Różnorodność, książka miesiąca, Twórczość 6/1997

copyright © „Twórczość” & Leszek Bugajski

 

RÓŻNORODNOŚĆ

Henryk Bereza, Obroty. Szkice literackie, Warszawa 1996

Na tę książkę czekaliśmy o wiele za długo – była przygotowana do druku już w 1990 roku, zawiera teksty pisane w latach osiemdziesiątych i jest bezpośrednią konty­nuacją Biegu rzeczy (1982). Tajemnicze perturbacje wydawnicze spowodowały, że tra­fiła do księgarń w końcu 1996 roku firmowana przez innego wydawcę niż to było planowane. Nie jest to jakiś niezwykły przypadek – doświadczyła losu wielu innych książek, które wypadły z planów wydawniczych w momencie przemiany ustrojowej. Dziwne jest w tym tylko to, że tak potraktowano tom esejów literackich Henryka Berezy, najbardziej skrupulatnego obserwatora współczesnej prozy polskiej, pisarza, którego kompetencji nikt nie podważa, choć wielu – może nawet zbyt wielu – podejmuje dyskusję z jego rozstrzygnięciami i ocenami.

W każdej innej literaturze ktoś taki, jak Bereza, kto czyta bez przerwy, bada i weryfikuje w niezależny sposób nieomal wszystko, co się pisze prozą w języku pol­skim, byłby szanowany, hołubiony i doceniany w najróżniejszy sposób. U nas często jest lekceważony dlatego przede wszystkim, że wyłamuje się z chóru chwalącego przejściowe wielkości i nie podporządkowuje się modom narzucanym przez dominu­jący w danej chwili ośrodek decyzyjny (czytaj: salon). Idzie własną drogą, buduje własną literacką hierarchię i z trudem zyskuje wsparcie ze strony innych piszących, którym raźniej w liczniejszym stadzie. Nie zabiega jednak sam o względy tego stada i jakby już pogodził się z tym, że – choć racja jest po jego stronie – przypadła mu rola outsidera, a może lepiej będzie napisać: kogoś, kto wyprzedza innych o krok czy dwa, kto rozpoznaje wartości zanim zrobią to inni i komu dopiero historia literatury przy­zna rację. Czasami, rzadko, ale jednak… wydaje się być zmęczony i zniecierpliwiony swoją sytuacją, pojawiają się wtedy w jego pisarstwie krytycznym tony sarkastyczne, padnie ostrzejsze określenie i wcale się temu nie dziwię. Ile można mieć cierpliwości będąc przekonanym o słuszności tego, co się mówi i na ogół nie znajdując zrozu­mienia?

„Od roku 1977 opisałem w Czytanym w maszynopisie w ‘Twórczości’ kilkudziesięciu autorów z roczników powojennych (cała generacja), nie robiłem tego i nie robię z jakichkolwiek innych względów poza względem na literacką wartość, spotyka mnie za to nie w jakiś sposób zrozumiała nienawiść tych, których nazwiska nie trafiły pod moje pióro i nigdy nie trafią, lecz czysto absurdalna furia wszystkich, którzy powinni Bogu dziękować za to, że jest jeszcze ktoś, kto ich może kompetentnie zorientować, w czym sami zorientować się nie chcą lub – najczęściej – nie potrafią.

Mam na myśli tych, którzy stronią od czytania, ale nie rezygnują z przywileju osądzania literatury, czyli pisarzy, edytorów, upowszechniaczy i przede wszystkim krytyków, którzy w Polsce – teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek – są stadem baranów lub bandą poduczeńców (taka jest przerażająca rzeczywistość)”.

Ostro napisane, ale czas jaki upłynął od powstania Baranoji, z której ten cytat pochodzi, potwierdza tylko słuszność tej oceny – to, co się wydaje i wychwala w gazetach i czasopismach za często budzi po prostu grozę. Osobiście nie mam nic prze­ciwko publikowaniu głupich i złych książek, bo wydawcy podejmują ryzyko na własny rachunek (pomijając oczywiście przypadki utworów dotowanych), mam natomiast wielkie pretensje o to, że obok tego nie wydaje się wielu książek, które od lat czekają na łaskę publikacji. Jeden przykład: powieść 34 kilometry od Pałacu Kultury Romana Wysogląda – Bereza napisał o niej, że „w prozie polskiej lat osiemdziesiątych jest to jedna z najważniejszych powieści” i po prostu trudno uwierzyć, że po takiej ocenie sformułowanej przez krytyka o olbrzymim dorobku i doświadczeniu lekturowym ani jeden wydawca się nią nie zainteresował, nie chodzi o to, że jej nie wydał, ale nawet nikt nie przeczytał maszynopisu. To się najzwyczajniej nie mieści w głowie.

Okazuje się po raz kolejny, że niezależność sądów nie jest ceniona – przeciwnie, traktowana jest nieufnie, a bywa nawet, że wzbudza furię. Tego Bereza doświadczył w nadmiarze. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat jego nazwisko było z pewnością najczęściej wymienianym publicznie nazwiskiem krytyka literackiego, ale też jego poglądy były najgłębiej fałszowane i zakłamywane przez polemistów. Janusz Drzewucki piszący na łamach „Twórczości” właśnie o Obrotach już w 1990 roku (nr 8) zestawił na początku swojego obszernego szkicu całą antologię bzdurnych epitetów, którymi charakteryzowano poglądy Berezy i jest to lektura poruszająca (delikatnie mówiąc).

