copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
DEBIUT RYSZARDA LASSOTY
Ryszard Lassota, Podróżny. Opowiadania, Warszawa 1960
W ostatnich latach ukazywało się w Polsce wiele wybitnych książek młodych autorów, o których najczęściej milczano (na szczęście w miarę możności nie z moim udziałem). Ukazywały się także książki całkiem przeciętne lub wręcz złe, wokół których czyniono hałas (w tym wypadku programowo beze mnie). Debiut Ryszarda Lassoty zaliczyłbym do całkiem przeciętnych i w związku z tym powinienem raczej zachować milczenie. Tak się jednak złożyło, że zaufałem pochlebnym opiniom innych i zgodziłem się napisać o Podróżnym, zanim sam zdążyłem książkę poznać. Nie sądzę, żeby godziło się zaniedbywać obowiązki dobrowolnie przyjęte. Z wszystkich możliwych one jedne powinny być bezwarunkowo spełniane. W przeciwnym wypadku straciłoby sens samo pojęcie obowiązku. Z odkrywaniem bezsensu we wszystkim, co ludzkie, nie należy chyba przesadzać.
Tłumaczę się z faktu pisania o książce, która mi się nie podoba, dlatego przede wszystkim, że w ostatnich latach prowadziłem i prowadzę bardzo przemyślaną osobista politykę w sprawie pisania lub niepisania o danych faktach literackich. Przejawia się w tym mój instynkt samoobrony czy, jeśli można mniej skromnie, instynkt obrony wartości estetycznych i literackich. Taka postawa obronna czy samo-obronna wydaje mi się dosyć rozsądna, a w każdym razie usprawiedliwiona. Proszę wybaczyć, że się jej sprzeniewierzam.
Podróżnego czytałem z ustawicznym uczuciem sprzeciwu. Sprzeciwu nie tyle natury filozoficzno-moralnej (choć i to także), ile ściśle literackiej. Ten mój literacki sprzeciw dotyczy zresztą nie samego kierunku ambicji, lecz sposobów ich realizacji. Tu znów muszę się z tego czy owego tłumaczyć.
Utarło się przekonanie, że interesują mnie wyłącznie rodzaje prozy uznawanej za awangardową. Tak jest niewątpliwie, ale nie znaczy to, że brak mi zrozumienia dla literatury, której główną ambicją jest tak zwana realistyczna opisowość. Nie wydaje mi się to rzeczywiście w literaturze współczesnej najbardziej atrakcyjne, ale zdaję sobie sprawę, że istnieją na świecie większe nieszczęścia niż fakt, że ten i ów chce w literaturze rejestrować zewnętrzne, dosłownie pojmowane zdarzenia czasu. Można i tak, i to także nie jest znów tak absolutnie proste i łatwe. Że nie jest łatwe, widać najwyraźniej w debiucie Ryszarda Lassoty.
Przed paroma laty powiedziałoby się, że ambicją autora Podróżnego jest jak najbardziej współczesna epika. Pożal się Boże, jeśli chodzi o to nasze ówczesne rozumienie epiki. Ciarki przechodzą po grzbiecie, gdy sobie człowiek przypomni, jak głupiutko i naiwnie rozumiany był ten termin. Dziś nawet najzagorzalszy zwolennik literatury opisującej czy rejestrującej zewnętrzne fakty czasu zastanowi się choć trochę przed jego użyciem. A najpewniej nie użyje go wcale. Tym lepiej. Ryszard Lassota usiłuje w każdym razie w perspektywie doświadczeń czasu opisać pokolenie dzisiejszych młodych ludzi. Interesują go nawet bardziej okoliczności czasu niż wewnętrzno-moralna sytuacja ludzi tego pokolenia. Tym tłumaczę fakt, że jego utwory są raczej małymi powieściami niż opowiadaniami. Pomysł na opowiadanie wypełnia w najlepszym razie dziesiątą część tego, co jest w każdym z jego trzech utworów zawarte. Reszta to czysto opisowa materia okoliczności życia młodzieży studenckiej w dzisiejszej Polsce (Pierwszy dzień szkoły, 1954), dzieci w czasie okupacji (Troje dzieci na lace, 1955), dzieci w czasie września 1939 roku i później (Podróżny, 1956). Chciałbym lojalnie potraktować proporcję wybranych przez autora elementów. Innymi słowy chciałbym się przyjrzeć na początek eksponowanej przez autora materii zdarzeń historycznych.
Trzeba od razu stwierdzić, że jest to materia fałszywa. Byłbym chyba ostatnim z tych, którzy by się podpisali pod pretensjami Artura Sandauera w stosunku do Schwartz-Barta. U Schwartz-Barta zupełnie o co innego chodzi. Oko liczności fałszywe czy prawdziwe nie odgrywają u niego istotnej roli. U niego ważne są okoliczności w wymiarze metafizycznym. Co innego, gdy na opisie okoliczności czasu i miejsca wszystko się. kończy. A tak jest właśnie w tomie powieści Lassoty. I tu na nieszczęście wszystkie okoliczności czasu i miejsca są po prostu nieprawdziwe.
O powieści Pierwszy dzień szkoły nie warto nawet pisać. Tu wszystko jest naiwnie wymyślone: owa czterdziestoletnia pani docent i wszystkie jej studenckie „dzieci”. Jan Kott słynie w Polsce z profesorskich ekstrawagancji, ale gdzie mu tam do tego, co wyczynia tu specjalistka od średniowiecznego dramatu francuskiego na popijawie z księżycowymi studentami, wygłaszając ponadto głupiutkie morały, że aż w zębach trzeszczy. Co zdanie Lassoty, człowiek się zżyma z irytacji. To po prostu bzdurna opowieść.
Nielepiej wygląda sprawa w dwóch pozostałych utworach. W utworze Troje dzieci na lace opisuje Lassota sytuację w miasteczku, z którego uciekają Niemcy przed ofensywą radziecką. Wszyscy doskonale pamiętamy czysto batalistyczne okoliczności ofensywy 1944 roku. Podkreślam, że chodzi mi wyłącznie o samą technikę prowadzenia wojny. Każdy, kto pamięta wrzesień 1939 roku i lato 1944, nie pomyli przeróżnych sytuacyjnych szczegółów, nie będzie wymyślał zupełnie nieprawdopodobnych okoliczności. Lassota może tego wszystkiego nie pamiętać, ale nikt go przecież nie zmuszał do opisywania tego, czego nie pamięta. W powieści Podróżny sprawa wygląda tak samo. Tu wszystko się autorowi pokręciło. U Lassoty już wczesną wiosną 1940 roku likwiduje się warszawskie getto, którego jeszcze wtedy w ogóle nie było. Nie chcę wspominać o dziesiątku innych wymyślonych faktów i sytuacji. Opisowy realizm wymaga jednego ponad wszelką wątpliwość – wymaga zwykłej znajomości rzeczy. Bez tego nie ma co porywać się na opis września 1939, którego już nie dni, ale godziny każdy z nas może bez, trudu odtwarzać z pamięci. Jeśli o mnie na przykład chodzi, mogę w pamięci odtwarzać dokładnie chwilę po chwili .z owych straszliwych dni i nocy.
Nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie lekkomyślność autora. Ze względów estetycznych bowiem nie przypisywałbym większej wagi do samego opisu faktów. Na mój gust fakty i sytuacje mogłyby tu być całkiem wymyślone. Wtedy jednak co innego musiałoby być ambicją autora. W powieściach Troje dzieci na lace i Podróżny dostrzegam zresztą ślady innych ambicji. Te ambicje nazwałem już pomysłami do opowiadań. Mam na myśli dostrzegalną w tych dwóch utworach projekcję doświadczenia moralnego dziecięcych bohaterów. W powieści Troje dzieci na lace, bez wątpienia najlepszej w tomie, dotyczy to dziecięcego mitu soldateski. W Podróżnym natomiast chodziłoby o motyw kazirodczej miłości brata do siostry. Nie wykluczam, że okoliczności historyczne mogłyby mieć dla obydwu tych motywów pewne istotne znaczenie. Mit soldateski w szczególnie pikantny sposób mógł się objawić u dziecka, doświadczającego okupacji. Zastępczą miłość Piotra do Małgosi dałoby się także interesująco powiązać z wojennym rozbiciem rodziny. Sprawa oczywista jednak, że w obydwu wypadkach wszystkie elementy opisu musiałyby być służebne wobec tych pomysłów. Zalążkowe opowiadania Lassoty musiałyby jednak dopiero zostać napisane. W istniejącym stanie rzeczy te pomysły zostały wykorzystane jako pointy, jako ozdobniki wykończeniowe przy fałszywych historycznie pomnikach.
Inna zupełnie sprawa, że do tych interesujących pomysłów zabrał się autor wulgarnie i po grubiańsku. W utworze Troje dzieci na lace mały chłopiec uwiedziony partyzanckim mitem soldateski zabija bez zmrużenia oka dorosłego Polaka dlatego, że nie podporządkował się dziecięcym rozkazom. W Podróżnym mały Piotr morduje z zazdrości lekarza, na którego starsza od chłopca siostra ośmieliła się zwrócić uwagę pod wpływem budzących się uczuć dziewczęcych. Jest w tych faktach jakaś obrzydliwość nie do przezwyciężenia. Od dawna nic równie obrzydliwego nie wyczytałem w literaturze, a nie należę do tych, którzy potrafią się gorszyć czymkolwiek. Po prostu pewnych doświadczeń ludzkich myśli i uczuć nie przenosi się w sferę dokonań. Gdyby było inaczej, świat od dawna przestałby istnieć. Pomyślmy, co by się stało, gdyby każdy impuls ludzkiej myśli czy uczucia mógł być natychmiast, bez trudności i oporów realizowany. Straszność nad strasznościami! Nie przypuszczałem, że potrafię jeszcze się gorszyć, a zgorszyłem się tak, jak nigdy. Nie treścią moralną – wulgarnością i prostactwem „widzenia” człowieka.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy