Drzeżdżon, czytane w maszynopisie, Twórczość 2/1978

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

DRZEŻDŻON

W imię prawdy muszę wyznać, że Leśna Dąbrowa (1977) jest pierwszą powieścią Drzeżdżona, której nie po­znałem w maszynopisie, lecz w edycji książkowej Wydawnictwa Łódzkiego.

Czytana przeze mnie w roku 1971 i oceniana negatywnie Ballada o leś­nej Dąbrowie (maszynopis), o czym wspominam w mojej drzeżdżoniadzie (Pierwsze czytanie Drzeżdżona, „Tygodnik Kulturalny” 1977, nr 24), nie ma z Leśną Dąbrową nic wspólnego poza podobieństwem tytułu, w którym samo słowo „ballada” sygnalizuje sugestywnie niebezpieczne właściwości literackie dawnego utworu Drzeżdżona. Za słowo „ballada” w tytule utworu prozatorskiego, tak jak za użycie słowa „urok­liwy”, należałoby skazywać na rok pra­cy o chlebie i wodzie przy regulacji Wisły, do czego powszechna miłość do tej rzeki z pewnością kiedyś dopro­wadzi.

W mojej drzeżdżoniadzie, z której jestem bardziej dumny niż z czegokol­wiek, co jako przedstawiciel wczoraj­szej krytyki zrobiłem (po prawdzie to już krytyka przedwczorajsza, wczoraj­sza jest ta, która się uważa za dzisiej­szą), popełniam błąd nadmiernej sub­telności aksjologicznej, z czego wynik­nęły różne nieszczęścia, o których pu­blicznie wiadomo dzięki śmiałemu po­mysłowi integrowania bibliografii rozumowanej z klinicznymi dokumentami bibliofobii. Błąd trzeba mi więc napra­wić tak szybko, jak to jest możliwe.

Przy wykorzystaniu jednoznacznych instrukcji wewnętrznych, przy zastoso­waniu najprecyzyjniejszych kryteriów wartości literackiej, przy pełnej mobi­lizacji woli bycia uczciwym zawsze i w każdej sprawie literackiej dopo­wiadam z pełną świadomością nieograniczonej odpowiedzialności za słowo zapisane, co następuje: Jan Drzeżdżon jako autor tylko do roku 1977 włącznie opublikowanych utworów jest pisarzem wybitniejszym niż Llosa i Cortázar ra­zem wzięci z Borgesem na przyczepkę. Nad rozbudowaną dokumentacją tej oceny pracują już całe akademie, in­stytuty i katedry uniwersyteckie, ogło­si się ją po ostatecznym ustaleniu zna­czenia terminu „powieść gotycka”, w tej kwestii bowiem zdania są podzielo­ne: jedni są zdania, że rozwój powieści gotyckiej wieńczy Zamek Kafki, dru­dzy, że powieść gotycką rozwijają także Capote i Mach, najśmielsi odkrywają strukturę powieści gotyckiej w utwo­rach Jana Drzeżdżona. Zgadzam się z tymi trzecimi, dla mnie klasyczną powieścią gotycką może być chociażby jego Leśna Dąbrowa.

Intelektualna praca nad moderniza­cją znaczeniową rozmaitych terminów ogólnych nie jest moją specjalnością, poprzestaję zwykle na powierzchow­nych skojarzeniach, które naukowi spe­cjaliści pogłębiają (jak na przykład skojarzenie Macha z Capote’m), zasyg­nalizuję więc także w przypadku Leś­nej Dąbrowy kilka skojarzeń na chybił trafił. Leśna Dąbrowa przypomnia­ła mi pod niektórymi względami lite­rackimi Statek zezowatych Stanisława Zielińskiego, pod względem filozoficz­nym zastąpił Zielińskiego Peter Seeberg: z opowiadań Poszukiwania, nad obydwoma zatriumfował w końcu Samuel Beckett ze swoim stałym ustalaniem, granic między sensem i bezsensem w ludzkim świecie.

Istnieje, oczywiście, także bardzo in­teresująca możliwość zestawienia uniwersum Leśnej Dąbrowy z uniwersum, Macondo w Stu latach samotności, by­łoby to jednak zestawienie – jak na razie – obraźliwe dla niezliczonych entuzjastów dzieła Marqueza, z zestawie­nia musiałoby bowiem jednoznacznie wyniknąć, że Drzeżdżon w sposób bardziej „wysoki” literacko buduje powieś­ciową rzeczywistość absurdalną, że jest to u niego rzeczywistość bardziej, intensywna i bardziej złożona intelek­tualnie. Z takimi sugestiami można by wystąpić dopiero wtedy, gdyby Drzeżdżona jak Witkacego uznano także gdzieś na świecie. Póki co, trzeba z porównań tak śmiałych zrezygnować, póki co, nie istnieje chyba w ogóle żaden sposób na złagodzenie ostrych; objawów ukierunkowanej bibliofobii. Trudno przecież żądać od nieprzytom­nych, żeby się opamiętali, trudno mó­wić o kulturze komuś, kto używa „młotka Paramonowa”. Jeszcze daremniejsze byłoby oczekiwać odrobiny do­brej woli zrozumienia tego, co mówią ci, którzy dowiedli swoją pracą daru i umiejętności rozpoznawania wartości literackich w ich tysiącznych kształ­tach.

Nieskromne to, co piszę, ale i nie tak znów nieskromne w porównaniu z bez­wstydem, jakiego trzeba, żeby udawać kompetencje, których się nie ma, któ­rych – prawdopodobnie – nie ma się szans mieć. To prawda, że także moje kompetencje – mimo że sprawdzone w kilkudziesięcioletniej pracy – muszą być i ograniczone, i zawodne. Mam. jednak na swoją obronę to. że korzy­stam z nich z aż paraliżującą ostrożno­ścią, że ich nie nadużywam, że je bezustannie sprawdzam wszelkimi dostęp­nymi mi sposobami. Wiedząc, że słowa zabijają jak kamienie, wydobywam je z siebie tak uważnie, jakbym garścią chciał zaczerpnąć łyk wody z głębo­kiej studni. Któż może dać komuś pra­wo używania kamieni w sprawie najdelikatniejszej z delikatnych, w spra­wie sztuki? Kto nie chce czytać Drzeżdżona, niech czyta tego, kogo chce, ale niech nie rzuca kamieniami, niech nie używa drewnianego kołu, niech nie nastawia tępej piły na cudzą głowę, bo – poza wszystkim – utnie najpierw swo­ją własną.

Drzeżdżon – miejmy nadzieję – przetrzyma agresję bez szwanku, po­nieważ przyszło mu przetrzymać wie­le i zdobył w trakcie okrutnych do­świadczeń olbrzymią wiedzę o nieskończonej ludzkiej bezmyślności, o odru­chach warunkowych, którymi ludzie kierują się tak często, o absurdalności, która bywa zasadą ich postępowania. Owocem literackim tej wiedzy jest mię­dzy innymi Leśna Dąbrowa. Drzeżdżon przewidział nawet sytuację, w jakiej się znajdzie ktoś, kto poczuje się zmu­szony reagować na absurdalne wyzwis­ka, tak podobne do tych, którymi nakazano się obrzucać dąbrowianom, żeby się rozjątrzyli przed polowaniem na nie wiadomo co:

„Najgłośniej grzmiał Bolesław: co to za dychawiczne cielę chce tu Bolesła­wa uczyć rozumu, przecież to jest wypierdek. Kiedy się już niektórzy brali do bicia, sołtys zarządził koniec tej wymiany myśli, wyrażając pogląd, że już każdy jest dostatecznie zły, aby mógł przelewać krew na polowaniu, które za chwilę nastąpi. Wzgórza zostały otoczone przez dąbrowian tak szczelnie, że nawet bardzo bystry za­jąc nie mógłby się przecisnąć i uciec. Pułapka była doskonała. Nie wzięli jed­nak pod uwagę dąbrowianie tego, że ptaki mogą po prostu ulecieć w powietrze” (Leśna Dąbrowa, 1977, s. 92-93).

W Leśnej Dąbrowie opowiada się z tysiącznymi niuansami o tym, co cze­ka kogoś, kto szuka sensu w bezsensie, kto sens przeciwstawia absurdalnorści. Najsugestywniej prezentuje to opowieść Studnia z cudowną wodą, która przybiera niemal postać przypowiastki, czyli czegoś tak ewangelicznie proste­go, że powinno to być zrozumiałe dla najbardziej nieobytych z literaturą. Zrozumienie wszelakich filozoficznych i estetyczno-artystycznych subtelności utworu Drzeżdżona to sprawa rzeczy­wiście trudna. W całości jest to powieść o ontologicznym statusie sensu w agre­sywnej wobec niego otchłani bezsensu i absurdu.

Swoją powieścią stwarza Drzeżdżon absurdalności szansę samopoznania, jest jednak prawie pewne, że absurdalność szansy tej nie wykorzysta. Gdyby ab­surdalność mogła zdobyć samowiedzę, przestałaby być sobą, dostąpiłaby za­szczytu kwalifikacji tragicznej. Ukryty tragizm i jawny komizm są w Leśnej Dąbrowie ściśle zespolone, wiąże się to z przymusową koegzystencją sensu z bezsensem na wszystkich piętrach powieściowej narracji, ale tragiczny jest tu jedynie status sensu w komicz­nym bezsensie. Sens pojawia się w każ­dym zdaniu narracji Drzeżdżona i w każdym zdaniu aż do całkowitego unicestwienia jego przejawów jest nisz­czony przez bezsens. Tragiczny los sen­su w bezsensie powtarza się zdanie po zdaniu, sens jest więc mimo wszystko niezniszczalny. Heroiczny status sensu w bezsensie decyduje o zasadzie zor­ganizowania narracji w całym utworze. Realizuje się ją w wyodrębnionych w dwadzieścia kilka opowieści ukła­dach sytuacji powieściowych. Powsta­je z nich sensowno-bezsensowna akcja i sensowno-bezsensowna fabuła powieś­ci o społeczności Leśnej Dąbrowy. W każdym ich odcinku zasada istnienia sensu w bezsensie jest jedna i ta sa­ma, całość należy jednak rozumieć jako utwór o niezniszczalności sensu w bez­sensie. Bezsens, unicestwiając każdy przejaw sensu, nie dosięga jego ukry­tych źródeł lub wiecznie żywej gleby, z których sens wypłynie na nowo, na której będzie się mógł odrodzić.

Leśna Dąbrowa kończy się postawie­niem znaku zapytania. Znak zapytania musi być bardziej groźny dla bezsensu niż dla sensu. Sens przetrwał tysiąc zwycięstw bezsensu, w bezsensie musi więc istnieć jakaś słabość, która dopro­wadzi do tego, że bezsens będzie mu­siał skapitulować przed sensem, że mu się podda.

O zorganizowaniu narracji w całości Leśnej Dąbrowy decyduje filozofia niezniszczalności sensu, charakter estetyczny utworu zależy natomiast od bez­granicznej śmieszności bezsensu. Zwycięstwa bezsensu nad sensem polegają na burzeniu językowej logiki. Jak Faulkner w pierwszym monologu Wściek­łości i wrzasku, nie narusza Drzeżdżon gramatycznej struktury zdania, jego strukturę logiczną burzy natomiast raz po raz, wychodząc z założenia, że logiczna prezentacja bezsensu jest artystycznym anachronizmem i reliktem re­toryki. Bezsens, skoro istnieje, musi mieć dostęp do języka, w języku trze­ba go uchwycić i w języku zdemasko­wać. Terenem, którym bezsensowi uda­je się najłatwiej zawładnąć, są wszel­kiego typu okoliczności czynności i sta­nów, o których się opowiada, bezsens bowiem oznacza nielogiczność sytuacji. W zdaniach narracji Drzeżdżona wyra­ża się to w zastępowaniu porządku przyczynowo-skutkowego i czasowo-przestrzennego chaosem, który sprawia, że podmiotowe czynności i stany stają się absurdalne i w tej absurdal­ności nieskończenie komiczne. Szczegółowe badania, które zostaną podjęte przez uczonych, wykażą w swoim cza­sie, jaką sprawność pisarską reprezen­tował Drzeżdżon w demaskacji bez­sensu i w odkrywaniu jego śmieszno­ści. „Ja – użyję sławnego powiedze­nia – rzucam myśl, a wy go łapcie”.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content