Znaki zapytania nad moim czytaniem 'Zapisków’ Henryka Berezy, Konteksty 3/2015

copyright © „Konteksty” & Paweł Orzeł

 

ZNAKI ZAPYTANIA NAD MOIM CZYTANIEM ZAPISKÓW HENRYKA BEREZY

Jedno z ostatnich zdań – a właściwie przedostatni akapit-zdanie – w dzienniku Henryka Berezy brzmi: „Nie angażując się w dzisiejszy dzień wyczerpałem się do szczętu – – –” (Zapiski 56, 7-8 (?) czerwca 2012, s. 258). Fragment ten kończy się nietypowo aż trzema myślnikami. Przeważnie Henryk każdy akapit zamykał jednym, zamiast kropki. Te trzy myślniki świadczą być może o jakiejś świadomości końca, a tym samym bezzasadności wykonywania jakichkolwiek dalszych zapisków. Wystarczy przejrzeć wcześniejsze strony, by mieć dość precyzyjny obraz tego, co się z nim w tym czasie działo: notatki dzienne stają się coraz krótsze, mniej rozbudowane i także mniej czytelne, często pojawiają się słowa o chłodzie (mimo upalnego lata), samotności, bólach i niechęci. Daty powtarzają się, a tym samym stają się niewiarygodne – Henryk sięga więc po „swój czas” – najprawdopodobniej też pierwszy raz od kilkudziesięciu lat przez kilka dni nic nie zapisuje. By potem jakby od niechcenia wrócić, być może tylko dla zajęcia się czymś i ponownego poddania się jakiemuś rygorowi. Albo – sięgając do słów Williama Faulknera – wybrać smutek, musząc dokonać wyboru między nim a nicością (Between grief and nothing I will take grief). Konsekwencją tego jest niecała strona zapisana, chyba na przestrzeni dwóch dni, urywająca się nagle na trzy doby przed zasłabnięciem na ulicy.

Te ostatnie dni w życiu Henryka są czasem wyjątkowym, poza oczywistymi względami, również dlatego, że istnieją tylko w opowieściach ludzi. I na swój sposób potwierdzeniem tego jest tekst „imitujący” wcześniejsze zapisy dziennikowe, tekst zaraz pod akapitem-zdaniem zakończonym trzema myślnikami. Jest to nie do końca zrozumiały i nie do końca czytelny opis wizyty Janusza Rudnickiego w mieszkaniu Henryka. Wizyty, o której można przeczytać w jego zbiorze opowiadań Życiorysta (2014).

Umieranie było dla Henryka równoznaczne z zaprzestaniem własnego życiopisania (sięgając po określenie ukute przez niego dla twórczości Edwarda Stachury), by oddać się czemuś innemu i ludziom, którym poświęcał całego siebie.

*

Henryk Bereza pracę nad Zapiskami – lub po prostu prowadzenie dziennika – rozpoczął 24 czerwca 1976 roku. Nie było to jego pierwsze podejście do tego typu działalności. W spuściźnie można odnaleźć zapiski (według samego autora przypominające formalnie Mikrogramy Roberta Walsera) o podobnym charakterze już w latach 50. Niedokończone, szczątkowe, urwane. Być może połowa lat 70., a dokładnie rok, w którym skończył 50 lat, były dobrym momentem do rozpoczęcia tak dużego dzieła. Przez właściwie 36 lat nieprzerwanej pracy powstało 56 zapisanych drobnym pismem zeszytów formatu A4, w liczbie stron wahających się między 100 a 500. Trzeba dodać, że Henryk był bardzo sumienny w datowaniach, numerowaniu zeszytów, a nawet w paginacji.

Nietrudno wyobrazić sobie, że tego typu przedsięwzięcie ewoluowało wraz z jego auctore – miały na to wpływ różnego rodzaju nawyki, coraz bardziej zaawansowany wiek, trudy życia i też zwykłe dziwactwa lub codzienne natręctwa.

Na samym początku były to wpisy bardzo skąpe, wręcz enigmatyczne, potrafiące zamknąć jeden dzień w pojedynczej linii. Zamiast konkretnych osób z imienia i nazwiska – inicjały, zamiast opisów czynności – jedna litera. To tak jakby autor sam musiał stopniowo oswajać się ze swoim nowym zajęciem i dodawać do niego kolejne elementy. Dość szybko wpisy wydłużyły się i relacjonowały „na sucho” najważniejsze wydarzenia dnia. Z czasem znalazło się w nich miejsce na bardziej refleksyjne, wręcz emocjonalne – co widać również po charakterze pisma – komentarze.

Już od pierwszego zeszytu było w Zapiskach miejsce na opisy snów (obrazy snów). Podobnie bardzo szybko pojawiły się komentarze do lektur, choć wyjątkowo lakoniczne, ale również dotyczące czytanych prac konkursowych sygnowanych godłem (najpewniej dziś niemożliwych do rozszyfrowania). I właściwie trudno powiedzieć, kiedy dziennik ze świadectwa życia samotnego człowieka oddanego literaturze stał się jednocześnie dokumentem opisującym kolejne epoki i szeroko rozumianą codzienność. Ze szczególnym uwzględnieniem wydarzeń związanych z obcowaniem z pisarzami; wydarzeń, które dziś mogłyby funkcjonować jako wyjątkowe anegdoty, zwłaszcza przy niekiedy obecnym zapisie fragmentów rozmów.

Mijały kolejne lata, a Zapiski dominowały coraz bardziej w życiu Henryka – można chyba pokusić się o stwierdzenie, że im był fizycznie słabszy, tym więcej poświęcał im czasu. Stąd też właśnie teksty do „Wypisków” i w końcu też próbne wersje listów do pisarzy, nie zapominając oczywiście o Oniriadzie. Całość jakby coraz bardziej szczegółowa, odnotowująca coraz więcej elementów codzienności. Rozrosło się to do tych rozmiarów, że w ostatnich latach życia odnotowywane były nawet przeczytane artykuły prasowe, których opisy niekiedy zajmują więcej miejsca niż relacje z lektur książkowych.

*

Rosnące znaczenie Zapisków w życiu Henryka nie może chyba dziwić. Umieszczanie w nich kolejnych elementów lub „projektów” również. Z jednej strony na pewno było to podyktowane względami wygody – dla starszego człowieka w mieszkaniu coraz bardziej zawładniętym przez stosy książek prowadzenie wszelkich notatek w jednym miejscu musiało być zbawienne. Mimowolnie ten system mógł też przerodzić się w swoisty manifest znoszący granicę między literaturą a życiem, tym, co ważne, a tym, co z pozoru nieistotne. Z drugiej strony wieloletnie prowadzenie tego typu notatek musiało zacząć wynikać również z jakiegoś wewnętrznego przymusu (przyzwyczajenie, uzależnienie – przy czerpaniu pewnego rodzaju korzyści), a dodawanie kolejnych elementów mogło być całkiem naturalną, psychologicznie wytłumaczalną czynnością.

Dziennik był dla Henryka czymś w rodzaju badania na samym sobie i sposobu na analizowanie siebie. Wiadomo, że wracał do Zapisków, odszukiwał informacje lub przypominał sobie konkretne wydarzenia – wspomagał wspomnienia. Każdy, kto znał Henryka, jest w stanie poświadczyć o jego nieprzeciętnej pamięci. W tej perspektywie dziennik stał się sposobem surowego sprawdzania samego siebie, swoich zdolności intelektualnych, jak i otaczającego świata.

Wiadomo jednak, że nawet przy idealistycznym założeniu nie da się odnotować wszystkiego. Trudno uznać, by obiektywne i wątpliwe kryterium „ważności” mogło mieć tu jakieś znaczenie. W dzienniku dość szczegółowe relacje z życia redakcji „Twórczości” sąsiadują z informacji o głuchych telefonach; przedstawienia różnych przyjęć i uroczystości z listami zakupów; nie do końca wyjaśnione wydarzenia ze zwykłymi danymi meteorologicznymi; czy wręcz intymne wyznania z wieczornym programem telewizyjnym. Henryk pomijał całkowitym milczeniem wiele wydarzeń, ale też potrafił odnotować, że o danej rzeczy nie chce po prostu pisać. Pełne rozpracowanie tego modus operandi jest chyba niemożliwe. Musiało na to nakładać się wiele czynników, takich jak: samopoczucie w danej chwili, jakieś wewnętrzne kryteria, stosunek do określonego wydarzenia lub losowe przypadki dnia codziennego. I z pewnością nie są to wszystkie ewentualności.

*

Pierwszy kontakt z językiem Zapisków musi być trudny. Pomijając niezbyt czytelny charakter pisma, utrudniający czytelnikowi „wejście” w tekst a także długie zdania, w których rolę kropki przejmuje przecinek, pozostaje dziwny ton, z pozoru obojętnie relacjonujący wydarzenia obecne w różnych cyklach. Tworzy to często wrażenie dłużyzn i powtarzalności, w których trudno odnaleźć rzeczy chociaż trochę się wyróżniające. Dlatego niełatwo uznać, że w tym dzienniku zawarte są ambicje literackie, zwłaszcza kiedy relacjonowanie rzeczywistości wydaje się przeprowadzane pod przymusem i własnym rygorem formalnym.

Nawet jeśli założeniem Henryka było prowadzenie dziennika jak najbardziej „obojętnego”, ale i szczegółowego, to nie sposób ukryć bardziej emocjonalnych fragmentów, refleksji i wypowiedzi podbudowanych spotkaniami, na których nie stroniono od alkoholu. Tak samo jak rzeczy pisanych pod wpływem zdenerwowania i wewnętrznego roztrzęsienia. W próbie bycia obiektywnym-obojętnym można doszukać się chęci poszukiwania prawdy. Ale w momencie, w którym ton jest bardziej emocjonalny, ostry, należy pamiętać, że nie są to ostateczne opinie o kimś lub o czymś, ale najprawdziwsze oddanie stanu autora w danej chwili; stanu, który może, ale nie musi, zasłaniać racjonalny ogląd. Obraz ten uzupełnia fakt, że bardzo trudno znaleźć w dziennikach fragmenty pisane pod wpływem radości lub zdradzające szczęście w danym momencie. Tak jakby autor w ogóle nie odczuwał lub nie chciał odczuwać tego typu emocji. Henryk, we własnym widzeniu siebie, mógł chcieć odcinać je, jako coś niepasującego do niego. I tylko czasem w dzienniku musiał otwarcie napisać, że coś go ucieszyło, by stało się to oczywiste.

Szczególnym rodzajem not w dzienniku Henryka są te z różnych względów pisane z opóźnieniem, przede wszystkim relacje z podróży po Polsce lub zwłaszcza wyjazdów zagranicznych. Ich autor po powrocie do domu i do Zapisków rekonstruował je dzień po dniu, być może nawet godzina po godzinie, ale na zupełnie innym poziomie szczegółowości. Te części wyróżniają się więc wyraźnie spośród sąsiadujących fragmentów. Rekonstrukcje, ich większa „opowiadalność” spowodowana dystansem, podwyższają atrakcyjność tekstu.

W drugiej połowie Zapisków lub pod ich koniec pojawia się wyraźniejsza pewność Henryka nad słowem, zwłaszcza przy opisywaniu niecodziennych wydarzeń, do których chciał powracać. Większe wyczucie literackie, chęć stworzenia opisu na swój sposób atrakcyjnego. Najlepiej świadczy o tym, że zdarzało mu się czytać fragmenty dziennika, oczekując na reakcję rozmówcy – choć były to bardzo rzadkie przypadki.

*

Jednym z najważniejszych pytań wokół dziennika jest, czy był on pisany z myślą o publikacji. W przypadku Zapisków odpowiedź nie może być jednoznaczna. Całość, obok rzeczy ostentacyjnie nieciekawych i trudnych do wykorzystania, posiada wyraźne indywidualne funkcje użytkowe, ale jest też wielopłaszczyznową relacją z życia i komentarzem do konkretnych przejawów kultury. Bez większych komplikacji da się rozdzielić poszczególne elementy, wśród nich: dane osobowe, brudnopisy listów, sny, komentarze do przeczytanych książek, wrażenia z lektur prasy, relacje z dnia codziennego. Ale w tym konglomeracie narracje życiowe, to, co szczególnie oczekiwane w dzienniku, okazują się nierzadko najmniej atrakcyjnie i najbardziej problematyczne. Wydaje się to paradoksalne, mając na uwadze, jak ważną postacią w polskim życiu literackim II połowy XX wieku i początku XXI był Henryk Bereza.

Nie wszystkie spotkania z literatami byłyby dla postronnego czytelnika ciekawe, a na dodatek mogą one ginąć wśród lakonicznych i powtarzających się relacji z samotnych spacerów, zakupów, obiadów zjedzonych w Czytelniku lub w SPATiF-ie, rozmów telefonicznych, wizyt na poczcie, w banku oraz innych zobowiązań. (Odpowiedzią na to, zwłaszcza w drugiej połowie dziennika, było rozpoczynanie akapitów od imienia i nazwiska osoby, której dany fragment dotyczył). I chyba można wyobrazić sobie publikację gruntownie oczyszczoną i skoncentrowaną na najbardziej aktywnych i historycznie lub literacko ważnych wydarzeniach, ale nie byłyby to już Zapiski, które być może już samym swoim ogromem stanowią przeszkodę prawie nie do przejścia.

Elementami radzącymi sobie znacznie lepiej po całkowitym oddzieleniu, które już mają tego typu życie, są obrazy snów (Oniriada) i komentarze do różnych przejawów kultury (…wypiski…).

Najszczególniejszym przypadkiem są sny – otwierające niemal każdy dzień, jeśli były i zostały zapamiętane. Inna rzeczywistość, równoległa do jawy, wcale nie mniej ważna i wielokrotnie „gęstsza” oraz treściwsza od niej. Widzenia oniryczne w charakterze zapisu będące – jak to określił Bohdan Zadura – snomównością. Najpierw opowiadane znajomym, potem nieśmiało czytane, wreszcie publikowane w prasie („Regiony”, „Tygodnik Literacki”, „Twórczość”), a w końcu w formie książkowej, stanowiącej zaledwie wybór, ich niewielki wycinek. Na tym przykładzie ujawnia się jeszcze jeden rodzaj pracy Henryka nad swoim dziełem – powracanie do zapisków, zmienianie ich formy, prowadzenie selekcji i indeksu nazwisk na końcu zeszytu, wreszcie dopisywanie na marginesie informacji o miejscu publikacji.

Pierwotna forma obrazu sennego przypomina typowy zapis dziennikowy Henryka – bez kropek, poszczególne części oddzielone przecinkami. Dopiero po paru latach Henryk wprowadził myślniki oddzielające konkretne myśli. Powracał do wcześniejszych notatek i przekształcał je. W formie książkowej przyjęło to jeszcze formę zapisu akapitowego, wręcz wierszowego, choć w zeszytach do końca notowane były w sposób ciągły. Oba zapisy nie kłócą się ze sobą, jednak ten zeszytowy współgra z resztą tekstu oraz pomaga w oszczędzaniu miejsca, nie tworzy wyłomów na gęsto zapisanych stronicach.

Oniriada obejmuje zapiski senne od początku istnienia dziennika do 1996 roku. Po tym czasie Henryk nie przestał śnić i wciąż zapisywał widzenia senne z tą samą skrupulatnością. Te notatki jednak pokazują, jak bardzo zmienia się na przestrzeni lat ludzkie śnienie i sposób ukazywania ich treści przez kogoś tak doświadczonego – być może było to ciągłe dookreślanie albo nawet krystalizowanie języka, którym jest snomówność. Sam Henryk uważał Oniriadę za jedno ze swoich najlepszych dzieł, tak naprawdę niedokończonych – bo skończyć mogła ją tylko śmierć. Książka jest zaledwie niewielkim wyborem, więc dobrze byłoby również ukazać inne sny, i wcześniejsze, i późniejsze; dokonać nowego przeglądu i selekcji lub opublikować całość składającą się z kilku tysięcy lub kilkunastu tysięcy snów. Jeśli tylko ktoś potrafiłby udźwignąć edytorsko tego typu wyjątkowe, pewnie jedyne w swoim rodzaju, dzieło oniryczne.

(Wydaje się, że bez onirycznych zapisków mogłoby nie dojść do poetyckiej twórczości Henryka. Jej przejawy w dzienniku są niewielkie, ale pojedyncze kartki z tymi próbami były przechowywane w zeszytach z Zapiskami).

Sprawa z tak zwanymi „Wypiskami” ma się nieco podobnie. Książka …wypiski… z 2008 stanowi zaledwie wybór wcześniej publikowanych tekstów pod tym tytułem. Planowana była również druga część, uzupełniająca. Po opuszczeniu przez Henryka redakcji „Twórczości” w 2004 roku i odsunięciu się od aktywnej działalności krytycznej, nie zaprzestał wykonywania krytycznych notatek i komentarzy na stronach dziennika. Notatki tego typu były prowadzone na przestrzeni ośmiu lat i nie do końca regularnie. Te minirecenzje, refleksje wokół nowości książkowych i ich autorów, dużo bardziej swobodne niż kiedykolwiek wcześniej, również powinny ujrzeć światło dzienne. Z pewnością byłyby projektem dużo mniej angażującym i wymagającym niż całościowe wydanie snów.

***

– Paweł Orzeł – jego gry z ludźmi – także ze mną – ludzie nie wiedzą, kim on jest – to wszystko może być mylące – on eksperymentuje ze mną – myślę o nim – żeby mu nic nie groziło – chcę coś zrobić, żeby wykazać, że on ktoś – w sztuce słowa – jesteśmy w tłumie – chcemy z tłumu wyjść

(Zapiski 54, 27 października 2010, s. 532).

***

Nie potrafię powiedzieć, w którym momencie zdałem sobie sprawę, że Henryk pisał dziennik. Chciałbym wierzyć, że już na pierwszym spotkaniu w 2006 roku dostrzegłem przy łóżku duży zeszyt w grubej oprawie. Jednak jest to chyba niemożliwe i potwierdziłby to najpewniej każdy, kto pamięta swoją pierwszą wizytę w mieszkaniu przy ulicy Widok. Dopiero z kolejnymi odwiedzinami pewne rzeczy stawały się oczywistsze, wyostrzały się i dawały „czytać się”. W którymś momencie gruby zeszyt przy łóżku – mniej więcej raz do roku objawiający się w innej oprawie – musiał stać się stałym elementem wizyt, podbudowanym przez ciekawość i potajemne spojrzenia. Miałem kiedyś okazję zbliżyć się do niego, gdy Henryk pozował z nim do zdjęć, które wykonywałem z myślą o mających ukazać się Względach. Nie potrafiłem zapytać wtedy o nic. Kiedy indziej, gdy Henryk poszedł do toalety, dostrzegłem otwarty zeszyt i cicho podszedłem; zobaczyłem na końcu notatek nieczytelny wpis, w którym udało mi się odszyfrować jedynie moje nazwisko.

Po śmierci Henryka szczególnego znaczenia nabrała dla mnie niepozorna szafka z drewna orzechowego. Znajdowała się nieopodal drzwi balkonowych i przeważnie jawiła się wyłącznie jako niepozorny przedmiot, na którym leżały różnego rodzaju słowniki i książki co najmniej XIX-wieczne. Otworzył ją przy mnie spadkobierca. Zobaczyłem szereg dużych zeszytów na dwóch półkach, ustawionych ściśle obok siebie. Chwilę później widziałem, że ułożone były chronologicznie i tylko niektóre zaburzały tę harmonię, leżąc horyzontalnie na innych. Chyba można posłużyć się określeniem, że szafka pękała w szwach.

Wydarzenia bez mojej większej ingerencji potoczyły się w ten sposób, że mogłem zaglądać do Zapisków. Starałem się więc zrobić z tego najlepszy użytek, jak tylko byłem w stanie. Pomagałem dotrzeć różnym osobom do konkretnych informacji i przygotowywałem fragmenty do publikacji. Jednocześnie nie potrafiłem nie szukać wzmianek o sobie. Obcowanie z dziennikiem Henryka było dla mnie zmaganiem ze wspomnieniami i z naturą tekstu pisanego w ten sposób. Te wszystkie procesy łączyły się w sposób nieunikniony z rozbudzeniem we mnie całej sfery uczuciowej. To doświadczenie na samym początku uświadomiło mi, że nie można pamiętać wszystkiego – nawet w relacji z osobą tak ważną. Jednocześnie sprawiło, że wiele rzeczy czytanych parokrotnie utrwaliło się mi najprawdopodobniej do końca świadomego życia. Bycie częścią jawy i snów Henryka uważałem i uważam za wielki zaszczyt.

Ważniejsze od tego wydają mi się jednak doświadczenia z dziennikiem z czasu przed moim pojawieniem się w życiu Henryka. Lub nawet przed moimi narodzinami. Sama inicjacja moich czytań była niełatwa. Postanowiłem sięgnąć po początek, poruszać się zgodnie z wszystkimi prawami czasu. Od razu uświadomiłem sobie różnorodne trudności spowodowane charakterem pisma, tęsknotą za autorem, a nawet poznawaniem go w obcym świecie i wśród ludzi znanych mi, ale dziwnie odmłodzonych lub już nieżyjących.

Podczas wczytywania się w kolejne strony odczuwałem często niechęć, niepewność, nawet strach, że robię coś na granicy przyzwoitości. Moje czytanie dziennika zrównoważyło się z coraz większą otwartością – być może też szczerością – Henryka i zacząłem dostrzegać wśród jego monotonnej codzienności zachwycające światy. Było to na swój sposób poruszaniem się między osobami nieżyjącymi, mającymi status wręcz legendarny lub już zapomnianymi a żyjącymi, z którymi obecnie w dużej mierze mam kontakt. Nie wspominając o postaciach całkowicie anonimowych. Jednocześnie wycinek rzeczywistości literackiej, który otrzymałem podczas lektury, był mi znany – wielokrotnie słyszałem o różnych wydarzeniach, a nawet je komentowałem. Autorzy, których znałem wyłącznie z książek, stali się też ludźmi, dziwnie zachowującymi się i poddającymi się prawom dla mnie niezrozumiałym. Ale chyba właśnie na tym polega specyfika czytania świata oczami kogoś innego.

Wgłębianie się w spotkania, relacje, wręcz wycinki egzystencji innych okazały się kłopotliwsze, niż sądziłem. Dochodzę czasem do wniosku, że Henryk – na potrzeby dziennika – nie widział różnicy między rzeczami ciekawymi, ważnymi, nudnymi czy intymnymi. Poruszanie się wśród tego potoku informacji jest wciąż wyzwaniem interesującym, ale też przerażającym. Dowiadywałem się o rzeczach, o których niekoniecznie ludzie z nimi związani chcieliby, bym wiedział, ale które same sobą tworzyły zażyłości między mną a bohaterami – prawdziwymi ludźmi w Henrykowskiej perspektywie. W ten sposób pojawiło się we mnie uczucie, jakbym partycypował, był świadkiem, milczącym współuczestnikiem wielu wydarzeń, takich jak: spięcia między Henrykiem a Jarosławem Iwaszkiewiczem, różnych podróży Henryka po Polsce i za granicę, pierwszych kroków Bohdana Zadury w redakcji „Twórczości”, wizyt Dariusza Bitnera w Warszawie, wyjazdu Janusza Głowackiego do Stanów Zjednoczonych, sukcesów i kontrowersji wokół Kamienia na kamieniu Wiesława Myśliwskiego, ślubu Marka Słyka, czy nawet pojawienia się pierwszy raz w redakcji „Twórczości” tekstów Krystyny Sakowicz, co ciekawe – dużo wcześniej niż Krystyna pamiętała. Oczywiście nie wspominając o wydarzeniach politycznych lub precyzyjniej – atmosferze wokół nich.

Poznanie tego, jak funkcjonują Zapiski i sprawne poruszanie się w nich spowodowało, że musiałem nauczyć się zwalczać pokusę przeskakiwania stron, szukania szybszych odpowiedzi i rozwoju konkretnych sytuacji. Zrozumienie mojej ciekawości i nieuleganie jej – chęć poruszania się w rytmie dnia, czyli swoistego poddania się czasowi – sprawiły, że zacząłem dostrzegać w dzienniku fascynującą lekturę, tekst bardziej literacki (mimo swojej specyficzności) niż użytkowy. Tak właśnie działo się w przypadku opisanych czasów mi nieznanych, przed moimi narodzinami lub nawet trochę przed poznaniem Henryka. Z kolei doświadczenie lektury z ostatnich lat budziło już inny typ przeżycia – były to sytuacje nieobce mi, ale też jest to tekst zdominowany przez „Wypiski”, zmieniające, spowalniające lekturę. Czytanie o okresie, w którym sam się pojawiałem, byłem bohaterem, nie mogło już być poruszającą lekturą historyczną, raczej wzruszającą relacją z czegoś bliskiego.

Dostrzegam w tym dwuznaczność, gdy przygotowuję coś na podstawie dziennika. Jestem zmuszony robić to jak najbardziej rzetelnie i z daleko posuniętą delikatnością, ale nie potrafię pozbyć się emocjonalnego stosunku. Pracując nad materiałami z okresu, w którym byłem obecny, musiałem też poradzić sobie z tym, jak Henryk mnie traktował, pewnie też ze względu na wiek, z nutką specyficznej czułości i troski. Objawiało się to między innymi w zwracaniu uwagi na mój stan: „Przyszedł zmizerowany Paweł Orzeł…”, „…przyszedł Paweł Orzeł, sfatygowany skrajnie albo nawet chory…”, „…pojawił się Paweł Orzeł, wygląda jak strach na wróble…”, „W kawiarni był krótko Paweł Orzeł, był skrajnie sfatygowany…”, „…przyszedł Paweł Orzeł, wygląda jak zwykle…”. Z pewnością w żaden sposób nie pomaga to pracy, do której zostałem wyznaczony. Innym aspektem pogłębiającym ten stan rzeczy jest to, że podczas lektury nie potrafię pozbyć się z myśli obrazu przygarbionego Henryka, siedzącego na łóżku z zeszytem na kolanach. Właśnie w tej pozycji stawiał w ostatnich latach kolejne niewielkie i rozedrgane litery. Mając więc świadomość monumentalności pracy przy Zapiskach, wyraźnie da się odczuć przenikliwe poczucie samotności u ich autora. Trochę tego musi chyba przechodzić na czytelnika.

Gdybym miał wskazać teraz zdanie-myśl, które opisywałoby to, czym są Zapiski przeniknięte, byłoby to augustiańskie inter urinas et faeces nascimur. Przedłużyłbym tę myśl o to, że nie tylko rodzimy się, ale też w tym egzystujemy. Jednak czasem w życiu zdarzają się jakieś światłe wydarzenia, które pozwalają nam zapomnieć o tej kondycji i znaleźć siłę na przyszłość. Powodem tego mogą być przyjaźnie, książki, obcowanie z artefaktami kultury lub ze samą sztuką. Czymkolwiek nie byłoby to jednak, by pozostać człowiekiem, należy do tego dążyć.

*

W filmie Henry Fool (reż. Hal Hartley, 1997) tytułowy bohater wynajmuje piwnicę i w ramach urządzania się układa na parapecie ściśle obok siebie szereg zeszytów. Zapytany o to, czym są, odpowiada: My life’s work. My memoirs. My confession. (…) The details of my exploits are only a pretext for a… far more expansive consideration of general truths. What is this? It’s a philosophy. A poetics. A politics, if you will. A literature of protest. A novel of ideas. A pornographic magazine of truly comic-book proportions. It is in the end whatever the hell I want it to be. And when I’m through with it it’s gonna blow a hole this wide… straight through the world’s idea of itself. (Dzieło mojego życia. Moje wspomnienia. Moje wyznanie. (…) Szczegóły moich wyczynów są tylko pretekstem dla… dalece bardziej ekspansywnego rozważania ogólnych prawd. Co to jest? To filozofia. Poetyka. Polityka, jeśli wolisz. Literatura protestu. Powieść filozoficzna. Magazyn pornograficzny o prawdziwie komiksowym charakterze. Na końcu jest to wszystkim, czym do cholery chcę, by było. I kiedy uporam się z tym, wywali to dziurę tak szeroką… prosto przez ideę świata o sobie samym). Wydaje się, że te same słowa mógłby chcieć czasami wypowiedzieć Henryk Bereza, ale w połączeniu z jakimś uczuciem wewnętrznej porażki.

Paweł Orzeł

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content