Ktoś, kto nie czytał tekstów autora Biegu rzeczy musi być przekonany o tym, że jest to potwór i terrorysta, który z obszaru literatury wybiera utwory według bardzo precyzyjnego klucza konsekwentnie niszcząc wszystko, co wartościowe, a wychwala­jąc to, co napisane zostało w języku potocznym. To zresztą tylko jedno z wielu upro­szczeń publicystycznych używanych w polemikach z Bereza. Jego adwersarze nie czy­tali po prostu tego, co atakowali – wystarczyło im wiedzieć, że on nie uznaje ich hierarchii, że nie uznaje literatury instytucjonalnej. Tymczasem zaś każda jego książka pokazuje, że w jego ocenach nie grają roli żadne względy pozaliterackie, że jest ot­warty na najróżniejsze rodzaje literatury, jeśli tylko w tym, co czyta odnajduje prawdę.

Weźmy choćby Obroty: czy na pierwszy rzut oka można znaleźć jakąkolwiek ana­logię między twórczością na przykład Leopolda Buczkowskiego i Jerzego Łukosza, Wiesława Myśliwskiego i Marka Gajdzińskiego… Takich par można zestawić wiele. Bereza porusza się w tej książce na obszarze od Jarosława Iwaszkiewicza do Pawła Przywary. Opisuje kilkudziesięciu pisarzy i – prawdę mówiąc – najbardziej zna­czące jest to, o jakich nie wspomina ani słowem. Sporo nazwisk wymienianych przez niego, nie mówi nadal wiele nawet osobom zainteresowanym literaturą – są to auto­rzy książek, które się nie ukazały. Z wieloma pisarzami Bereza dyskretnie polemizuje sygnalizując, że poszczególne rozwiązania artystyczne mu nie odpowiadają, ale że mają one istotne znaczenia dla zrozumienia prawdy o wewnętrznych przeżyciach nar­ratorów. Takich momentów nie da się w Obrotach przeoczyć i obalają one lansowany przez wiele lat pogląd, że Bereza zamknął się w kręgu wybranych przez siebie pisarzy i tylko ich ceni.

Tymczasem jest on otwarty, jak żaden inny krytyk, na całą różnorodność jaką niesie prawdziwa literatura. Szkopuł tylko w tym, że to musi być literatura prawdziwa, że tylko jej obszar go interesuje. Na nim rozumie wszystko, każde drgnienie pisarskiej duszy, każde indywidualne podejście do języka – im bardziej jest ono swoiste, tym większe jego zainteresowanie wzbudza, bo pisarz musi – według Berezy – podążać własną drogą. „Ta własna droga polega na poszukiwaniu coraz to nowej, każdorazowo zgodnej z wewnętrznym doświadczeniem, odpowiedzi na ciągle jedno i to samo pyta­nie, jak świat istnieje w człowieku, jak się w niego wdziera, jak w nim trwa i rozpada się, jak z niego uchodzi”. Na tak zakreślonym polu manewru rozwiązań możliwych jest nieskończona ilość, bieda tylko z tym, że nie ma znowu tak wielu pisarzy, którzy mieliby odwagę podjąć trud podążania taką własną drogą. Ale ci, którzy się na to zdobędą mogą z całą pewnością liczyć na życzliwe zainteresowanie Berezy. On rozpo­zna ich wysiłek i doceni oraz opisze.

I tu doszedłem do zastanawiającego momentu: uważny obserwator naszego życia literackiego zauważy bez trudu, że Bereza właściwie przestał pisać o utworach lite­rackich – jeśli mu się to zdarza, to niezwykle rzadko. Dlaczego? Pewnie dlatego, że literatura polska w ostatnich latach uległa zmianom, skomercjalizowała się, pojawia się mniej utworów rzeczywiście artystycznych, więcej czysto rozrywkowych – czy jed­nak Bereza nie przewidział tego dziesięć lat temu?

„Prawdziwa literatura była, jest i pozostanie do końca sztuką rękodzieła, nie będzie miało do niej dostępu nic z ersatzu i sztucznego tworzywa, będzie zawsze sztuką poszukiwań, odkryć, błądzeń i nieustannego ryzyka, dla pseudoliteratury zaczyna się dopiero prawdziwy wiek złoty, z namiastki i ersatzu będzie sieją produkować maszy­nowo, seryjnie i absolutnie cynicznie, przeciwdziałanie jej rozkwitowi byłoby walką z wiatrakami, prawdziwa literatura jak koszule z bawełny lub jedwabiu będzie coraz większym luksusem, pseudoliteratura przyjmie się jak nylon, elana i non-iron.

Miarą uczciwości pisarstwa krytycznego, recenzenctwa i wszelkiego upowszech­nieniowego pośrednictwa musi być bezbłędna orientacja, co jest pisarskim rękodzie­łem, co seryjnym ersatzem […].

Brak takiej orientacji będzie oznaczał szkodnictwo kulturalne, ogłupianie siebie i innych, niszczenie podstawowych wartości, bo sztuka do nich należy, jest może pośród nich najbardziej niewątpliwa, umożliwia ona jak chleb i wino życie i nawet je do pewnego stopnia usprawiedliwia, dlatego trzeba jej bronić”.

Do tego już nic nie trzeba dodawać.

Leszek Bugajski

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content