Powidok, Twórczość 2/2014

copyright © „Twórczość” & Rajmund Kalicki

 

POWIDOK

Nie byliśmy zgrani ani zakumplowani, ale lubiłem słuchać jego ostrożnych sądów. Na­wet gdy opowiadał się przeciw, chciał być łaskawy. To nie był człowiek pamiętliwy, może tylko trochę za szczodry wobec autorów, któ­rych wspierał. Nie zawsze zasługiwali na to. Nie umieli docenić jego łaskawości; myśleli, że im się należy. Ludzi dzielił według talentu; dla uzdolnionych był serdeczny, dla reszty grzecznie obojętny, bywał też oschły.

Bereza miał dwóch wrogów dających mu się we znaki: kontekst polonistyczny, nie tylko ten ze studiów, i transgresję. Pierwszy objawiał się pewną autorską manierą, pętał pióro i sprawiał, że „podmiot liryczny” nie zawsze w peł­ni umiał się wyliryczyć. Wychodziło to w „rybkach”, wiernych przekładach, jakie sła­łem J.C. Gómezowi, który potem na własny użytek zamieniał wszystkie zbitki słowne tek­stu Berezy na mniej akademickie, być może mniej filologicznie ścisłe, ale na pewno ład­niejsze, śpiewniejsze.

Transgresja podsuwała podejrzenia, że to ona buduje sztukę. Wystarczy lekko wykro­czyć, postawić na wyjątek, a otrzymamy ar­tystę. Niestety, przeważnie nie otrzymamy. „Pomóż, wspomóż, dopomóż wyjątku czuły odeprzeć tłumne armie reguły”, tak u Stachury, ale i on w końcu zrozumiał, że wyjątek chętnie prowadzi na manowce, najpierw czu­łe, potem już niezbyt.

Mój młodszy syn wszedł w wiek poważnych lektur, podsuwam mu Czarodziejską górę. Pochyla się nad książką, a po jakimś czasie wychyla z pokoju: – Ale wolno się czyta. Dobra! Mówię o tym Henrykowi, ożywia się: – A co potem? Proust? – Nie, Henryku, da­łem mu Mistrza i Małgorzatę. Henryk kiwa głową, ale niejasno, nie wiem, czy potakuje, czy raczej nie.

Mam kilku znajomych, nie znają się mię­dzy sobą, nie wiedzą, że zachowują się podob­nie.

Czasami ten czy ów wyciąga z kieszeni jakiś pomander, delikatnie otwiera i każe wąchać: – Ale aromat! Nie palę, nie piję, węch mam dobry, ale żeby aż tak narzucać komuś wła­sne delikatności? Nigdy nie dałem się zauro­czyć smakowi magdalenek, uznaję jakość, choć to nie dla mnie. Czy ten rodzaj niezgody burzy wymóg tolerancji?

O tych sprawach nigdy się w redakcji nie rozmawiało; każdy miał swoje kwiatki i ich pilnował. Czasami tylko Andrzej Kijowski miewał wątpliwości albo Zbyszek Bieńkowski – sam będąc charakterologicznym wyjąt­kiem – wyrywał się z jakimś ostrzejszym są­dem, ale koledzy nie podchwytywali sprawy. Było jak wśród zawodowców, każdy uprawiał własny ogródek, sadząc w nim tylko te roślin­ki, jakie lubił. Teraz nie jest inaczej.

Jednym ze szczególnych rodzajów pochwał są te, jakie się słyszy nie za to, za co powinny paść. Miłe słowa stają się przypadkowe, nie­istotne, nie trafiają celu. Podobnie gdy miesza się porządek rzeczy i hierarchię, gdy ontologia plącze się nagle z „potrawką z kury”, a dyso­nans przestaje być nośny. Zachwyty dysonan­sowe pobrzmiewają aktorsko, bywają serdecz­ne, ale lepiej im nie ufać. Wiele pochwał Hen­ryka było na wyrost, dostrzegał możliwości, literacki potencjał, a odczytywano to jako lau­dację dokonań. I wielu dało się na to złapać. Określenie „arcydzielny”, którego lubił uży­wać, odnosiło się raczej do dzielności, z jaką autor zmierzył się z tematem, niż do arcydzie­ła; tak to widzę. Dodawało otuchy, chciało wspierać. Był za delikatny, za wrażliwy, za mało asertywny, jak się dziś mówi, żeby odsądzać od czci i wiary. Czasami tylko, zwykle przy kawiar­nianym stoliku, używał dosadniejszych epite­tów, budując hierarchie ujemne; za grafoma­nem czernił jeszcze papier podgrafoman. Nie­kiedy te zniewagi wiązał z całkiem uznanymi autorami i uśmiechał się cierpko. – Niech so­bie żyje – i machał ręką. W codziennych rela­cjach z ludźmi bywał ufny, wierzył słowom. Byle kto właził mu na głowę i ogłaszał się jego przy­jacielem. Nie tylko w końcówce życia gorzko przerabiał tę lekcję. Starał się być dzielny, chciał być prostolinijny, nie zawsze mu się to udawa­ło. Jak każdemu.

Talent czy charakter? No tak, ale bystry Heraklit widział to ostrzej i przejrzał na wy­lot: „charakter losem człowieka”. Te słowa mają dwa i pół tysiąca lat, choć niewielu je przemyślało na własny użytek. Codzienność bardziej ceni charakter niż talent, woli przewidywalność: Henryk był wzorcowym statykiem, uporządkowanym i spętanym własnym uporządkowaniem.

– Pan chwalił Berezę – mówi mi Magdale­na Rabizo-Birek, opowiadając o swoim ostat­nim spotkaniu z Henrykiem. Chwaliłem? Ach, to tych parę słów rzuconych od niechcenia, a dla niego widocznie ważnych. Każdy na to czeka. To wtedy dałem mu medytacje, a przy okazji powiedziałem coś o jego pisarskim (nie krytycznym) pisaniu. Tak, to ceniłem bardziej. Destylat z destylatu – zawsze lubiłem w tek­stach słowną powściągliwość i o tym coś powiedziałem. Pamiętam, że Henryk uśmiechnął się szeroko. Prawdopodobnie nie czuł się wygodnie na miejscu, do jakiego został przypi­sany… W jego świecie działo się w ostatnich latach niewiele, każdy cień, każdy podmuch wiatru był ważny, każdy sen – jak to opisać?

– Ja też jestem pisarzem! – wykrzyknął w redakcji, gdy świętowaliśmy jego osiemdziesią­te urodziny. Prawdopodobnie miał żal, że wszy­scy go mylą z krytykiem Henrykiem Berezą.

Rajmund Kalicki

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content