Eseizm, Twórczość 10/1997

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ESEIZM

Pomysły i życzenia, które się ujawnia w mowie lub na piśmie, spełniają się rychlej lub pełniej niż wszystkie inne.

Od czasu, gdy słowo o tym, kto będzie nam przekładał Boską komedię, stało się niemal natychmiast ciałem, staram się wystrzegać lekkomyślności.

Ale ileż to człowiek wcześniej nagrzeszył, ileż dobrych i złych zachceń i pożądań spełnia się nie od ręki, lecz po latach.

Znam przypadki, że pomysły przeżywają pomysłodawców i pomysłobiorców, speł­niają się dopiero spadkobiercom na korzyść lub na szkodę.

Najczęściej nie ma znaczenia, czy ma się spełnić zło lub dobro.

Ostrożność nakazywałaby wystrzegać się pomysłów na jedno i na drugie.

Niech się spełnia, co spełniać się ma, samo z siebie, bez żadnej prynuki.

Rodzaj żalu, że Tadeusz Komendant szkodzi sobie i nam, przymuszając się do pisa­nia po akademicku, wyraziłem – po lekturze studium Władze dyskursu (1994) – zupeł­nie bez potrzeby.

Tadeusz Komendant mógł sobie dworować wewnętrznie lub pokątnie, gdy czytał o tym, czemu jego od dawna kształtowana książka miała radykalnie zaprzeczać.

Książka Upadły czas. Sześć esejów i pół (1996) powstawała od wielu lat, w roku wydania Komendant ją jedynie przyprawiał aluzjami, mając na względzie najmodniej­sze mody intelektualne, żadne akademizmy ani mu były w głowie. Nie spłaca się w niej haraczów akademizmowi, akademizm, jeśli chcieć go dostrzec, jest w niej wyłą­cznie zewnętrzny, dekoracyjny, przypisowy i bibliograficzny.

W Upadłym czasie ujawnia Komendant swoje rzeczywiste ambicje twórcze, są to ambicje – w warunkach polskich, w zakresie eseistyki – rzędu najwyższych, może nawet są to ambicje, jak na czas powstawania tych esejów, aż za wysokie.

Nadmiaru ambicji nie widać tak wyraźnie, jak by mogło się zdarzyć, tylko dlatego, że Tadeusz Komendant nie odstępuje zbyt daleko od tego wszystkiego, czym się latami zajmował, w pewnej mierze na skutek akademickich przymusów.

Wdawszy się w Foucaulta, musiał wdać się w Kanta i w Nietzschego, z nich wyni­kały inne obligacje poznawcze, na ich ukierunkowanie musiały mieć wpływ akademic­kie obowiązki nauczyciela teorii literatury i poetyki.

Z jednymi jest Komendantowi poręcznie i po drodze, z innymi nie bardzo, już sam Nietzsche nie jest dla Komendanta tak idealny, jak mógłby być, gdyby nie bariera języka niemieckiego.

Przy tej niekorzystnej okoliczności i tak widać, zauważyłem to już wcześniej, że nie Foucault, lecz Nietzsche jest dla niego obiektem intelektualnej fascynacji i jest to jak najbardziej zrozumiałe ze względu na pisarską klasę eseizmu Nietzschego.

Nie ma tu nic do rzeczy, że Komendant rozumie Nietzschego poprzez dzisiejsze szkoły francuskiego intelektualizmu, czyli także poprzez Foucaulta.

Poprzez Francuzów zdobywa się Komendant na brawurowy finał eseju Księga Powtórzonego Prawa.

Ten esej jest najważniejszy z sześciu (połówka siódmego jest dla żartu, dobrze, że robi się coś dla żartu w książce tak poważnej), w nim pokazuje Komendant wszystko, co ma do pokazania.

Wszystkie trzy części trójdzielnej kompozycji eseju są popisowe i olśniewające.

Nie ma znaczenia, że pierwszy człon eseju pełni oprócz funkcji poznawczych także funkcję deklaracji intelektualnej: źródłem wszystkiego jest Pismo, ja w Piśmie widzę fundament swój i wszystkiego.

W drugim członie (Kartezjusz) miałby Komendant okazję do popisu jeszcze więk­szego niż demonstrowany (ze względu na pełną kompetencję), ale gdzież Kartezjuszowi do takiej fundamentalności jak fundamentalność Pisma i fundamentalność Nietzschego, który u Komendanta jest (i słusznie) najbardziej prawowitym w nowożytności dziedzicem greckiego antyku.

Gdyby Tadeusz Komendant mógł być z Nietzschem tak blisko jak Bolesław Miciński z Kantem, esej Księga Powtórzonego Prawa byłby życiowym osiągnięciem Komen­danta i jednym ze szczytów polskiej eseistyki.

Z powodu niepełnej autonomii intelektualnej myślenia o Nietzschem esej jest wspaniałą demonstracją nieposkromionych ambicji eseisty i najlepszą demonstracją jego intelektualnych możliwości.

Ambicje i możliwości są wielkimi atutami każdej twórczości, nie są jednak i nie mogą być tak doskonałe, żeby nie mogły stać się źródłem zagrożeń.

Zagrożenie od nadmiaru ambicji i możliwości widzę w eseju Domek i świat, który łączy w sobie dwa, dość różne w intelektualnym podejściu, eseje o Juliuszu Słowackim.

W eseju – nazwę to najprościej – o poemacie W Szwajcarii przedmiotem analizy i refleksji jest stylistyka sentymentalna i romantyczna, w eseju – znów uproszczenie – o Genezis z ducha światopogląd lub światoobraz romantyczny, którego źródeł szuka Komendant u Kanta.

Obydwa połączone eseje są, każdy z osobna, świetne, ich jedność jest wątpliwa.

Buduje się ją dla potrzeb kompozycyjnych całej książki i także dla tytułowego żartu z liczby esejów, z niejaką szkodą dla konsekwencji założeń poznawczych w całym eseju, któremu dobrze by służył jeden przedmiot refleksji, na przykład styl poe­tycki Juliusza Słowackiego.

Przez pięćdziesiąt lat mam na żywo w pamięci dwa genialne eseje Dawida Hopensztanda z zakresu stylistyki, ich uogólnienia stylistyczne mają prawomocność niemal wyłącznie eseistyczną, z prawomocnością akademicką nie można jej pomylić.

Ich przedmiot analizy i refleksji jest precyzyjny, ścisły i konkretny, stanowiąc tym samym pewny fundament eseistycznych – próbnych – uogólnień, nie rozmijających się z filozofią języka i teorią poznania.

O stylu poetyckim Juliusza Słowackiego rozsypuje Komendant kapitalne uwagi całymi garściami, ale robi to bez przekonania, że mógłby to być sam w sobie wystar­czający przedmiot refleksji eseistycznej.

Do akademizmu w żadnej postaci nigdy bym Komendanta nie namawiał, nie sądzę jednak, żeby eseizm należało utożsamiać z fruwaniem pszczoły z kwiatka na kwiatek.

Tego porównania nie dałoby się rozciągnąć na esej tytułowy, w którym główny bohater, Bronisław Trentowski, mógłby co najwyżej wystąpić w roli kwiatka zasuszonego.

Esej tytułowy ma charakter konceptualny, buduje się w nim coś w rodzaju pustej formy, która ma być użyta do celów prawie niezależnych od tego, co mogłaby w sobie zawierać.

Z konceptów odnoszących się do filozofii Trentowskiego i do dwóch dzisiejszych diagnoz intelektualnej świadomości (Adama Ważyka i Czesława Miłosza) wyprowadza Komendant tytułową metaforę upadłego czasu, czyli „czasu nieobecności Boga”.

Ta metafora pozwala na ponowienie deklaracji wiary w czas przyszłości (jak u Zygmunta Krasińskiego), w odnalezienie się na nowo w „bożoczłowieczeństwie” wymierzonym przeciwko uzurpacjom człowiekobóstwa (jak u Bronisława Tren­towskiego).

Esej na oko bezprzedmiotowy, unieważniający przedmiot (filozofię Bronisława Trentowskiego) samą deklaracją, że się tego przedmiotu nie pojmuje, nie jest ani przez chwilę intelektualnie nieatrakcyjny, pełno w nim jawnych i ukrytych aluzji intelek­tualnych, pełno popisu wirtuozerią intelektu.

W eseju Vincenzowe ziarno nie unieważnia się przedmiotu refleksji, pisarstwa Stanis­ława Vincenza, ale traktuje się je jako wygodną trampolinę do własnych intelektual­nych wyczynów.

Nie drogi myśli Stanisława Vincenza absorbują eseistę, lecz jego własne lata węd­rówki po bibliotekach.

Zachwycił mnie esej Tadeusza Komendanta przy lekturze pierwodruku („Twórczość” 1992 nr 7-8), zachwyca na nowo po prawie pięciu latach, choć dziś o intelektualnych odysejach Tadeusza Komendanta wiem bez porównania więcej, niż wiedziałem przed laty, choć Vincenzowe ziarno w jego własnej książce znaczy niekoniecznie to samo, co znaczyło w innym kontekście.

W istotnym sensie esej Vincenzowe ziarno był pisany nie w roku pierwodruku i nie pięć lat wcześniej, jak autor sam przyznaje, lecz, licząc od roku publikacji Upadłego czasu wstecz, w ciągu całego ćwierćwiecza.

Upadły czas w całości i niezależnie od czasu pisania i czasu publikacji powstawał przed Lustrem i kamieniem (1994).

I po Lustrze i kamieniu może już nie mógłby powstać. W każdym razie nie mógłby powstać w takim kształcie, w jakim powstawał przez ćwierćwiecze.

Każdy siwy włos i każdy wyrwany ząb zmienia czytanie i pisanie, nie czyta się i nie pisze tego samego, pozornie to samo czyta się i pisze inaczej.

Kwestii, czy się czyta i pisze lepiej czy gorzej, sama inność nie rozstrzyga.

Najczęściej inność oznacza zmianę na lepsze i na gorsze razem, pod jednym wzglę­dem na lepsze, pod innym na gorsze.

Istnieje może i taka możliwość, że inność może oznaczać pod każdym względem zmianę na lepsze. Jeśli tak, nie ma powodów nie wierzyć, że przydarzy się to akurat Tadeuszowi Komendantowi.

Jest on przecież dzieckiem szczęścia, nic to, że bądź co bądź w upadłym czasie.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content