Bójcie się krowy, Twórczość 6/1961

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

BÓJCIE SIĘ KROWY

Henryk Worcell, Parafianie, Wrocław 1960

Miałem okazję czytać przed laty w redakcji „Orki” całe partie autobiogra­ficznej książki Henryka Worcella. Wor­cell opowiadał w niej o swoim życiu powojennym na śląskiej wsi w okoli­cach Kłodzka. Był to jedyny w swoim rodzaju dokument socjologiczny i doku­ment literacki: pisarz i rolnik, pisarz i sprzedawca w wiejskim sklepie spół­dzielczym, pisarz i autentyczny działacz społeczny zapisywał perypetie swojego życia i komentował je w jakiś prze­dziwny chłopsko-intelektualny sposób. Sytuacja życiowa Worcella nie była sztucznie wymyślona, aczkolwiek wszy­stko zakrawało w niej na wymysł jak najbardziej sztuczny, na jakąś zdumie­wającą i tragiczną parodię pewnego teoretycznego konceptu socjologiczno-literackiego. Naturalne koleje losu ukształtowały w sposób doskonały wy­jątkową sytuację życiową i pisarską Worcella. Nie omieszkałem wówczas przekazać Worcellowi swojego zachwy­tu, co zostało skwitowane – o ile dobrze pamiętam – wyrozumiałą uprzejmością, która mi jeszcze bardziej zaimponowała. Worcell to ktoś, kto wie, że jest prawdziwy, i ceni sobie swoją prawdziwość. Mój zachwyt był czysto literacki, a dotyczył przecież nie tylko literatury, a przede wszystkim tego, co było w niej dokumentem cu­dzego życia. Nie wypada literacko pa­trzeć na cudze życie, któremu nie byłoby się w stanie sprostać.

Parafianie usprawiedliwiają czysto literacki stosunek, ponieważ nie jest to dokument w nagim kształcie. Widzę to tym wyraźniej dlatego, że znam ów stary autobiograficzny tekst Wor­cella. Parafianie są swobodną literacką parafrazą tamtego tekstu. Jest to coś w rodzaju powieści czy raczej powią­zanej kompozycji pół-nowel pół-reportaży. Występuje w nich literacki nar­rator, nie występuje człowiek, dla któ­rego nazwisko Henryk Worcell jest tylko literackim pseudonimem.

Parafianie to książka, która straciła na walorach dokumentu i zyskała na walorach natury estetycznej. Stwier­dzam fakt, nie zamierzając się usto­sunkowywać do tej przemiany. Domyślam się, że złożyło się na nią sporo ważnych przyczyn. Po prostu jest tak, a nie inaczej, i trzeba powiedzieć, że jest znakomicie. Parafianie to wyborna literatura, wyborna proza. Dla najbar­dziej wyrafinowanego smaku. I chyba przede wszystkim dla niego. Od dawna jestem przekonany, że autentyczna chłopskość czy szeroko rozumiana autentyczna ludowość jest najbliższa prawdziwemu intelektualizmowi i lite­rackiemu rewelatorstwu. Przepaść od­dziela jedynie wszystko, co pośrednie. W pośredniości wyraża się banalność myśli i banalność słów, kołtuństwo myślowe i kołtuństwo literackie. Czło­wiek prosty jest prawdziwy, człowiek wyrafinowany chce być prawdziwy. Prawdziwi intelektualiści komentują życie ludzi prawdziwie prostych. Naj­większe rewelacje myślowe na temat człowieka dadzą się wyrazić w pojęciach i języku ludzi prostych. Sartre nie wymyślił nic takiego, czego by nie wypowiedział Faulkner językiem swoich ludowych bohaterów.

Worcell na miarę swego talentu wy­raża człowieka językiem prostych lu­dzi. Narrator w Parafianach jest taki sam jak wszyscy inni mieszkańcy wsi Zdarzyce. On zapisuje to, czego oni nie robią. Jedynym wyrazem ich myślenia są działania życiowe. Narrator Wor­cella jest chłopskim filozofem, który w dodatku jest człowiekiem piszącym. Piszącym tak, jakby pisali oni, gdyby mogli czy chcieli. Piszącym o tym, czym oni żyją. Ich życie to manifestacja elementarnych dążeń, elementarnych namiętności, elementarnych zabiegów biologicznych i społecznych. Ponieważ chodzi w tym wszystkim o warunki pierwsze egzystencji, o samą możli­wość życia, wszyscy są w sposób abso­lutny bezwzględni i jako ludzie prości nie kryją się ze swą bezwzględnością. Wszyscy wiedzą o wszystkich, kim kto był i co robił, kim kto jest i co robi.

Kryteria moralne istnieją tu jedynie jako możliwość, która realizuje się z rzadka w szczególnie sprzyjających okolicznościach, naprawdę liczy się na­tomiast jedynie realna siła, biologicz­na czy społeczna. Wszystkie anse mo­ralne wobec potentata w Zdarzycach, Bogusiaka, są niczym, ponieważ nikt nie dysponuje realną siłą, żeby go pokonać. Narrator tak jak wszyscy go­dzi się z takim stanem rzeczy, wie bowiem, że o wynikach walki decyduje siła, a nie cokolwiek innego. Przykład dziesięcioletniego Jurka, który toczył walkę z krową, nie doceniając jej siły, i musiał w tej walce zginąć, zawiera w sobie wymowną naukę, podkreśloną nawet w tytule tej wspaniałej noweli o młodocianym pastuszku: Bójcie się krowy. Ambicji Jurka nie zaaprobo­wała nawet matka: „Niedobry to był chłopak, nie. A miał z niego wyróść jakiś bandyta albo wielki grzesznik, to lepiej, że go Pan Bóg zawczasu zabrał do siebie” (s. 28). Dziesięcioletni Ju­rek chciał jedynie panować nad na­miętnością Krasuli do koniczyny i na­wet to mu się nie udało, ponieważ nie był dość silny.

Narrator w Parafianach zna swoją bezsilność i jak przystało na prawdzi­wego filozofa godzi się z takim stanem rzeczy. Walczy wtedy, kiedy można, i tylko tyle, ile można. Podejrzewam, że wytrwał swoje dwanaście lat w warunkach nie złagodzonych praw ży­cia tylko dla wcale nie poetyckich uro­ków natury, która kryje możliwości azylu. Myślę, że jego refleksje w czasie grzybobrania wiele tłumaczą: „Jakże daleko stąd do wsi, wprost wierzyć się nie chce, że gdzieś tam w dolinie pio­nowo stoją domy, ludzie i fabryki. I pomyśleć, że gdzieś tam w miastach żyją istoty, które cały dzień muszą chodzić w wyprasowanych spodniach i którym nie wolno tarzać się po ziemi” (s. 114). Tę swobodę kontempluje narrator nie w Zdarzycach, ale dopiero w młodziutkim lasku, do którego nikt nie zagląda.

Parafianie Worcella to książka do­skonale prosta, głęboko mądra i w sposób ujmujący piękna. Wypada, żeby została zauważona przynajmniej przez czytelników.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content