copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ANONIMOWOŚĆ
Don Kichot z Minogi (moja lektura maszynopisu 1979) jest hagiograficzną powieścią o ojcu, który w wersji powieściowej żyje ponad dziewięćdziesiąt lat i jako nauczyciel wiejski i społecznik działa chyba przez całą pierwszą połowę dwudziestego wieku. Tak sformułowanego określenia – powieść hagiograficzna – nie dałoby się odnieść ani do Życia dużego i małego Macha, ani do Obcoplemiennej ballady Nowaka, ani do Nagiego sadu Myśliwskiego, ani nawet do Ojca Brylla, z każdą z tych powieści Don Kichot z Minogi ma coś wspólnego, z wszystkimi różni go zasadniczo charakter powieści hagiograficznej.
Powieść hagiograficzna, czymkolwiek jest w sensie literackim, nie może przestać być powieścią biograficzną,, materii biograficznej – cokolwiek się z nią zrobi, Halina Danilczyk robi wiele – nie da się przemienić w całości w mitografię dzieciństwa (Mach), w fantastykę poetycką (Nowak), w literacką filozofię (Myśliwski), w kalkulacje społeczno-polityczne (Bryll), reszta, która pozostanie, musi być – rzeczywistą lub pozorną – faktografią, eseistyką, publicystyką lub czymś podobnym.
Powieściowa koegzystencja tak różnych materii narracyjnych w prozie dzisiejszej nie jest czymś niezwykłym, trochę inaczej jednak wygląda sprawa, gdy jest to koegzystencja z wolnego wyboru narracyjnego, a inaczej, gdy zmusza do niej narracyjna konieczność. W Don Kichocie z Minogi jest to konieczność włączenia w narrację powieściową faktografii czy eseistyki szczególnego rodzaju, akurat takiego, który w potrzebie artystycznej jest wyjątkowo niewdzięczny. Chodzi o dosłowną w tym wypadku dydaktyczność samego przedmiotu faktograficznej czy eseistycznej narracji.
Wyręczenie się w narracji – o tym wszystkim, co dla narratorki córki stanowiłoby tylko kłopot – formą, pamiętnika postaci ojca jest na pewno rozwiązaniem najlepszym z możliwych, nie można jednak powiedzieć, żeby to było rozwiązanie łatwe. Pamiętnik nauczyciela to skazanie się na nauczycielski język, czyli taki język, który im jest lepszy pod względem nauczycielskim, tym jest gorszy pod względem literacko-artystycznym. Na nauczycielską gorszość języka nie wolno się tu zdecydować, ponieważ kłóciłoby się to z hagiografizmem. W rezultacie pamiętnik ojca jest pisany nauczycielską polszczyzną piękną, ale drętwą. Pamiętniki nauczycieli nie mają nigdy szans dorównać literacko pamiętnikom chłopów lub robotników.
Przytaczany przez narratorkę w różnych partiach Don Kichota z Minogi pamiętnik ojca – przy wszystkich szlachetnośeiach dydaktycznych treści, które niesie – nie stanowi w powieści literackiej atrakcji. Najatrakcyjniejsze w tej powieści jest to, co narratorka mówi o ojcu od siebie i na własny rachunek. Jest to relacja z obcowania narratorki z łagodnym procesem wstępowania ojca „w wysoką nicość” i to wszystko, co może sobie ona wyobrazić z życia ojca na podstawie swego własnego doświadczenia.
Narratorka wyodrębnia w życiu swoim i w życiu ojca liczne sfery przeżyć, które według wszelkiego prawdopodobieństwa musiały być tożsame niezależnie od przedziałów czasu historycznego. Najlepsze partie Don Kichota z Minogi są powieścią o osobowo podwójnym, lecz w istocie tożsamym dzieciństwie ojca i córki. Halina Danilczyk – piszę o tym w związku z jej wcześniejszą twórczością – świetnie potrafi ujawniać ukryte „miękkości” dusz męskich, słowem to, co jest wspólne ludziom niezależnie od płci w ich doświadczeniu ściśle wewnętrznym. W Don Kichocie z Minogi potwierdza się to raz jeszcze.
O wiele gorzej radzi sobie z tym, co w duszach męskich jest motorem ich działań zewnętrznych. W domysłach córki na temat życia ojca istnieją rozległe strefy tabu i myślę, że dobrze, że istnieją. Dotyczą one głównie strefy erotyki i seksu (to zrozumiałe), powinny może także dotyczyć doświadczeń tak ściśle męskich, jak doświadczenia żołniersko-wojenne i niektóre doświadczenia społeczno-polityczne. Te ostatnie głównie ze względu na słabości wyobraźni historycznej tej autorki. Na miejscu Haliny Danilczyk poprzestałbym w tej powieści na informacjach historycznych, które znalazły się w pamiętniku ojca, i nie wdawałbym się w komentowanie zdarzeń historycznych, w których on uczestniczył albo nie uczestniczył.
Komentarze autorki do wydarzeń historycznych z czasu pierwszej wojny nie grzeszą przenikliwością i nie rysują pełniej postaci bohatera powieści. Kreacji tej postaci dobrze służą niedopowiedzenia (sfera erotyzmu i seksu), pozostawiając pole do domysłów, szkodzi natomiast nadmiar wszelakich dydaktycznych dopowiedzeń, zwłaszcza że dydaktyczność z samej natury rzeczy musi stanowić obciążenie tej powieści.
Don Kichota z Minogi nazywam hagiograficzną powieścią o ojcu, Dulcynea z Dąbrowy (moja lektura maszynopisu 1979) hagiograficzną powieścią o matce być nie może, ponieważ narratorka rozporządza nader skąpą faktografią, w ogóle trudno tu o faktografię, życie jej matki tonie w powszechnej anonimowości losów ludzkich, narratorka przyjmuje więc wyzwanie anonimowości, chce anonimowy los wypełnić treścią swoich filozoficznych domysłów, które mają dotrzeć do nieuniknionego dramatyzmu tego losu, choć może to być powszechny i anonimowy dramatyzm każdego ludzkiego istnienia.
Każde istnienie ludzkie musi polegać na walce o istnienie, narratorka ma przed oczyma rezultat tej walki w postaci kruchej fizyczności i ciągle żywej duchowości matki staruszki, wykonującej domowe czynności i snującej skąpe opowieści ze swego życia.
Zrozumieć zwycięsko rozegrany powszechny dramat anonimowego losu to zadanie intelektualne ponad siły geniuszów, jak o tym świadczy przygoda intelektualna Goethego, gdy po dziesiątkach lat został zmuszony do spotkania z Lotta. Autorka Dulcynei z Dąbrowy nie może pretendować do genialności, w jej pisarskiej dyspozycji są zwykłe narzędzia pisarskiego działania, potrafi ona pisać ładnie i mądrze, ładności i mądrości nie można odmówić jej powieści, w której chce złożyć literacki hołd postaci matki i utrwalić literacko jej życie najzwyklejsze ze zwykłych.
Więcej niż to, że jest to powieść napisana ładnie i mądrze, o jej utworze powiedzieć się nie da. Czułość i delikatność nie pozwalają narratorce na jakąkolwiek intelektualną ostrość widzenia egzystencjalnych i społecznych dramatów życia matki, narratorka nie przeciwstawia się w niczym tej wersji jej losu, jaką ona sama podsuwa, jest to wersja anonimowego losu całkowicie stereotypowa, stereotypowością nazywam tu tę prawdę, jaka w tym utworze jest możliwa i jedynie stosowna.
Anonimowy los mężczyzn ma swoje wspomnieniowe apogeum w doświadczeniach służby wojskowej, kobiety anonimowego losu żyją pamięcią prawdziwych lub wymyślonych sukcesów okresu panieństwa. Któż z nas nie zna opowieści naszych matek o ofertach, jakie im los składał, gdy jeszcze nie były żonami i matkami, któż z nas byłby w stanie tym opowieściom nie wierzyć, kto by je bez żalu odrzucił. Podejmując napomknienia matki, narratorka Dulcynei z Dąbrowy snuje ładne sekwencje narracji o panience z miasteczka, która przyjmowała i odrzucała uśmiechy losu.
Te sekwencje unaoczniające los matki są o wiele atrakcyjniejsze literacko od nadmiernie rozbudowanych partii refleksyjnych narracji. Filozofowania, które nie może być niczym więcej niż świadectwem duchowej kultury narratorki, za dużo w tym utworze jak na powieściową potrzebą takiego świadectwa. Swojej kultury dowiodła narratorka Don Kichota z Minogi, obydwa utwory są powiązane tożsamością głównych postaci, Dulcynei z Dąbrowy nie należy sztucznie rozbudowywać, ponieważ nie starcza materii na taką rozbudowę.
Pomysł scalenia dwóch powieści – Don Kichot z Minogi i Dulcynea z Dąbrowy – w jedną nie jest chyba pomysłem własnym autorki, wyniknął on prawdopodobnie z sugestii zewnętrznych, okazały się to sugestie o tyle literacko korzystne, że solidna praca nad scalaniem obydwu utworów narzuciła konieczność poskromienia żywiołu komentatorstwa, któremu Halina Danilczyk, odkąd osiągnęła trochę niepokojącą łatwość w prowadzeniu narracji beletrystycznej, zbyt skwapliwie się poddaje.
Powieść Zaledwie kilka kroków (moja lektura maszynopisu 1981) odznacza się komentatorską dyskrecją. Narratorka (chyba tożsama z autorką, choć do identyfikacji w narracji nie dochodzi) uruchamia w narracji jedynie wyobraźnię, żeby z okruchów wiedzy o biografiach rodziców (pamiętnik i album ze zdjęciami po ojcu, opowieści matki) odtworzyć ich światy wewnętrzne w decydujących doświadczeniach życia. Niepełność i nawet możliwa zawodność tych rekonstrukcji mniej są w narracji ryzykowne niż nietrafne komentarze. Zależność wyobraźni od uczuć nie wymaga usprawiedliwień, od intelektu oczekuje się panowania nad uczuciami.
Spowodowaną miłością do rodziców stronniczość wyobraźni narratorki przyjmuje się jako rzecz naturalną i łatwą do przejrzenia. Nic nie szkodzi, że narratorka wyobraża sobie na modłę romantyczną motywy zawarcia małżeństwa przez rodziców. Wystarczy uświadomić sobie, jakie były ich sytuacje społeczno-egzystencjalne, ile lat musiał wtedy mieć „don Kichot”, ile mogła mieć „Dulcynea”, żeby wiedzieć, że musiało to być typowe małżeństwo z rozsądku. Dowodów na podobną stronniczość wyobraźni jest w powieści Zaledwie kilka kroków dużo więcej. Jest to stronniczość we wszystkim przejrzysta i w niczym nieszkodliwa. Narratorka utrwala literacko kulturalną mitologię wiejskiej rodziny nauczycielskiej w wersji pod każdym względem charakterystycznej.
Powieść Zaledwie kilka kroków jest atrakcyjniejsza literacko od dwóch powieści, z których powstała. Także w wyrazie najbardziej godnych szacunku uczuć dobrze jest zachować umiar, najlepsze uczucia tym są szlachetniejsze, im bardziej są dyskretne.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy