copyright © „Twórczość” & Jarosław Borowiec
ŻYCIOCZYTANIE
Końcówki. Henryk Bereza mówi, Kraków 2010
„Gdybym próbował najkrócej opisać najważniejszą cechę pisarstwa Henryka Berezy, to wybrałbym słowo – celność. […] To wcale nie znaczy, że wszystkie jego wybory rozumiem i zawsze się z nim zgadzam, ale to bez znaczenia – on należy do bardzo już dzisiaj nielicznego grona osób, które uczyniły z czytania misję i utrzymały tę umiejętność na poziomie sztuki wysokiej” – pisał kilkanaście lat temu w tekście jubileuszowym o autorze Sztuki czytania Krzysztof Rutkowski.
Przywołuję te słowa nie dlatego, że stanowią dobry początek dla tekstu, ale dlatego, że podzielam ich trafność. Jest bowiem Henryk Bereza przykładem krytyka, który nie bał się porzucić modne dyskursy, literackie ideologie i powszechnie obowiązujące wizje literatury, a za kryterium czytelnicze przyjąć „własne doświadczenie” – rzecz niekoniecznie cieszącą się powszechnym uznaniem. Jego przykład to istotny punkt odniesienia, gdy szukamy krytyki zaangażowanej i niezależnej. Krytyki, której znakiem rozpoznawczym pozostaje szczerość i swoboda myślenia. Bereza, jak powszechnie wiadomo, to jednak nie tylko autor kilkunastu książek krytycznoliterackich, eseistycznych, czy – jak sam je nazywa – „pseudopoetyckich” zapisów. Nie tylko zasłużony redaktor „Twórczości”, w której przez lata prowadził dział krytyki literackiej i prozy, a także autorską rubrykę „Czytane w maszynopisie”, ale przede wszystkim intrygująca osobowość, świadek wielu literackich tajemnic.
Książka Końcówki. Henryk Bereza mówi, złożona z rozmów Piotra Czerniawskiego i Adama Wiedemanna z jednym z najważniejszych krytyków ostatnich lat, jest przepustką do dawnego świata literatury, do którego z każdym rokiem mamy coraz mniejszy dostęp. Bez wątpienia jest to pomysł, którego autorom należy szczerze pogratulować, a nawet można trochę pozazdrościć, co jednak nie wyklucza podzielenia się własnymi „wrażeniami z lektury”. Może więc na początek tych kilka uwag, by potem przejść już do spraw ważniejszych.
Jak napisał w końcowej Nocie Adam Wiedemann – „Na pomysł nagrywania Henryka wpadł Piotrek Czerniawski podczas sesji krytycznoliterackiej zorganizowanej przez Adama Borowskiego w maju 1998 na zamku w Wojnowicach, a ściślej mówiąc – na wieńczącym tę sesję przyjęciu, kiedy to czytałem swoje sny i przeszliśmy z Henrykiem na ty”. Rozmowy powstawały w sierpniu tego samego roku, a po spisaniu całości dograno kilka uzupełnień. Początkowy fragment książki (Zanim dostałem pokój w Domu Literatury) swój pierwodruk miał w 2006 roku w „Twórczości” (nr 10). Uzupełnieniem całości jako Apendyks: Nie szkodzić jest rozmowa, którą Wiedemann przeprowadził z Bereza dla dodatku „Gazety Wyborczej” – „Książki” (1999, nr 3). Całość, zgodnie z autorskim założeniem, miała mieć „charakter improwizacyjny”, prowadzone rozmowy – o czym również czytamy w Nocie – powstawały bowiem „«bez jasności i bez planu», jak mówi piosenka, nie powiem czyja”. Być może, jeśli nie pomyliłem tropu, chodzi tu o Upij się ze mną na wesoło Agnieszki Osieckiej.
Nie ma jednej szkoły, która rozstrzygałaby, czy powstająca z myślą o publikacji rozmowa powinna być zapisem tego, co zarejestrowano „na gorąco”, czy jednak tekst należy poddać redakcji. I nie myślę tu o cenzurze czy dostosowywaniu nagrania do oczekiwań publiczności, a raczej o wyeliminowaniu powtórzeń, wprowadzeniu potrzebnych skrótów. Z Końcówkami rzecz ma się dwojako. Z jednej strony czytelniczą ucztą jest tu niewątpliwie „żywy język” opowieści, wciągająca stylistyka wspomnień Berezy. Proszę spojrzeć chociażby na jeden z takich przykładów, a w książce znajdziemy ich wiele – fragment wspomnienia o Alicji Dryszkiewicz: „Ja byłem z nią, z całym jej domem, w bardzo bliskich związkach przez wiele lat i potem w ciągu tych trzydziestu paru lat, gdy ona była we Francji, raz kontakty były, raz kontaktów nie było, ale od czasów mojej choroby, kiedy zmienił się mój stosunek do korespondencji, korespondencja stała się jakby formułą mojego działania literackiego, coś się tu zmieniło także w listach do niej, te listy stały się po prostu czymś jawnym, korespondencja przez wiele lat, kilkanaście lat taka nieustanna i przy jej rozmaitych komplikacjach życiowych, po śmierci człowieka, z którym była związana na południu Francji, ona znalazła się w dość trudnej życiowej sytuacji – ta moja korespondencja jest dla niej właściwie już jakimś, no nie wiem, powiem słowo takie zbyt wielkie, ona takiego słowa nie jest w stanie użyć, że to jest fundamentem jej egzystencji po prostu”. Z drugiej, ten „gorący zapis” nie zawsze sprawdza się w całej książce.
Nie zawsze wychodzi na dobre wspomniany powyżej „improwizacyjny charakter” – zdarzają się bowiem miejsca i tematy, które zostały potraktowane przez pytających zbyt pobieżnie. Nie ukrywam, że o ile w pierwszej chwili bardzo spodobał mi się notatkowy charakter sylwetek pisarzy, których w swoim bogatym życiu spotkał Bereza, o tyle zabrakło w książce zastanowienia się nad fenomenem, w jaki sposób autor Oniriady potrafił łączyć bieguny różnych światów literackich i twórczych osobowości – z jednej strony Marek Hłasko, Jerzy Andrzejewski, Edward Stachura, Marek Nowakowski, Wiesław Myśliwski, Włodzimierz Odojewski, z drugiej pisarze, o których wiedzą i których czytają nieliczni: Jan Drzeżdżon, Mieczysław Piotrowski, Andrzej Łuczeńczyk. Przypomina mi się w tym miejscu szalenie ciekawa rozmowa Jeden dzień z Hłaską, którą z Berezą przeprowadził w ubiegłym roku Tadeusz Sobolewski. W książce duch wspomnień i anegdot został w wielu miejscach podporządkowany faktografii.
I jeszcze jedno – być może warto było skonfrontować nagrany ponad dziesięć lat temu materiał z czasem obecnym? Wiele się przecież zmieniło, ukazały się nowe książki – chociażby Miary i …Wypiski…, przygotowywany jest do druku tom dwuwierszy Względy, w którym w formie „słownych nagrobków” pojawiają się wspomnienia o rodzinie i przyjaciołach. Ale dość narzekań…
Końcówki nie są, bo być nie mają, szczegółową summą życia ani publiczną spowiedzią, stanowią rodzaj dopowiedzenia, mówionego komentarza. Nie licząc wspomnianego apendyksu, książka została podzielona na osiem rozdziałów, które koncentrują się na wybranych etapach życia i twórczości Berezy. Wśród nich możemy odnaleźć opowieść o rodzinnych Skierniewicach, latach szkolnych i okupacyjnych, poznać źródła wielu literackich niechęci i fascynacji, posłuchać o powinnościach krytyki, literackich odkryciach, o przypadkach wpływu literatury na życie, kawiarnianych azylach czy wreszcie życiowych decyzjach i wyborach.
Spotykamy więc na kartach tej książki: dorastającego chłopca, który przyznaje się, że lektury „płomykowe” i lektury szkolne były dla niego torturą; młodego studenta, który uczy całe klasy i udziela korepetycji oficerom Wojska Polskiego; żołnierza Armii Krajowej; odkrywcę wielu pisarskich talentów; pracownika Instytutu Badań Literackich; uważnego uczestnika życia literackiego; wieloletniego redaktora „Twórczości”; autora Oniriady, wreszcie wybitnego krytyka i mądrego człowieka.
Końcówki nie tyle odsłaniają prywatność życia Berezy, ile stają się świadectwem niezależności i bezcennej w środowisku literackim szczerości. Myślę tu chociażby o wspomnieniach dotyczących odejścia z IBL czy relacji z Janem Błońskim i „szkołą krakowską”, jak również krytycznej postawie nawet względem bliskich sobie wcześniej pisarzy. Dorobek Berezy daje mu pełne prawo powiedzieć: „Uważam, że w moich tekstach jest sto doktoratów i piętnaście habilitacji, i ja mogę tak myśleć, nie jest to myślenie megalomana albo farmazona, ja znam prace doktorskie, które moje dwadzieścia stron o jakimś pisarzu rozrabiają w mętnej wodzie na dwieście i są to doktoraty, takich doktorów znam dziesiątki w Polsce i potem taki doktor jest uważany za uczonego, a ja za intuicjonistę w najlepszym przypadku”.
Bezkompromisowość nie jest jedyną cechą krytyka, wiele mówią o nim również takie fragmenty: „Nie mam żadnych złudzeń co do możliwości oddziaływania na jakąkolwiek przyszłość. Myślę, że dla tych, z którymi mnie już los związał, będę istniał także po mojej śmierci, jako punkt odniesienia czy jako jego brak”.
Dla tych, którzy znają dorobek autora Sposobu myślenia, opublikowane rozmowy są interesującym dopowiedzeniem i uzupełnieniem twórczości, dla innych mogą stać się intrygującym do niej wprowadzeniem. Warto sięgnąć po Końcówki nie tylko ze względu na charakteryzujący bohatera tych rozmów krytyczny temperament, myślenie o literaturze, czytelniczy gust czy literackie doświadczenie, lecz także dlatego, że w przypadku Henryka Berezy radość obcowania ze sztuką słowa przestaje być abstrakcją, a staje się fundamentem szczęśliwego życia.
Dodatkową atrakcję w książce stanowią wybrane z różnych lat prywatne fotografie autora, a także wspominanych w rozmowach pisarzy. (…) Na słowa uznania zasługuje projekt graficzny publikacji autorstwa Agaty Biskup i znakomite zdjęcie Andrzeja Georgiewa. Zarówno format, jak i zintegrowana oprawa sprawiają, że książka swoim kształtem przypomina przewodnik. Skojarzenie w tym przypadku nie pozbawione podstaw. Nikt nie ma przecież wątpliwości, że w podróży, po literackich światach Bereza jest przewodnikiem wymarzonym.
Jarosław Borowiec
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy