poza utworem, zatem uważam je za bardzo ważne, ale nie najważniejsze. Treści Biegu rze­czy wyjęte z tekstu prowadzą bezpośrednio w spór o punkt dojścia polskiej prozy. Istotne konkluzje tego sporu, a więc te bez trocin i wody, mają wiel­kie znaczenie w polskiej krytyce. Swą istotę ujawniają dopiero w tekstach Berezy. Samodzielna egzystencja zubaża treści książki, ponieważ zaś egzy­stencja samodzielna oznacza w praktyce życia umysłowego egzystencję zin­terpretowaną, rozpatrywanie myśli Biegu rzeczy poza osobowością twórczą stałoby się w wyniku takiego utylitarnego zabiegu zafałszowaniem.

Odmienność Biegu rzeczy od wszystkiego, co Henryk Bereza dotąd opu­blikował, polega przede wszystkim na odmienności samego przedmiotu książ­ki od przedmiotów poprzednich książek. Jest przysłowiową tajemnicą poli­szynela, że dobry tuzin rzeczywistych uczestników „rewolucji artystycznej” byłby, być może, do dnia dzisiejszego przed debiutem, gdyby nie osobista promocja Berezy. W związku z tym stosunek autora do komentowanej pro­zy jest osobisty. Autor nie ukrywa także, że ta proza, właśnie ta: Jana Drzeżdżona, Zdzisława Krupy, Józefa Łozińskiego, Ryszarda Schuberta, Da­riusza Bitnera, Tadeusza Siejaka, Grzegorza Musiała, Mieczysława Kurpisza, Sergiusza Sterny-Wachowiaka, Marka Słyka (wymieniam niektóre na­zwiska według następstwa opisu) spełniła jego życie zawodowe. Speł­nienie jest szczególnego rodzaju, inne niż to jednorazowe, które stało się jego udziałem w powieści Kamień na kamieniu, można by nazwać je wciąż trwającym spełnianiem na dużych połaciach polskiej prozy. Odpowiedź na pytanie, jaką konsekwencję ma w krytyce Berezy fakt, że krytyk był pro­motorem przedmiotu krytyki, że w przedmiot ten zaangażował własne pisarstwo, stanowi jednocześnie odpowiedź na pytanie o jego etykę i estetykę krytyczną w tej najbardziej osobistej książce.

Jak postawić problem uczestnictwa Henryka Berezy w „rewolucji arty­stycznej”? Może w formie prowokacyjnego pytania: jak wyglądałaby „rewo­lucja artystyczna” dziś, nawet jeśli w części pozostawałaby na etapie ma­szynopisu, gdyby nie obecność Henryka Berezy-krytyka? Więc przede wszyst­kim: istniałaby, ponad wszelką wątpliwość, i wbrew wszystkim, którzy po­sądzają Berezę o własnoręczne wyprowadzenie polskiej prozy na taki tor. Uczestnictwo Berezy w „rewolucji artystycznej” nie różni się niczym od tego uczestnictwa np. w „nurcie chłopskim”. Z jego strony jest to uczestnictwo bierne, sprawione dobrowolnie przez samych pisarzy w ramach ich niena­ruszalnej podmiotowości w każdym zjawisku literackim, indywidualnym i ponadindywidualnym. Zależność od teoretyka, domena przede wszystkim miernot – ale i potęg, bywa gorsza i niebezpieczniejsza niż zależność od praktyka. Henryk Bereza wie o tym, dlatego skazał się na całkowitą nieczynność normodawczą, stojąc pośród piszących jako obserwator, pierwszy czytelnik i rękojmia tego, że prawdziwa wartość, nawet jeśli będzie się mia­ła do skamieliny gustów czytelniczych jak piłeczka pingpongowa do muru, zostanie doceniona, o ile to możliwe, także pozytywną decyzją wydawniczą. Bierne uczestnictwo Henryka Berezy w „rewolucji artystycznej”, jedyna, jak mi się wydaje, dopuszczalna etycznie, jedyna sensowna postawa krytyka, staje się jego współtworzeniem duchowym po stronie pisarzy i za sprawą tych pisarzy. Cechą konstytutywną Berezy-krytyka jest otwarcie na prozę artystyczną, każdą z prawdziwego zdarzenia, na rezultaty korzystania z nie­ograniczonej wolności wyboru drogi literackiej, w imię podmiotowości lite­ratury – różnobarwnej i wielokształtnej. Otwarcie nie przeszkadza temu, że Bereza ma konkretny i bynajmniej nie ukrywany gust literacki. Gust Berezy ma ogromny wpływ na polską nową prozę, wpływ ten u samego Be­rezy musi powodować zatrwożenie. Niezawinionej przez siebie odpowiedzialności za polską nową prozę nie umniejsza i ta oczywista prawda, że pisarze, dla których gust Berezy – podpatrzony, podsłuchany, podrobiony – stanowi niebezpieczeństwo, zostaną przez czas osądzeni jako mierzwa „przewrotu językowego”.

Henryk Bereza nie korzysta z koncesji na manifestację gustu, którą jako krytyk posiada. Zajmuje pozycje, na których ma prawo do innych koncesji. Manifestacja gustu, u krytyka informacyjnego czy naukowego już podejrza­na, tu gubi się wśród przywilejów każdego pisarstwa, gust bowiem w pisarstwie nie jest kaprysem, widzimisię, lecz warunkiem bytu.

Krytyka dociera czasem do tego punktu na skali wartości literackich, w którym staje się twórczością pisarską. Bardzo rzadko się tak dzieje, i nie dlatego, że krytykom nie dostaje talentu, ani dlatego, że nie potrafią uwol­nić w sobie tych żywiołów myślowych z ich własną prawidłowością arty­styczną, a więc sił, które ustanawiają pisarstwo. Twórczość pisarska, której bazą jest inna twórczość pisarska, wymaga specjalnych predyspozycji pióra, może oprzeć się na jedynej filozofii, stawia nieprzejednanie warunek stałej zgody na dialog dwu – opisywanej i opisującej – wrażliwości. Krytyka staje się pisarstwem na przecięciu stu świateł ze stu reflektorów, z których każde jest inne, z różną intensywnością świeci, a wszystkie trafiają w tę samą gotowość wypowiedzi, w ten sam literacki światopogląd – i wytrzy­małość tego samego wciąż człowieka. Pisarstwo beletrystyczne ma do czynienia ze światem spolegliwym. Procesowi zapisywania świata beletrysty nikt nie odważy się wyznaczyć górnej granicy trudności; ma się tu jednak do czynienia z jedną monadą, światem jednym, własnym, w tej jedyności i wła­sności świata beletrysty zawiera się cała jego nieskończoność. Beletrysta ma czas na osiągnięcie kompromisu między językiem własnej rzeczywistości a stylem zapisu, robi to zwykle przez całe życie. Pisarstwo krytyczne godzi efekt zapisu czyjegoś świata z własnym światem. Można porównać je jedy­nie z autentyczną twórczością translatorską, w której monadą tłumacza, szu­kając własnego wyrazu, spotyka się z czyjąś monadą i podporządkowuje się jej. Zwarcie jednej i drugiej monady nigdy nie gwarantuje tego, że jedna wchłonie drugą. Twórczość krytyczna i przekładowa ma inny, bezwzględny system bodźców, system mechaniczny, nie przystający do oczekiwań, nie wchodzący w gotowy system środków ekspresji. Krytyk ani tłumacz nie pracuje nad oswojeniem świata do przedstawienia, cudzy świat, który stał się jego własnym światem, składając się z cudzej pracy ducha, do końca sta­wia opór, nie poddaje się rygorom poetyki opisu ani przenoszenia w inny język, tę poetykę nieustannie gwałci. Wyklucza także minimum spokojnej pewności, że uda się go uczynić spolegliwym. Udaje się to tylko mocarzom.

Henryk Bereza to pisarz, który świat do przedstawienia znalazł w litera­turze innych. Jeśli tworzywem tematycznym pisarstwa jest inne pisarstwo, rodzi się podwójnie intensywna świadomość. W twórczości Berezy powo­duje to charakterystyczną rzecz: intensywność przeżycia lektury, świata innego człowieka, stającego się jego własnym światem, sprawia, że filozofia człowieka czytającego zamyka się w przestrzeni, która zawsze była i jest tworzona z uświadomienia, i przez to już była i jest stanem bo­lesnym. Uświadomienie czyjeś, pomnożone przez własne uświadomienie, zwielokrotnione przez liczbę lektur ludzi zamkniętych w świecie do przed­stawienia, uświadomienie obejmujące całe życie człowieka czytającego, całe, czyli do końca, i całe w swej technologii – jest identyczne z cierpieniem. Tego nie sposób przeoczyć, człowiek czytający, o którym Bereza pisze, przyj­mując taką formułę życia, formułę „życio-czytania”, nie pozostawia sobie ani innym żadnych złudzeń, że cokolwiek z tego cierpienia da się ukryć.

W Biegu rzeczy proces twórczy próbuje się odtworzyć (zostało to kiedyś nieodpowiedzialnie nazwane psychologizmem), rzeczywistość wewnętrzna i ze­wnętrzna aktu tworzenia interesuje Berezę tyle samo co twórcę. Bereza-pisarz ma wszak prawo sięgać do każdego wymiaru świata, jaki przedsta­wia. Pozostaje chętniej w obszarach znaczeń z rzeczywistości opisywanego autora. Rezultat procesu twórczego zostawia Bereza po części innym kryty­kom, sam zajmując miejsce bliżej twórcy. Stąd więcej u niego kategorii ontologicznych niż krytycznoliterackich czy filologicznych, więcej człowieka niż struktury, stąd pojęcia zamienione w słowa, terminologia – w system me­tafor intelektualnych.

Wierzy on więc w niezawodność swego wewnętrznego doświadczenia, ufa prawdzie przeżyć, co stanowi przeciwieństwo spekulacji i popisowych tyrad erudycyjnych. Dla Berezy omawiany utwór literacki nie jest szaradą, jego własna, subiektywna prawda o utworze to jedyna prawda tego utworu. Wy­chwytuje ją i określa w toku wykonywania jedynego imponującego mu za­dania, to jest we własnej pracy pisarskiej.

Kategorie ontologiczne, znak rozpoznawczy tekstu filozoficznego, nie de­cydują jeszcze o tym, że jest to filozofia literatury, czy – lepiej – pisar­stwo literacko-filozoficzne. Centralne pojęcia bytu wraz z pojęciami literaturoznawstwa Bereza degraduje, albo – inaczej patrząc – awansuje do roli własnych pisarskich środków. Dobierane są przez niego z większą precyzją i umiejętnością niż dobiera je np. strukturalista. Co strukturalista upozo­ruje precyzją terminologii, pisarz musi dopowiedzieć do końca.

Proza pisarzy „rewolucji artystycznej” została przełożona na język we­wnętrznego doświadczenia Berezy. Bereza argumentuje tylko i wyłącznie niezawodnością swego doświadczenia duchowego. Nie decyduje, w wulgar­nym rozumieniu słowa, o zawartości swej wypowiedzi, ta zawartość ustala się samoczynnie, mechanizm tworzący zawartość wypowiedzi nie jest inte­lektualny, działa już od momentu, kiedy krytyk wchłonął czyjąś rzeczywi­stość i przedyktował ją. Pisząc o Musiale, Słyku czy Bitnerze, Bereza nie zmienia głosu, jak robi to – także słusznie, moim zdaniem – wielu kryty­ków, np. gorzkniejąc przy zgorzkniałym, weseląc się przy wesołku a cha­miejąc przy chamie. Obowiązuje go własny dyktat. O prześmiewcach mówi najpoważniejszej, o najpoważniejszych – prześmiewczo. To jeszcze jeden do­wód na to, że aksjologiczne instrumenty pisarstwa Berezy odnoszą rzeczywistość, którą tak szerokim i odważnym gestem wyznaczył Bereza dla przedstawienia, do jego jedynej wrażliwości, mającej swój literacki byt w zamknię­tym układzie estetycznym.

Filozofii czytelniczej Berezy nie można opatrzyć znakami wieży z kości słoniowej, Bereza nie ma kompleksu Kiena. „Życio-czytanie” bywa dość po­pularne (mól książkowy), czyniąc wybór sposobu życia, jaki uczynił bohater Canettiego, można śmiało ufać, że formułę tę zrealizuje się przy hermetycznym zamknięciu na świat zewnętrzny. Czytając, można mieć bambosze, fotel i fajkę za jedyne rekwizyty świata zewnętrznego. Czytając, można także sprawić zmianę układu sił w literaturze narodowej. Wszystko zależy od tego, kto czyta.

Gdyby – sposobem samego Berezy – zastanowić się nad jego własnymi wewnętrznymi przymusami, można by doszukać się najważniejszego przy­musu w nie kwestionowanym (przez mądrych) fakcie niemocy słowa komen­tarza wobec słowa komentowanego. Z wiedzy, że granica między unikiem krytycznym a przeinterpretowaniem to prawie włos, wynika sceptycyzm, któ­ry otwiera Berezie drogę do aforystycznych dygresji, niosących w sobie trzon jego filozofii. Zarzut mówienia o sobie pod pozorem recenzowania utworu odpiera on tym właśnie sceptycyzmem – i własną ofertą myślowo-arty­styczną.

W Biegu rzeczy nie odsądza się jednak słowa komentarza od wszelkiej skuteczności, ta skuteczność przeniesiona jest jedynie w inną sferę, mniej pragmatyczną, więcej artystyczną. Warsztat słowa Berezy i jego filozofia literacka mają cechę zwątpienia w możliwość tak zwanego pełnego opisu, co nie znaczy, że nie czynią wszystkiego, co konieczne (możliwe?), by rzecz opisać całą. Opis autor rozpoczyna i kończy, jednak czyni to przy bezustannej gotowości do zawieszenia głosu, kiedy czyjś świat nie zechce zostać przed­stawiony, kiedy tajemnica jakiegoś pisarstwa okaże się wciąż jeszcze nie do końca odkryta. Rezultat pragmatyczny krytyki Berezy jest taki, że to, co na przysłowiowym ,,wierzchu”, bywa czasem nie opisane. Filozofia Be­rezy ogranicza opis, samo zapanowanie nad przedmiotem jest równoprawne z opisem; zrozumienie takiego postępowania krytycznego przychodzi tym łatwiej, że pominięta jedna z drugą „oczywistość” okazuje się banałem, pustym zaklęciem filologicznym, którego Bereza nigdy na wiarę nie przyj­mie, czyimś przysłowiowym toposem, obecnością kogoś w podanej do wie­rzenia konwencji lub syntezie. Może dzieje się tak również, gdy pojawia się antagonizm substancji, a za próbę dopełnienia opisu trzeba by płacić niemożliwą cenę.

Jednowyrazowe tytuły rozdziałów to najwyraźniejsza forma, w której Be­reza pokazuje ambiwalencję wszelkiej utylitarnie traktowanej informacji w twórczości krytycznej, a więc analizowanej poza danym tekstem i daną osobowością. Moment zapanowania nad utworem, ogarnięcia go – jak pisał w swej recenzji Takiego układu Leszek Bugajski – zamyka drogę wielosłowiu. Rozpoczyna się przedziwna liturgia, sformułowana przez własne prawo literackiego istnienia. Zawartość liturgii pretenduje do równowartości obiektywizmu.

Nie można zgrzeszyć przeciwko sprawiedliwości, jeżeli niezawodność od­czucia przez krytyka jest rdzeniem jego filozofii. Szokujące sądy o Drzeżdżonie czy Słyku biorą się z odczucia i jego prawa literackiego istnienia, jak i z przekonania, że wymierna sprawiedliwość została oddana tym pisa­rzom w momencie pozytywnego werdyktu wydawniczego. Sprawiedliwość oddana Drzeżdżonowi, Słykowi i innym w Biegu rzeczy pozwoli się zakwestionować wyłącznie przez sprawiedliwość czasu, wobec którego Bereza ma pokorę. Sprawiedliwością oddaną Drzeżdżonowi i Słykowi przez, Berezę moż­na wzgardzić, ale trzeba w takim razie wzgardzić osobą filozofa i pisarza; a to już pogarda nieludzka.

Twórczość Drzeżdżona istnieje w świecie przedstawionym Berezy na ta­kim a nie innym poziomie energetycznym – bo to prawo twórczości kry­tycznej. Niezwykle silne emocjonalnie doświadczenie z prozą Słyka znala­zło taki a nie inny wyraz – bo to także koncesja pisarstwa krytycznego. Ale nie wolno ignorować sądu Berezy o Drzeżdżonie i Słyku w jego wymia­rze pragmatycznym. Każda ignorancja, np. w imię nie ukrywanego przez Berezę przeświadczenia o ambiwalencji sądów krytycznych poza osobowym kontekstem, to ciężka przewina. Bereza jest w sytuacji o tyle luksusowej, że, dopóki ktoś nie dowiedzie, że Llosa, Cortázar i Borges razem wzięci są jednak w stanie konkurować z Drzeżdżonem, jego sąd ma w krytyce moc prawną i w tej postaci czekać mu przyjdzie na decyzję czasu, który jedy­nie może coś naprawdę rozstrzygnąć.

Recenzje Henryka Berezy zgrupowane w obszerne szkice nie są tzw. opra­cowaniami fundamentalnymi, od których zaczynać musi jakiekolwiek słowo j pisarzu jego późniejszy komentator. Nie chcą być takie, Bereza nie wie rży w konieczność tworzenia przez siebie rudymentów. Paradoksalnie wszy­scy, prawie wszyscy, wychodzą jednak w krytyce prozy „rewolucyjnej” od stwierdzeń Berezy. Może więc nie tylko tzw. opracowania gruntowne mają trwałą egzystencję rudymentu, może liturgia opisu dzieła literackiego cza­ruje wyzwalające nie tylko dzieło? Musi to być prawda, czar tak często wy­zwala przecież człowiecze furie.

Bieg rzeczy stanowi doraźne uwieńczenie wieloksiągu, którego proces po­wstawania nie ustaje. Jest to już książka względnie syntetyczna, zbierająca doświadczenia z kilku dziesięcioleci (bo tak sięgają korzenie „rewolucji ar­tystycznej”), może w tym stopniu syntetyczna co pierwsze wydanie Związ­ków naturalnych, choć nie tak jak Związki naturalne ostateczna. Związki naturalne uzupełni Bereza może szkicami o ostatnich dokonaniach Myśliw­skiego, Nowaka, Trziszki, i to będzie wszystko, podejrzewam, że lektura Ka­mienia na kamieniu zmieni jego stosunek do wypłukanego arcypowieścią pola, które było kiedyś bliskim mu „nurtem chłopskim”. Bieg rzeczy jest daleki od ostateczności, nigdy zresztą nie dotrze do ostateczności żaden na­stępny tom wieloksiągu, ponieważ sama „rewolucja artystyczna” nigdy nie osiągnie kulminacji jak „nurt chłopski”. Obserwacje Berezy tylko pozornie znajdują się tu nawet na etapie syntezy. W tej książce także widoczna jest zasada całej tej twórczości, uznająca recenzję za podstawową jednostkę opi­su literatury.

Pozorna syntetyczność Biegu rzeczy została na Berezie wymuszona przez opinię publiczną. Zbyt wiele musiał wyjaśniać spraw elementarnych, by zmieścić je w formule recenzji. Zbyt ciężko szło przesilenie oczekiwań czy­telniczych i krytycznoliterackich, którego to zadania podjął się Bereza w pojedynkę, by mógł pominąć mówienie o racji bytu pisarskiej aktywności wo­bec języka. Każda synteza, może poza jedną: wykowską, jest czymś prze­ciwko ostrożności intelektualnej, jest więc Berezie obca. Uogólnienie było jednak jedynym środkiem wprowadzenia w zasięg ludzkiej wyobraźni tego niezwykłego w skali współczesnej kultury literackiej zjawiska. Wrogie przy­jęcie prozy legitymującej się aktywnym stosunkiem do języka podarowało Berezie także inne, nowe elementy twórczych działań: m. in. intelektualną prowokację i determinację. Stąd na przykład radykalne określenie „rewolucja”, wyrzekania na literacką „Łysą Górę”, stwierdzenie analfabetyzmu literackiego u najpierwszych krytyków polskich. Henryk Bereza syntetyzuje swe doświadczenia ze swadą i humorem, o jaki wcześniej można by go nie posądzać. Poznać tu wielką wewnętrzną swobodę w wygłaszaniu opinii ka­leczących stereotypy myślenia o literaturze. Nic dziwnego, wygrał w swoim Biegu rzeczy najważniejszą rozgrywkę, pierwsze starcie z Czasem. Humor i pełny głos wynikające z poczucia przewagi przystoją mu zwłaszcza teraz, kiedy „rewolucja artystyczna” stoi dużymi nazwiskami.

Jerzy Łukosz

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content