Credo Parnickiego, Twórczość 5/1960

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

CREDO PARNICKIEGO

Teodor Parnicki, Słowo i ciało. Powieść z lat 201-203, Warszawa 1959

Słowo i ciało to druga po Końcu „Zgody Narodów” prawdziwie wielka powieść Teodora Parnickiego. Aecjusz ostatni Rzymianin, Srebrne orły i Ko­niec „Zgody Narodów” te trzy książki to zarazem trzy etapy rozwoju myśli pisarza. Z tego punktu widzenia Słowo i ciało jest kontynuacją, nie przezwy­ciężeniem Końca „Zgody Narodów”. To wyraźniej niż cokolwiek innego do­wodzi związku między obydwoma dziełami. Wyraźniej nawet niż nazwanie obydwu dzieł cyklem Światy mieszańców. Pojęcie „mieszańców” jest podsta­wowe dla obydwu powieści Parnickiego, więcej nawet, jest podstawowe dla całej jego historiozofii, pod tym względem jednak można by się dopatrzeć co najmniej pewnych artystycznych przeciwstawień w obydwu członach tego cyklu.

W Końcu „Zgody Narodów” świat mieszańców jest światem zewnętrznym: obcym, groźnym i niepojętym. Głównym bohaterem powieści jest Grek, racjonalista Heliodor, który daremnie wytęża wszelkie władze swego umysłu, by świat ten zrozumieć i nad nim zapanować. W Słowie i ciele świat mie­szańców jest światem głównym, wszechpotężnym i pierwszoplanowym. Tam świat mieszańców był jedynie zagrożeniem monolitycznego porządku świata, tutaj monolityczny świat stał się co najwyżej wspomnieniem przeszłości, co najwyżej rzeczywistością pozorów, co najwyżej sferą utopii nie pogodzonych z sytuacją mieszańca. Zachodzi tu więc zasadnicza zmiana perspektywy wi­dzenia świata. Jeśli sytuację Heliodora porównywałem niegdyś z sytuacją głównych bohaterów Kafki, sytuację bohaterów Słowa i ciała należałoby ze­stawić z sytuacją Kafkowskich urzędników. Ale to porównanie posiada już minimalną wartość. Właściwie żadną. Zobaczyć od wewnątrz coś, co się wi­działo jedynie z zewnątrz, to znaczy zobaczyć rzeczy całkowicie różne, jak­kolwiek w swojej istocie tożsame.

W powieści Parnickiego pada wiele definicji mieszańca. Chciałbym przy­toczyć dwie przeciwstawne. Ta przeciwstawność wynika właśnie z przyjęcia zewnętrznej lub wewnętrznej perspektywy. Rzymianin Numerian widzi mieszańców i ich ruch, tak zwaną Trzecią Rasę, czyli chrześcijaństwo, z zewnątrz. „Wręcz przeciwnie: dla Numeriana Trzecia Rasa – jak też był Chozroesowi oświadczył – to tylko przepisami karności unormowane, wieloplemienne pospolite ruszenie społeczności jednolitej – znowuż ponadplemiennej – wszyst­kich pracujących rękoma i grzbietem, tych szczególnie, co wedle prawa, służki obyczaju praojców,. rzeczami są mową obdarzonymi, nie osobami” (s. 630-631). Ten punkt widzenia jest w Słowie i ciele skompromitowany, właści­wie w ogóle nie istnieje. Sprzymierzeniec Trzeciej Rasy, główna bohaterka powieści, Markia, powołuje się na Numeriana po to, żeby mu zaprzeczyć. Ona sama, nie przynależąc do Trzeciej Rasy formalnie, jako mieszaniec przyj­muje całkowicie ich wewnętrzny punkt widzenia. Markia, nie decydując się na chrzest, czuje się rzecznikiem interesów Trzeciej Rasy. Nie nawróciwszy siebie, Markia chce nawracać innych, przekonując rzymskiego szefa służby bezpieczeństwa w Aleksandrii o istocie Trzeciej Rasy. „A ty, niemądry! gro­misz Deipilę za rozumienie Trzeciej Rasy jako społeczności mieszańców. Raz jeszcze więc zapytam ciebie: któż to jest mieszaniec? Raz ci jeszcze na py­tanie to odpowiem: ten, dla którego nie ma miejsca w społeczności, którą rządzi obyczaj praojców: rzymskich, greckich, żydowskich czy egipskich… więc ktoś, kto jest samotny, odepchnięty, trędowaty… Ale gdy skrzykną się całego świata trędowaci?!… O, wtedy biada wszelkiemu obyczajowi praojców… żydowskiemu zarówno, jak rzymskiemu… w ziemię wdepczą go w rozpędzie groźni, straszni jeźdźcy z widzenia Jana z Patmos… Ten tętent, ten tętent! Nie przyjmujesz go do wiadomości? Nie godzi się z twoim pojęciem Słowa Chrystusowego? Nie słyszysz tętentu – powiesz? wyjdźże w noc – tę właśnie, gdy najpełniej, najwspanialej objawiła się anima świata mieszańców. Wsłu­chaj się w tę noc! ucz się z niej – dowiedz się… zrozum”… (s. 627).

Trzecia Rasa znalazła rozwiązanie dla dramatu mieszańców. Apologia Trzeciej Rasy jest zasadniczym motywem myślowym powieści Parnickiego. Jej głównymi bohaterami są jednak mieszańcy, którzy do Trzeciej Rasy nie przynależą. Apostolstwo Parnickiego jest apostolstwem z wyboru, nie z ko­nieczności. Jego powieść jest dramatem, nie eposem świata mieszańców. Tu chyba trafiamy w sedno intelektualnych koncepcji Parnickiego. O co bowiem w tej powieści chodzi, kim są jej główni bohaterowie?

Słowo i ciało można nazwać umownie powieścią. Jest to zapis myśli dwojga mieszańców, którzy szukają rozwiązania dla swego dramatu. Część pierwsza składa się z listów, zwanych także księgami, zakładnika partyjskiego w Alek­sandrii, Chozroesa, bękarta królewskiego z rodziny Arsakidów. Są to listy pisane do byłej kochanki cesarza rzymskiego Komodosa, Markii, która jest także mieszańcem i jest odpowiedzialna za śmierć kochanka purpurata. Część druga z kolei to listy Markii do szefa rzymskiej służby bezpieczeństwa w Aleksandrii. Sekstosa Juliosa. Markia jest adresatką części pierwszej i autorką części drugiej książki. Już ten fakt wysuwa ją na plan pierwszy utworu. Markia lekceważy ponadto i zbija zasadnicze twierdzenia Chozroesa i jest poniekąd porte parole autora w zakresie historiozoficznych opinii, od­noszących się do przedstawionego świata. Kim jest i jak się samookreśla ta główna postać Parnickiego?

Pół-Żydówka, pół-Greczynka, Markia zostaje żoną senatora Humidiosa Kwadrata w imię interesów biednych dzieci rodzinnej Aqnanii. Z łoża senatora przechodzi w łoże zabójcy męża, cesarza Komodosa, i jako cesarska kochanka staje się orędowniczką Trzeciej Rasy. Ratuje zesłańców sardyńskich, płaszcz cesarski ściele pod stopy następcy Piotra Wiktora, przyczynia się wreszcie do śmierci Komodosa, gdy zła w nim uosobionego nie da się w inny sposób usunąć. Ta ostatnia decyzja jest szczególnie doniosła, ponieważ Markia podtrzymuje ją po latach dziesięciu i ona właśnie jest jednym z powodów niezgodności Markii z naukami zawartymi w Dobrej Nowinie. Markia jak gdyby z własnej inicjatywy uzupełnia nauki Chrystusowe postulatem szeroko pojętej aktywności w walce ze złem. Markia przechodzi do porządku nad sporami wewnątrz Trzeciej Rasy, dziwi ją brak solidarności między różnymi jej odłamami. Swoją decyzję podjęła bezpośrednio po tym, jak była świad­kiem jałowości tych wewnętrznych sporów. W decyzji pomogły jej nauki pły­nące z lektury Swetoniusza. „Słuchaj! Gdy tamci odeszli, zrozumiałam: zło istnieć musi, czy chce tego naprawdę Pan Światłości, z Jehową tożsamy, czy też Jehowie przeciwny – nie chce. Chrystus – czy Wiktora, czy Florynosa – może i zniósł z niebios sposób bronienia się przed złem, lecz żadnego, by zostało zniweczone. A jeśli tak, Komodos nie zawróci z drogi ku przepaści wiodącej – tej przepaści, w której głębiach szaleństwo przestaje być godne współczucia, a trwa już tylko jako przedmiot pogardy i szyderstwa, względ­nie jako zaraza grożąca, choroba bydlęca, więc – by zarazę uprzedzić – bydlę trzeba zarżnąć” (s. 562). Znalazł się zresztą mędrzec Trzeciej Rasy, Teodotos, który i tę decyzję Markii potrafi usprawiedliwić. „Zakładamy więc, że jeśli Chrystus wypowiedział się przeciw zabijaniu, kłamstwu czy kradzieży – przeciwny mu jest też Bóg. Lecz twierdzić, że Bóg musi im być przeciwny, jest bluźnierstwem; Bóg niczego nie musi, nic też z tego, co ludzki umysł za dobre uważa, nie musi być dobre samo w sobie, o ile Bóg tego za dobre nie uznał… A żądać od Boga, by miał to za dobre, co my, ludzie, za dobre mamy – byłoby pomniejszeniem Go”… (s. 286).

Jak widać, nie z tego więc powodu musiała Markia wstrzymywać się z przy­należnością do Trzeciej Rasy. W tym względzie kierowała się własnym, głęboko uzasadnionym wyrachowaniem. Wyrachowanie to towarzyszy jej do końca nawet wtedy, gdy nie istnieją już żadne przeszkody, by przynależność zreali­zować. Już wówczas, gdy jako kochance Komodosa Hiakintos zaproponował jej chrzest, Markia była świadoma, że lepiej być sprzymierzeńcem niż pod­władnym. „Biedny Hiakintos! Dwie rzeczy – dla mnie oczywiste – nie mieściły mu się w głowie: to, żem wcale nie chciała od Komodosa odejść, jak też pojęcie różnicy między podwładnością a przymierzem… Chrzest właśnie uczyniłby mnie podwładną Chrystusową, taką, jak sam Hiakintos; z pod­władnymi zaś chyba i bogowie też przymierzy nie zawierają, bo nie po­trzebują zawierać; cokolwiek dobrowolnie zechce dać sprzymierzeniec, pod­władny – jeśli to samo dać może – musi dać, chce czy nie chce”… (s. 321).

To najważniejsza deklaracja Markii, to kamień węgielny jej filozofii. Czy wobec tego podświadomie Markia nie jest tego samego zdania o Trzeciej Rasie, co Numerian? Między sprzymierzeńcem a podwładnym jest istotna różnica, między podwładnym a „rzeczą mową obdarzoną” istotnej dystynkcji trudno się dopatrzyć. Tego problematu Markia nie zgłębiła i dlatego stać ją na apostolstwo dla innych, nie dla siebie. Apostolstwo takie jest jej główną ambicją. Markia chce doprowadzić do Trzeciej Rasy Sekstosa Juliosa, prze prowadza surową krytykę moralną Orygenesa, który naucza innych, choć nie grozi mu śmierć tak jak jego słuchaczom, wreszcie zaś osądza Chozroesa i swego przyrodniego brata, Syna Zemsty, stawiając przed nimi postulat maksymalnej odpowiedzialności z racji sytuacji, w jakiej się znajdują. Nie­wierzący Syn Zemsty, który musi zginąć, nie bez współudziału Markii ginie tak, jak gdyby był wierzący. Markia szczyci się tym, że osławiony zbrod­niarz, za którego głowę odpowiedzialny jest Sekstos Julios, postanawia pod koniec życia być autentyczny. „Co jednak najciekawsze chyba – to nagłe, nowe zupełnie postawienie przez Syna Zemsty tej tak męczącej go od dawna sprawy: jeśli Markia również była jego siostrą przyrodnią, więc Żydówką, Żydem – tylko Żydem – sam chce być, takim, jakim dotąd nigdy nie był: z żydostwa swego dumnym, nie zaś nienawidzącym go a wraz z nim siebie i całego świata. Lecz być dumnym z żydostwa to znaczy też: gdy przyj­dzie – nieodwołalnie już przyjdzie nie szukana śmierci godzina, przyjąć ją, nie kryjąc się z tym, że się jest Żydem, choćby nawet całe życie robiło się z tego tajemnicę” (s. 502).

Lęk przed autentycznością to główna słabość Chozroesa. Ten przez całe życie dąży do tego, żeby uciec przed autentycznością. Marzy mu się wyzwo­lenie od sytuacji mieszańca. Wierzy za swą matką, że powinien spłodzić z Markia dziecko i dziecko to z ojców krwi półczystej miałoby – o dziwo! – nie być już mieszańcem. Chozroes, wyrafinowany intelektualista, nie zdaje sobie sprawy z absurdalności tego mitu. Mitu tym absurdalniejszego, że Chozroes nie ma żadnej pewności, iż Markia żyje. Pisze do niej, ponieważ chce, żeby Markia żyła, ponieważ w przeciwnym wypadku wszystko traci sens. Chozroes jest jednak świadomym zwolennikiem mitów indywidualnych i zbiorowych. Mity stwarzają sens, bez nich sens nie istniałby. Chozroes należy do niepogodzonych, a ich właśnie dziełem są mity. „Któż jednak kiedykolwiek znalazł zbawienie czy oświecenie poza snem? Za mną stojący śmieją się. Ale też on nie wie, co to jest sen, jak zapewne nie umiałby wyjaśnić, co to jest zimno. Powiem mu więc: to ciepła zaprzeczenie. A sen – zaprzeczenie jawy – tego, co wszyscy w danej chwili mają za oczywiste. Któryż Zbawiciel, który Światłonośca nie musiał bądź zacząć, bądź stworzyć swego trudu wyzwa­niem temu rzuconym, co wszyscy wokół niego mieli za oczywiste?” (s. 128-129). Z męki niepogodzenia rodzi się jego poszukiwanie mądrości i potrzeba pisania. Mądrość i pisanie są jego nieustannym piekłem a w końcu i nieustanną rozkoszą. Wie o tym on sam i wie także Markia, gdy stwierdza: „Męczy się swą nieprzynależnością ni tu, ni tam, to prawda; męce tej jed­nak zawdzięcza to, że jest taki właśnie, jaki jest; wcale zaś nie chciałby – wbrew wszelkim swoim narzekaniom – być nie tym, czym jest” (s. 372). W rezultacie więc i on sam przed sobą znajduje usprawiedliwienie, i Markia także gotowa jest pogodzić się z jego postawą.

Markia dla wyższości przymierza nad podwładnością, Chozroes dlatego, żeby tworzyć, a oboje dla męki i uroków nieprzynależności nie pragną rozwiąza­nia swego dramatu, jakkolwiek w większym lub mniejszym stopniu uznają to rozwiązanie za nieuchronne, konieczne i nawet wspaniałe. Instynktownie Markia, a całkiem świadomie Chozroes nie przyznają jednak temu rozwią­zaniu, które niesie z sobą Trzecia Rasa, walorów rozwiązania absolutnego. W tym tkwi źródło pewnej dość wyraźnej pogardy, jaką oboje mimo uznania czują dla wyznawczyni Orygenesa, Herais, która naiwnie wierzy, że wszystko raz na zawsze zostało rozstrzygnięte i rozwiązane.

Markia wie, że Buddowie rodzą się zawsze w określonych warunkach „w wyniku nadmiernego zgęszczenia się cierpień ludzkich, jednakowych co do treści i przyczyny, a przez wielu równocześnie i w tym samym miejscu przeżywanych”. Dla Chozroesa każde rozwiązanie jest dialektyczne, tak jak dla indyjskiego nauczyciela buddyzmu, Nagardszuny: „Prawda oczywista Jutra jest inna niż dzisiejsza, ale iżby istotnie mogła się taka jutro stać, ktoś już dzisiaj musi rzucić wyzwanie oczywistości prawdy dzisiejszej. Niech się zeń śmieją, niech go klną, nawet kamienują – bez niego Dziś nie ustąpi Jutru. A gdy poklask mu da Jutro, niech jego odzewem będzie wskazanie prawdy Pojutrza, za co te same ręce, które chwilę temu klaskały, odwdzięczą się ponownym sięgnięciem po kamienie” (s. 129).

Usiłowałem wyśledzić niektóre zaledwie, moim zdaniem jednak bardzo znaczące, tropy myślenia Parnickiego. Wszystko, co tu napisałem, należałoby zaliczyć do prób interpretacji, żeby tak rzec, merytorycznej. Nie stać mnie w żadnym razie na interpretację genetyczną. Ani w odniesieniu do historycz­nej materii powieści, ani w odniesieniu do samego Parnickiego. Materia histo­ryczna Słowa i ciała to ocean chaosu kultur, religii, filozofii i cywilizacji z drugiego wieku naszej ery. Sam Parnicki to także terra incognita. Uważam jednak, że Słowo i ciało zostało napisane dla dzisiejszego człowieka. Opisałem więc z grubsza, trzymając się kategorii myślowych Parnickiego, jak odczy­tałem jego imponującą powieść, tropiąc w węzłowych punktach tok jego myślenia. Nie chcę jednocześnie zaliczyć się do tych, których Chozroes okrzyk­nął szczęśliwymi a „których nie stać na porównywanie między sobą opowieści o potopie powszechnym chaldejskiej, żydowskiej i greckiej, względnie owidiańskiej” (s. 168). Przeciwnie, zgodny byłbym z Chozroesem widzieć nie­jaki sens w twierdzeniu Buddy Gautamy, „że czas jest złudzeniem, złudzeniem też musi być przestrzeń” (s. 113).

I na zakończenie chciałbym jeszcze zacytować wcale interesujące wyznanie Chozroesa: „Och, jak ja lubię piękne, budującą szlachetnością przesycone baś­nie! Ale – jak mawiał beznogi Achilles – najpiękniejsza, najbardziej budująca baśń o lwie nie skłoni słuchaczy, by poszli do lwiej jaskini” (s. 121). Sapienti sat! – jak pisywała Markia, do której właśnie adresował swoje wyzna­nie Chozroes.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content