copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ELEGIJNOŚĆ
Nie wierzę, deklaruję to nie po raz pierwszy, że powstanie lub mogłaby powstać szkoła pisarska Edwarda Stachury. Wszystko, co zalatuje jakimkolwiek naśladownictwem tego autora, brzmi fałszywie i nie rokuje literacko niczego dobrego. Nie dotyczy to i nie może dotyczyć czegoś takiego jak na poły poematowy zapis narracyjny Jana Jastrzębskiego Drżąc (moja lektura maszynopisu 1985).
Autor Drżąc nie wybiera sobie Stachury na literackiego mistrza, nie naśladuje go, ani się do niego nie przymierza. Stachura jest dla niego (za sprawą pisarstwa, sposobu życia i osoby) imieniem jego własnego (i to dość zasadniczego) doświadczenia egzystencjonalnego, ma ono charakter ściśle indywidualny (z socjologicznym stachuryzmem nie należy go kojarzyć), narracyjny zapis tego doświadczenia może mieć znaczenie stachurologiczne, ale nie musi, ponieważ Drżąc dałoby się także rozumieć od Stachury całkiem niezależnie. Byłby to wtedy utwór o znaczeniu pozarealnych (na przykład tylko myślowych) związków międzyludzkich.
Wszelkiego typu związki konieczne między ludźmi przesłaniają nadmiernie istnienie i znaczenie związków koincydentalnych, idealnych, pozafizycznych czy pozamaterialnych. Nie jest przecież tak, że wszystko w tej dziedzinie da się do końca „zmaterializować” i „zracjonalizować”, trywialność tych „materializacji” i „racjonalizacji” musi być oczywista dla każdego, kto empirię wyżej sobie ceni niż teorię.
Empiria pozwala na świadomość, że człowiek jest taką istotą, u której możliwe jest, że uśmiech na odległość lub przypadkiem usłyszane słowo są czymś ważniejszym w życiu niż pięćdziesiąt lat szczęśliwego lub nieszczęśliwego pożycia małżeńskiego. Kto z takiej możliwości nie zdaje sobie sprawy, temu w myśleniu o człowieku mogą wystarczyć Wolter, Freud lub ktoś inny równie skłonny do trywialności.
W Drżąc toczy się refleksja – zdyscyplinowana i oszczędna – narracja, jak światem wewnętrznym narratora (tożsamego z autorem, w tekście Drżąc nie ma między autorem i narratorem żadnego dystansu) zawładnął drugi człowiek przez sam fakt swojego istnienia.
Prawie można wykluczyć jakikolwiek udział tego drugiego w inwazji, jaka się dokonała. Narrator – najprawdopodobniej z nieświadomości – w ogóle nie wspomina, jak doszło do tego, że drugi człowiek w nim zamieszkał. Narracja rejestruje jego stałą wszechobecność i uniezależnione od wszelkiej fizyczności i materialności trwanie. Narrator ma pełne prawo wyrazić, co wyraża: „Twoje miejsce jest we mnie. Co stanie się z tobą, kiedy mnie zabraknie?”
Nazwisko Stachury w tej: narracji nie pada i nie powinno paść tak samo, jak nie padają słowa miłość lub przyjaźń. Teoretycznie możliwa (na przykład poza Polską) lektura Drżąc bez jakichkolwiek skojarzeń ze Stachura byłaby dla tego utworu najkorzystniejsza, oczywiste jest jednak, że każdy, kto cokolwiek słyszał o Stachurze, ze skojarzeń takich nie zrezygnuje.
Stachura Jana Jastrzębskiego, jeśli już czytać Drżąc stachurologicznie, ma wyraźne piętno ewangeliczności, a więc akurat tego, z czym Stachura, człowiek i pisarz, nigdy mi się – w przeciwieństwie do wielu innych – nie kojarzył. Od zawsze (czyli w tym przypadku od roku 1958) mam świadomość, że Stachura jako człowiek i pisarz jest we władzy bezwzględnego okrucieństwa, do którego zmusza go niemożność pojęcia, że ułomność ludzką od wszechmocy boskiej dzieli granica nie do przekroczenia.
Piętno ewangeliczności, jakie Jan Jastrzębski nadaje swojemu Stachurze, sprzyja doskonałej harmonii ich duchowej koegzystencji. Narrator Drżąc jakby nie podejrzewa, że także duchowa koegzystencja może polegać na dialogu, dramacie i wzajemnym pokazywaniu rogów. To wszystko kłóciłoby się z elegijnością Drżąc, jest to utwór przede wszystkim elegijny.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy