Dopełnienie, Twórczość 4/2008

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

DOPEŁNIENIE

Na żadną książkę nie czekałem w życiu z taką niecierpliwością i aż tak długo, jak na Dzienniki Jarosława Iwaszkiewicza (na razie tom I: Dzienniki 1911-1955, Czytel­nik, Warszawa 2007). Na moje pytania o Dzienniki słyszałem latami (z miarodajnych źródeł) odpowiedź: „w przyszłym roku”, w ostatnich latach brzmiało to inaczej, zwy­kle tak: „za trzy miesiące”.

Zacząłem więc pogadywać: obym tylko jeszcze dożył. Prawdę mówiąc, traciłem nieraz nadzieję.

Moja niecierpliwość miała istotne powody.

Zajmując się (na miarę moich kompetencji zawodowo) twórczością Jarosława Iwaszkiewicza przez ponad pół wieku, będąc z nim w stosunkowo bliskich relacjach osobowych przez znaczną część jego życia bezpośrednio i przez ponad ćwierć wieku od jego śmierci w kontaktach przez żywą pamięć na jawie i we śnie, znając liczne zapowiedzi jego diarystyki we fragmentarycznych publikacjach w „Twórczości” i nie tylko, mogłem przeczuwać, czym będą. Dzienniki w całości pisarskiego dzieła jedne­go z największych pisarzy polskich dwudziestego wieku.

Przy należnej wdzięczności dla wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że Dzienniki 1911-1955 stały się faktem w postaci księgi, nie będę ukrywał, że także post factum nie rozumiem, dlaczego na to wspaniałe spełnienie literackie trzeba było aż tak długo czekać.

Głównym znanym uzasadnieniem wieloletnich oczekiwań na tę publikację by­ła praca edytorów nad przypisami i komentarzami. Nie przeczę, że jest ona imponu­jąca, ale czy była potrzebna aż w takim rozmiarze, czy musi być aż tak wyczer­pująca.

Jestem w trudnej sytuacji, nie mogę uznać się za właściwego czytelnika przypi­sów i komentarzy. Przydają mi się one, powiedzmy, w połowie, w drugiej połowie są zbędne.

Nie wolno jednak lekceważyć takich czytelników, którzy przy lekturze Iwaszkie­wicza mają możliwość dowiedzieć się tyle, ile uznają za potrzebne z tego, co trzeba wiedzieć o setkach występujących u Iwaszkiewicza nazwisk, nawet wtedy, kiedy wie­dzą to i owo, kim jest Karol Szymanowski lub Karol Irzykowski, lub tylko nie pamię­tają znaczenia powszechnie znanych zwrotów z wielu języków, których używa na co dzień mieszkaniec Warszawy i Brwinowa, bywalec wszelkich salonów, uczestnik międzynarodowych imprez kulturalnych.

Było, jak było, jest, jak jest, jest wspaniałe dzieło, które liczy prawie sześćset stron, z tego co najmniej połowa należy do lektury obowiązkowej.

To jest lektura nad lekturami.

Wielki pisarz, wielki pan słowa literackiego (słowa artystycznego lub użytego artystycznie) tworzył (z przerwami, od czasu do czasu) przez całe życie dzieło nad dziełami czy obok dzieł, dzieło o sobie samym (do potomności), dzieło o sobie jako artyście słowa, panu i służebniku słowa.

Można je nazywać, sam Iwaszkiewicz to robił, dziennikami, ale przecież nie są to dzienniki w żadnym potocznym sensie tego określenia nie tylko dlatego, że nie pisze się ich w sposób ciągły, lecz dlatego, że pisze sieje w słowie tożsamym ze słowem jego poezji, prozy fabularnej i epistolarnej i ze słowem jego form dramatycznych.

Jarosław Iwaszkiewicz posługuje się we wszystkim, co pisze, słowem o charakte­rze artystycznym i nigdy nie pisze słowem innym, nie rozciągam tego na jego słowo mówione tylko dlatego, żeby niczym nikogo nie szokować.

Czegoś takiego nie mógłbym powiedzieć o wielu innych pisarzach polskich, kimś takim jest Miron Białoszewski (bezspornie), najprawdopodobniej Edward Stachura, może Andrzej Łuczeńczyk, nie ma sensu mnożyć nazwisk.

Dzienniki nie są więc u Iwaszkiewicza dziennikami, są prozą artystyczną, która jednak czymś się różni od prozy Panien z Wilka czy Czerwonych tarcz, to coś najle­piej nazwać, nie kłócąc się o ścisłość, prozą bez fikcji, czyli analogicznie do prozy artystycznej u Witolda Gombrowicza w Dzienniku i Kosmosie, z analogicznymi róż­nicami jak między Dziennikiem a Kosmosem.

W kwestii nazewnictwa kryje się coś szczególnego, przecież czytanie Dziennika Gombrowicza nieartystycznie jest zwykłym osielstwem polskiej gombrowiczologii, czego należałoby uniknąć przy Dziennikach Iwaszkiewicza.

Tytuł Dzienniki 1911-1955 jest czystą edytorską umownością, czegoś takiego nie ma, są wspaniałości pisarskie z roku 1911, jest wspaniała opowieść o końcu Polski międzywojennej we wrześniu 1939, jest kilka opowieści z lat wojennych (w porządku chronologicznym), kilka opowieści z pierwszych lat powojnia, narracja dziennikopodobna zaczyna się od roku 1950 i będzie kontynuowana z fanaberyjną ciągłością aż do końca życia, obejmując kolejne okresy życia twórcy artystycznej autobiografii.

Znaczenie artystyczne poszczególnych bloków narracyjnych jest olbrzymie.

Narracja z roku 1911 podbudowuje Książkę moich wspomnień (1957) o rzeczy bezcenne, dokumentuje język pierwszy Jarosława Iwaszkiewicza, pokazuje, jak in­nym pisarzem Jarosław Iwaszkiewicz mógłby być, gdyby w Polsce międzywojennej zachował swoją polszczyznę ukraińską, jakże inną od polszczyzny wybranej i przy­swojonej sobie z niezwykłą sumiennością po roku 1918.

Polszczyzna ukraińska jest polszczyzną polifoniczną, polszczyzną wielojęzycz­ną, o własnym niepowtarzalnym smaku i bogactwie bodaj większym niż polszczyzna artystyczna Juliusza Kadena-Bandrowskiego, Leopolda Buczkowskiego lub Mariana Pankowskiego.

Cały sens artystyczny zapisów Jarosława Iwaszkiewicza sprzed pierwszej wojny jest w tym, że odsłania i utrwala autentyczny ówczesny język pisarza, który nim się posługiwał przez pierwsze ćwierćwiecze swojego życia, to właśnie na początku wyróżniało go między poetami Skamandra, dla których był przybyszem z odległych prowincji.

Kompleksy Jarosława Iwaszkiewicza z tego czasu były bardzo trwałe, one były w nim żywe do samego końca, może dlatego z taką namiętnością uczył się do końca Polski mazowieckiej, sandomierskiej i poznańskiej, poznawszy je tak do końca, jak nikt inny.

Wiem, co mówię, bawiłem się w badanie wiedzy Iwaszkiewicza o stronach najlepiej mi znanych, on znał je zawsze lepiej niż ja przez znajomość setek ludzi, z którymi w życiu miał do czynienia, w perspektywie niejako biblijnej historii ludzkich pokoleń.

W autentycznie najwcześniejszych zapisach jeszcze przedpoetyckich i przedprozatorskich jest coś równie istotnego dla sztuki słowa pisanego Iwaszkiewicza, jak jej późniejsze największe dokonania. One, jak całość zapisów raptularzowych Jarosława Iwaszkiewicza, stanowią coś w rodzaju artystycznego metatekstu dla całej twórczości w sensie ścisłym artystycznej. One sadła tej twórczości jak znakomity autokomentarz twórcy, choć żadnego autokomentatorstwa u niego nigdy nie ma.

To, co nazywam Iwaszkiewiczowskim metatekstem, ma właśnie postać dzienni­kowych czy raczej raptularzowych zapisów, w których zamiast języka komentator­skiego pojawia się artystyczna narracja bez fikcji, narracja autobiograficzna, która zastępuje coś, co niegdyś nazywano powieścią o powieści, literaturą o literaturze w wersji całkowicie różnej od tak zwanej nauki o literaturze.

Dla mnie to właśnie jest najistotniejszą rewelacyjnością wszystkich Dzienników, czyli raptularzową sztuką o sztuce.

W dziennikach z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych, ale przecież nie tylko, odsłania Iwaszkiewicz raz po raz swoje wtajemniczenia w inne sztuki niż sztuka lite­racka. Wtajemniczenia Iwaszkiewicza w muzykę nie są w raptularzach pierwszopla­nowe, istnieje przecież odrębna dziedzina jego pisarstwa „muzykologicznego” z ca­łym literackim piętnem tej „muzykologii”.

W dziennikowych zapisach nadzwyczajne wręcz są jego wtajemniczenia w histo­rię sztuki w zakresie malarstwa, rzeźby i w ogóle sztuk wizualnych. W opisie podróży włoskiej z listopada 1951 roku fascynujące są opisy arcydzieł sztuki w kościołach rzymskich i w Muzeum Watykańskim.

Iwaszkiewicz odwiedza znane sobie dobrze arcydzieła malarstwa w kościołach i w muzeach po raz kolejny, porównując swoje wrażenia w innym czasie, w innych sytuacjach, konfrontując swoje wrażenia dawne i teraźniejsze, ujawniając całą swoją zażyłość z tym, co na nowo ogląda, powiększając swoje wtajemniczenia.

Pozwolę sobie na dygresję, miałem szczęście oglądać raz jeden niektóre z tych arcydzieł, o których pisze Iwaszkiewicz, nie chcę opowiadać, co przeżyłem w Mu­zeum Watykańskim na sali, w której wisi obraz Jana Matejki.

Czytając zapis Iwaszkiewicza, ciekaw byłem szczególnie, jak Iwaszkiewicz da so­bie radę z obrazem Sobieski pod Wiedniem. Iwaszkiewicz poświęca temu obrazowi pięciozdaniowy akapit, którego nie śmiem cytować. To znacznie ważniejszy tekst niż sław­ne zdanie o nocy z Czesławem Miłoszem. W tym akapicie o obrazie Matejki jest cała mądrość patrzenia Iwaszkiewicza na polską sztukę. Przy lekturze tego akapitu zaczer­wieniłem się raz jeszcze przez lekcję pokory, jaką Iwaszkiewicz daje mi po latach. Po raz pierwszy po spojrzeniu na dzieło Matejki zaczerwieniłem się głupiutko.

U polskich pisarzy koneserstwo w innych sztukach niż sztuka słowa jest czymś niezwykłym, jeśli występuje, nie ma u innych charakteru tak fundamentalnego, jak u Iwaszkiewicza, jego estetyzm miał atrybut totalności, nie tylko ogarniał przeróżne sztuki, miał swoje źródło w najgłębszej osobowości.

Jego estetyzm przejawiał się już od szkolnego dzieciństwa we wszystkich rela­cjach z otaczającym światem, z ludźmi, z codziennością, z krajobrazami ziemi i nieba, z wytworami artystycznymi w ich niezmierzonej różnorodności i zhierarchizowaniu.

W zapisach Iwaszkiewicza honorowane są wytwory artystyczne wysokiej rangi, na­turę jego osobowości estetycznej widać jednak już w opisach wyglądów rzeczy i zjawisk w powszedniej zwykłości, gdy on spogląda na przyrodę i rzeczy, wynikają z tego w zapi­sie słowne martwe natury, pejzaże, minidramaty powszechnej dziejby świata.

To wszystko nie ma przesłaniać zasadniczego sensu i zasadniczej wartości pisarstwa o pisarstwie, literatury o literaturze, to temu sensowi we wszystkim służy. Twórca wskazu­je w zapisach raptularzowych źródła i niektóre znaczenia swojej sztuki słowa, swoich rozmaitych dokonań i nigdy o tym zasadniczym planie i sensie raptularzy nie zapomina.

Łowca wszelakich pikantności – obyczajowych i innych – tych zapisów nabierze się w lekturze Dzienników, jeśli na pikantnościach poprzestanie. To w nich tylko pian­ka, tylko zewnętrzność. Sam twórca ujawnia i nie objaśniając, objaśnia źródła swojej najważniejszej twórczości, swoich wierszy, swoich powieści i przede wszystkim swoich opowiadań, które w zgodnej opinii większości uchodzą za szczyt jego pisarstwa.

Bez znajomości Iwaszkiewiczowskiego pisarstwa bez fikcji bardzo trudno roze­znać się w jego pisarstwie fikcjonalnym, bez tego łatwo ulec wszelakim ideologicznym głupotom, jakie w takiej obfitości o jego sztuce wypisywano i nadal się wypisuje.

Dla przykładu doniosłości tego pisarstwa bez fikcji zwrócę jedynie uwagę na dwa stroniczkowe zapisy z roku 1955, pierwszy z datą 1 sierpnia, drugi – ostami w pierwszym tomie Dzienników – z datą 26 grudnia. W pierwszym jest pozornie tekst fikcjonalny, jednostroniczkowe opowiadanie o Jurku B., w którym jest źródło najrozmaitszych wersji w ujęciach nowelistycznych i powieściowych w wielu utworach, w drugim, o wnuku Maćku, jest goły zapis filozofii patrzenia na ludzi, co w tym tekście nazywam niezręcznie patrzeniem na ludzi „w perspektywie niejako biblijnej historii ludzkich pokoleń”.

W nich właśnie jest wzór czy model tego sposobu widzenia człowieka we wszyst­kich jego narracjach artystycznych i także we wszystkich kontaktach z ludźmi, co wielokrotnie mogłem obserwować u Iwaszkiewicza w powszednich kontaktach.

Ten zapis ma ogromne znaczenie dla wszystkich kreacji pisarskich i dla wszyst­kich kontaktów z ludźmi.

W uwagach po lekturze pierwszej części raptularzy Jarosława Iwaszkiewicza mówię mniej więcej wszystko, co z mojej nader jednostronnej i subiektywnej per­spektywy wydaje mi się najważniejsze. Najsławniejsze zdanie tych raptularzy było mi znane dawniej niż od półwiecza i nigdy nie robiło na mnie najmniejszego wraże­nia. Całość tych tak fantazyjnych zapisów uważam za klucz do wszystkiego, co Jarosław Iwaszkiewicz przez całe życie tworzył i według najwyższych miar artyzmu konsekwentnie kształtował.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content