copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
DUSZA NA DŁONI
Marek Nowakowski, Robaki, Warszawa 1968
We wszystkim, co napisałem o twórczości Marka Nowakowskiego, wyraża się mniej lub więcej jawna prowokacja: cacy, cacy, powiedz jednak, co kryjesz w środku, jaki jesteś naprawdę, jaka dusza w tobie tkwi. Stary termin dusza jest tu o wiele lepszy niż wszystkie jego dzisiejsze surogaty czy uściślenia. Pojęcie duszy oznaczało coś najistotniejszego w człowieku, pojęcia psychiki, życia duchowego, świadomości są w porównaniu z nim nijakie, cząstkowe lub szczątkowe, o wiele mniej istotne, nie wszystko, co najważniejsze w człowieku, ogarniające.
Prowokacja, do której się przyznaję, stoi pozornie w sprzeczności z tym, co pisałem w związku ze zbiorem opowiadań Gonitwa, odradzając Nowakowskiemu wszelką metafizykę i to wszystko, co w człowieku niewymierne. Chodziło mi bowiem nie tyle o przedmiot, co o stosunek do niego. Jeśliby się chciało podzielić pisarzy sną natchnionych i zimnych, Nowakowskiego trzeba by zaliczyć do tej drugiej kategorii. Nowakowski jest moim zdaniem pisarzem zimnym i jego siła pisarska polega na analitycznym, krytycznym i sceptycznie badawczym stosunku do wszystkiego, co ludzkie. Taki pisarz nie powinien popadać w euforię, że zobaczył coś nowego (w tym wypadku metafizykę i niewymierność w człowieku), ponieważ zawsze należy podejrzewać, że nie jest się pierwszym odkrywcą.
Paradoksalnie jednak pomyłka Nowakowskiego w Gonitwie jeszcze wyraźniej po twierdza, że jest to pisarz aż niewiarygodnie sceptyczny. Nabrać się na odkrycie metafizyki i niewymierności w człowieku to znaczy przyznać się, iż się w ogóle nie podejrzewało, że coś takiego może istnieć. Nowakowski cieszył się długo i skrycie swoim odkryciem (pisałem o tym, że opowiadania Gonitwy pisane były w ciągu wielu lat), aż w końcu postanowił zbadać po swojemu to, co odkrył. Rezultatem tego są Robaki, opowieść o duszy na dłoni, o metafizyce na zimno, o niewymierności sprowadzonej do wymiernego przybliżenia.
Swoje treści podmiotowe i swoją świadomość odsłaniał Nowakowski już w Silnej gorączce i w Trampolinie. W jedynie tu ważnej Silnej gorączce było to jednak obliczanie swojej wartości w uznanej za liczącą się walucie społecznej. O duszę tam nie chodziło, lecz o świadomość wartości. Świadomość to o wiele więcej i o wiele mniej niż dusza. Stare pojęcie duszy nazywało duchowe siły sprawcze i motoryczne w człowieku, świadomość bywa, jeśli bywa, jedynie efektem działania tych sił i na samo to działanie nie wywiera wpływu albo co najwyżej wywiera wpływ minimalny. W Robakach między innymi zademonstrowana jest minimalność wpływu świadomości na życie duszy, na funkcjonowanie wszystkich jej władz, na funkcjonowanie umysłu i wyobraźni, pamięci i marzenia. W Robakach świadomość jest wobec tego wszystkiego bezsilna.
Oczywiście sam Nowakowski terminu dusza za nic by mię użył i termin taki ani razu nie pada w jego opowieści. To się tu nazywa „bebechami”, „flakami”, „bełtem wewnętrznym” lub w jakiś podobny sposób. O duszę jednak chodzi, ją to wywala się jak dymiące flaki, przekłada, ogląda i mierzy. Wszystko z precyzją, na zimno, z opanowaną ciekawością, której nie podniecają nawet osobliwa materialność niematerialnego i fizyczna wymierność niewymiernego. W niematerialnych i niewymiernych „bebechach” czy „flakach” znalazły miejsce materialne i wymierne nogi, brzuchy, piersi, setki i tysiące nóg, brzuchów, piersi, one stanowią dominującą treść „bełtu wewnętrznego”, one nadają kształt duszy, w nich materializują się – taka tu szczególna dialektyka – jej niematerialne siły i energie.
Tej niematerialnej materialności czy materialnej niematerialności nie ma co za Nowakowskim opisywać. Zresztą Nowakowski nie ma – na szczęście – złudzeń, że po raz pierwszy do niej się dobiera. Jego opis jest zbudowany z aluzji, czasem literackich, jeszcze częściej pozaliterackich, przede wszystkim z aluzji do dzieł pierwotnej lub prymitywnej sztuki rzeźbiarskiej i malarskiej: „Widzę jej ciało tłuste, spocone, fałdziste, brzuch, pępek żółtawą spiralą jak ślimak wyrywający się w głąb” (s. 39). Bardzo często nie są to nawet aluzje, lecz gołe hasła wywoławcze, jak owe „samica-ołtarz” czy „Kobieta-Gigant”. Zawsze jednak dusza, którą Nowakowski bada, przypomina dusze najstarsze i najpierwotniejsze, dusze nie skażone wymysłami kultury. Szkoda trochę, że Nowakowski nie może nazywać jej treści w tym języku, który zna jak mało kto. Jest to przecież język tkwiący do dziś u samych źródeł nagiej prawdy o tym, co się tu nazywa ludzką duszą.
W Robakach zresztą nie to jest najważniejsze, co w duszy ludzkiej tkwi naprawdę, lecz to, jak oma człowiekiem rządzi w przebiegu godzin i dni naszego życia powszedniego. Robaki są zapisem czegoś w rodzaju dwudniowego monologu wewnętrznego kogoś, kto postanowił zbadać, jak funkcjonują władze jego duszy w normalnym rytmie powszednich czynności i zdarzeń. Określenie „czegoś w rodzaju” ma sugerować literacką niekonwencjonalność tego monologu wewnętrznego, który u Nowakowskiego odbiega od przyjętych form zapisu funkcjonowania umysłu, pamięci czy wyobraźni.
Monolog wewnętrzny oznacza zwykle wolność od rygorów czasu, ponieważ dzieje się on w tak zwanym czasie subiektywnym, a w jednej chwili czasu subiektywnego można zmieścić nieskończoność czasu fizycznego czy historycznego. W literackiej praktyce monologu wewnętrznego rygor czasu jest zastępowany zwykle rygorem tematu. Rygor tematu konstytuuje właśnie konwencję czysto literacką. Nowakowski rygor tematu programowo odrzuca i również programowo podkreśla rygor czasu fizycznego, mierzonego porami i czynnościami powszedniego dnia.
Monolog wewnętrzny w Robakach nie zawiera narzuconego tematu, Nowakowski postępuje tak, żeby wyniknęła z tego postępowania literacka sugestia, że temat monologu wewnętrznego sam się rodzi, a właściwie wynika z ilościowych proporcji czasowych. Te ilościowe proporcje czasowe są decydujące dla ujawnienia tematu monologu wewnętrznego w Robakach. To, co zajmuje najwięcej czasu, co się w czasie najczęściej powtarza, musi być najważniejsze i narzuca się jako temat. W tym, co najważniejsze, musi ujawniać się dusza i ona staje się tematem. Że ona jest, jaka jest, to Nowakowskiego nie ekscytuje. Raczej to, że wszystko w nas i tak ustawicznie jest jej podporządkowane: stałe myślenie, stała praca zmysłów, stalą praca wyobraźni.
Nowakowski wie jednak, że to, co nie ekscytuje jego, może ekscytować innych. Bierze jakość tej duszy, której się przygląda, przede wszystkim na swój własny rachunek. Utożsamia się z narratorem Krzysztofem, który występował już w wielu jego opowiadaniach, jeszcze wyraźniej, niż to robił kiedykolwiek. Narrator Krzysztof jest zarazem autorem Marynarskiej ballady, nastąpiła więc jawna i publiczna identyfikacja narratora z autorem. W ten sposób podmiotowości Robaków nadaje Nowakowski charakter autentyku. Myliłby się jednak ten, kto by podmiotowość Robaków rozumiał prostolinijnie.
W Robakach dokonała się synteza podmiotowości z przedmiotowością. Jeśli przyjąć, że Nowakowski dał się w tym utworze sprowokować do wyznania prawdy o sobie, to trzeba zauważyć, że zrobił to nader przewrotnie. Mówiąc prawdę o sobie, dodaje jednocześnie, że prawda o nim nie różni się od prawdy o innych. Narrator Robaków jest zaprzeczeniem jakiegokolwiek wyobcowania. On jest wrośnięty w rodzinę, w sąsiedztwie, w miasteczko czy w przedmieście, w całą zbiorowość ludzką, w której tkwi. Nie identyfikuje się z innymi, ale daje do zrozumienia, że mógłby zidentyfikować się z każdym, a przynajmniej z każdym w wieku dojrzałym, to znaczy z każdym, w kim duszy męskiej lub żeńskiej nie zastąpiła dusza emerytalna, nijakiego rodzaju dusza zastępcza.
Możliwością identyfikacji objęte są wszystkie imienne i bezimienne postacie Robaków, od Czubaka, gdy był młody, poczynając, na Rzęsowej, zanim duszy prawdziwej nie zastąpiła w niej dusza kruchciana, kończąc. W nich wszystkich tkwiło lub tkwi to samo, co wypełnia myśli i wyobraźnię narratora, który wspaniałomyślnie ogranicza się do wiwisekcji, przeprowadzanej na sobie samym, mając aż nadto dowodów, że od innych niczym się nie różni.
W dawniejszych utworach Nowakowskiego ludzi łączyły tylko i wyłącznie prawa wspólnictwa. Gdy autorowi Robaków zmaterializowało się to, co człowiek nosi pod skórą, pojawiło się coś, co wymaga wznioślejszego nazwania, chociaż lepiej nie nazywać wzniosie tego, co deklaruje narrator Robaków. „I dobrze rozumiem tych pijanych, brudnych facetów, którzy snują się ulicami, bekają i taczają się jak łachmany, a gdy zobaczą ładne, eleganckie kobiety, wlepiają w nie przekrwione oczy, w oczach tęsknota bolesna i bezsilna, trzeźwieją przez moment, a potem klną za tymi kobietami, plugawię, nienawistnie klną, kobiety oddalają się spiesznie, komentarze w ich ustach, ordynarne pijusy, chuligany i nic nie wiedzą, że to hołd dla nich, że to pokłon czołobitny i żarłoczna nienawiść” (s. 97). To brzmi niemal sentymentalnie, ale w Robakach to nie razi, ponieważ poza tym jest to utwór jak najdalszy od sentymentalizmu.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy