copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
BÓJCIE SIĘ KROWY
Henryk Worcell, Parafianie, Wrocław 1960
Miałem okazję czytać przed laty w redakcji „Orki” całe partie autobiograficznej książki Henryka Worcella. Worcell opowiadał w niej o swoim życiu powojennym na śląskiej wsi w okolicach Kłodzka. Był to jedyny w swoim rodzaju dokument socjologiczny i dokument literacki: pisarz i rolnik, pisarz i sprzedawca w wiejskim sklepie spółdzielczym, pisarz i autentyczny działacz społeczny zapisywał perypetie swojego życia i komentował je w jakiś przedziwny chłopsko-intelektualny sposób. Sytuacja życiowa Worcella nie była sztucznie wymyślona, aczkolwiek wszystko zakrawało w niej na wymysł jak najbardziej sztuczny, na jakąś zdumiewającą i tragiczną parodię pewnego teoretycznego konceptu socjologiczno-literackiego. Naturalne koleje losu ukształtowały w sposób doskonały wyjątkową sytuację życiową i pisarską Worcella. Nie omieszkałem wówczas przekazać Worcellowi swojego zachwytu, co zostało skwitowane – o ile dobrze pamiętam – wyrozumiałą uprzejmością, która mi jeszcze bardziej zaimponowała. Worcell to ktoś, kto wie, że jest prawdziwy, i ceni sobie swoją prawdziwość. Mój zachwyt był czysto literacki, a dotyczył przecież nie tylko literatury, a przede wszystkim tego, co było w niej dokumentem cudzego życia. Nie wypada literacko patrzeć na cudze życie, któremu nie byłoby się w stanie sprostać.
Parafianie usprawiedliwiają czysto literacki stosunek, ponieważ nie jest to dokument w nagim kształcie. Widzę to tym wyraźniej dlatego, że znam ów stary autobiograficzny tekst Worcella. Parafianie są swobodną literacką parafrazą tamtego tekstu. Jest to coś w rodzaju powieści czy raczej powiązanej kompozycji pół-nowel pół-reportaży. Występuje w nich literacki narrator, nie występuje człowiek, dla którego nazwisko Henryk Worcell jest tylko literackim pseudonimem.
Parafianie to książka, która straciła na walorach dokumentu i zyskała na walorach natury estetycznej. Stwierdzam fakt, nie zamierzając się ustosunkowywać do tej przemiany. Domyślam się, że złożyło się na nią sporo ważnych przyczyn. Po prostu jest tak, a nie inaczej, i trzeba powiedzieć, że jest znakomicie. Parafianie to wyborna literatura, wyborna proza. Dla najbardziej wyrafinowanego smaku. I chyba przede wszystkim dla niego. Od dawna jestem przekonany, że autentyczna chłopskość czy szeroko rozumiana autentyczna ludowość jest najbliższa prawdziwemu intelektualizmowi i literackiemu rewelatorstwu. Przepaść oddziela jedynie wszystko, co pośrednie. W pośredniości wyraża się banalność myśli i banalność słów, kołtuństwo myślowe i kołtuństwo literackie. Człowiek prosty jest prawdziwy, człowiek wyrafinowany chce być prawdziwy. Prawdziwi intelektualiści komentują życie ludzi prawdziwie prostych. Największe rewelacje myślowe na temat człowieka dadzą się wyrazić w pojęciach i języku ludzi prostych. Sartre nie wymyślił nic takiego, czego by nie wypowiedział Faulkner językiem swoich ludowych bohaterów.
Worcell na miarę swego talentu wyraża człowieka językiem prostych ludzi. Narrator w Parafianach jest taki sam jak wszyscy inni mieszkańcy wsi Zdarzyce. On zapisuje to, czego oni nie robią. Jedynym wyrazem ich myślenia są działania życiowe. Narrator Worcella jest chłopskim filozofem, który w dodatku jest człowiekiem piszącym. Piszącym tak, jakby pisali oni, gdyby mogli czy chcieli. Piszącym o tym, czym oni żyją. Ich życie to manifestacja elementarnych dążeń, elementarnych namiętności, elementarnych zabiegów biologicznych i społecznych. Ponieważ chodzi w tym wszystkim o warunki pierwsze egzystencji, o samą możliwość życia, wszyscy są w sposób absolutny bezwzględni i jako ludzie prości nie kryją się ze swą bezwzględnością. Wszyscy wiedzą o wszystkich, kim kto był i co robił, kim kto jest i co robi.
Kryteria moralne istnieją tu jedynie jako możliwość, która realizuje się z rzadka w szczególnie sprzyjających okolicznościach, naprawdę liczy się natomiast jedynie realna siła, biologiczna czy społeczna. Wszystkie anse moralne wobec potentata w Zdarzycach, Bogusiaka, są niczym, ponieważ nikt nie dysponuje realną siłą, żeby go pokonać. Narrator tak jak wszyscy godzi się z takim stanem rzeczy, wie bowiem, że o wynikach walki decyduje siła, a nie cokolwiek innego. Przykład dziesięcioletniego Jurka, który toczył walkę z krową, nie doceniając jej siły, i musiał w tej walce zginąć, zawiera w sobie wymowną naukę, podkreśloną nawet w tytule tej wspaniałej noweli o młodocianym pastuszku: Bójcie się krowy. Ambicji Jurka nie zaaprobowała nawet matka: „Niedobry to był chłopak, nie. A miał z niego wyróść jakiś bandyta albo wielki grzesznik, to lepiej, że go Pan Bóg zawczasu zabrał do siebie” (s. 28). Dziesięcioletni Jurek chciał jedynie panować nad namiętnością Krasuli do koniczyny i nawet to mu się nie udało, ponieważ nie był dość silny.
Narrator w Parafianach zna swoją bezsilność i jak przystało na prawdziwego filozofa godzi się z takim stanem rzeczy. Walczy wtedy, kiedy można, i tylko tyle, ile można. Podejrzewam, że wytrwał swoje dwanaście lat w warunkach nie złagodzonych praw życia tylko dla wcale nie poetyckich uroków natury, która kryje możliwości azylu. Myślę, że jego refleksje w czasie grzybobrania wiele tłumaczą: „Jakże daleko stąd do wsi, wprost wierzyć się nie chce, że gdzieś tam w dolinie pionowo stoją domy, ludzie i fabryki. I pomyśleć, że gdzieś tam w miastach żyją istoty, które cały dzień muszą chodzić w wyprasowanych spodniach i którym nie wolno tarzać się po ziemi” (s. 114). Tę swobodę kontempluje narrator nie w Zdarzycach, ale dopiero w młodziutkim lasku, do którego nikt nie zagląda.
Parafianie Worcella to książka doskonale prosta, głęboko mądra i w sposób ujmujący piękna. Wypada, żeby została zauważona przynajmniej przez czytelników.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy