copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ATRAKCYJNOŚĆ
Powieść Jarosława Borszewicza Prawiczek (moja lektura maszynopisu 1988), jest rezultatem zastosowania dzisiejszej wyobraźni filmowej do eksploatacji doświadczenia społecznego, z którym beletrystyka polska obchodziła się tradycyjnie po społecznikowsku, moralizatorsko, sentymentalnie i na wszelki możliwy sposób dydaktycznie.
Brak ekscytacji szczególną (filmową) jaskrawością upośledzeń społecznych bohatera utworu (dzieciństwo z matką alkoholiczką i prostytutką, nieobecność ojca, przestępcy i nawet zbrodniarza, bezdomność, absolutne lumpostwo otoczenia) pozwala widzieć powieść Borszewicza na tle rozległej tradycji beletrystycznej od Sienkiewicza i Prusa po Kawalca i Marka Nowakowskiego (ze Zbigniewem Uniłowskim i Marią Ukniewską po drodze).
Wzniosłościom i solennościom, moralizatorstwom i sentymentalizmem dawniejszych narracji o drodze ze świata upośledzeń na artystyczne parnasy przeciwstawia autor Prawiczka swobodną nonszalancję narracji jakby przygodowej lub sensacyjnej, jakby scenariuszowej lub wręcz komiksowej.
Z narracji w Prawiczku wyekspirował wszelki pozór stylu werystycznego, zastąpił go, gdzie się da i nie da, styl groteski, groteska kształtuje w tym utworze jego akcję, fabułę, język i filozofię. Mimo wszelkich cech beletrystycznej popularności czy rozrywkowości nie jest to utwór bez intelektualnych atrakcji.
Jedną z nich może być całkowita niwelacja stereotypowych hierarchii społecznych i w ogóle zwyczajowych hierarchii wartości.
Główna postać powieści, człowiek dna społecznego, które według kwalifikacji socjologicznych nazwać by można dnem bezwzględnym, ma od dzieciństwa i młodości absolutną pewność, że od Beaty Tyszkiewicz oddzielać go może jedynie wzajemna nieznajomość właściwych adresów.
Dla społeczeństwa, w którym nawet fałszywe (biurokratyczne, bez pokrycia) tytuły naukowe wyznaczają mniej więcej sto szczebli w tysiącszczeblowej drabinie hierarchii społecznych może to być atrakcja aż prowokacyjna.
Prawiczka bez poczucia humoru, bez skłonności i uzdolnień do poszargiwania świętości zaaprobować literacko się nie da. Łatwo sobie wyobrazić, jak przeciwnik szargania czegokolwiek oskarży utwór Jarosława Borszewicza o wielostronną nieprawdę, o nieprawdę społeczną, psychologiczną i moralną, nie może bowiem być prawdą, że ktoś (bohater tytułowy w finale powieści) własnoręcznie wyłupia sobie oczy i obcina język, obydwie nogi i jedną rękę, drugą, z braku innego wyjścia, skazując na spalenie w piecu.
Respekt dla realizmu, czego przejaw widzę w trosce o techniczne prawdopodobieństwo samobójczej autodestrukcji fizycznej (drugiej ręki nie ma czym obciąć), nie skruszy chyba kamiennych serc rzeczników czystej prawdy w sztuce.
Ja nie mam nic przeciwko tej postaci prawdy, jaką autor ma na oku.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy