Goma, Twórczość 7/2000

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

GOMA

Zjawisko pisarstwa – jeśli je rozumieć jako sztukę słowa – może istnieć tylko w sferze cudowności, jest – wbrew wszelkim złudzeniom – trudno uchwytne i jeszcze mniej sprawdzalne.

Można udawać pisarstwo przez całe życie, opublikować dziesiątki książek i od pisar­stwa być w kosmicznej odległości.

Można jednak nie napisać ani słowa i pisarzem – czyli twórcą słowa – zostać przez twórcze użycie języka w mowie i można zostać pisarzem przez użytek mowy w piśmie przez czysty przypadek, bez żadnej premedytacji.

Za pisarzy polskich na przykład uważam niektórych autorów jednego lub dwóch listów, które w cudowny sposób ocalały jako korespondencja polskich emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych z lat 1890-1891.

O cudowności zjawiska pisarstwa wiele by można pisać, ale ja chcę napisać tylko o jednym przykładzie nadzwyczajnego i wręcz niewiarygodnego pisarstwa, które ma związek z polską literaturą.

O tym pisarstwie mogło wiedzieć kilka osób, ale może być i tak, że wiedziała o tym lub nie wiedziała przez kilkadziesiąt lat tylko jedna osoba, sam autor.

Istnieje jednak możliwość uzasadnionych przypuszczeń, że wiedział o tym ktoś drugi i sławny, kto od ponad trzydziestu lat nie żyje, ten ktoś nazywa się Witold Gombrowicz.

Kimś może trzecim, może czwartym stałem się ja po przeczytaniu siedmiu listów Juana Carlosa Gómeza do Witolda Gombrowicza opublikowanych w warszawskim mie­sięczniku „Twórczość” (1999 nr 7).

Najprawdopodobniej wiedział o tym od dawna Rajmund Kalicki, który z autorem listów do Gombrowicza od lat koresponduje, ale on tego, że wie, ani nie potwierdza, ani temu nie zaprzecza.

Rajmund Kalicki, którego Juan Carlos Gómez i ja nazywamy ontologiem, ma naj­większe zasługi dla argentyńskich przyjaciół Witolda Gombrowicza i dla Juana Carlosa Gómeza w szczególności.

Widomym znakiem tej zasługi jest książka Tango Gombrowicz (1984) i blok materia­łów Witolda Gombrowicza i o nim w „Twórczości” na trzydziestolecie jego śmierci.

W tych materiałach listy Gómeza do Gombrowicza mają niezwykły blask, siedem listów pochodzi z sześćdziesięciu, które Gómez do Gombrowicza napisał, i z dziewiętna­stu, którymi autor po latach dysponuje.

Swoją wiedzę o tym, że Juan Carlos Gómez jest artystą słowa, i orientację, jaka jest natura tego zjawiska, zawdzięczam głównie szczególności czytania tych siedmiu listów i jednego eseju o Gombrowiczu, który Rajmund Kalicki opublikował w dodatku „Rzeczypospolitej” – „Plus Minus” 1999 nr 29 – pod tytułem Gombrowicz jest w nas.

Wszystko, czego się domyślam o tym, jak mogło do tego pisarstwa dojść, jak ono powstało, czym było kiedyś dla Juana Carlosa Gómeza i Witolda Gombrowicza, czym ono jest dziś – po latach – dla autora, przynależy – nie może być inaczej – do sfery niesprawdzalności.

To istnieje lub nie istnieje w świadomości Juana Carlosa Gómeza, to istnieje w mojej wyobraźni i świadomości, w sferze mojego, tak to staroświecko nazwę, duszoznawstwa.

W miarę sprawdzalne jest jedynie moje rzeczywiste lub urojone znawstwo sztuki słowa, moje całożyciowe doświadczenie obcowania z literaturą, moje – poświadczone pisarstwem – w nią wtajemniczenie.

Pod wrażeniem pierwszych lektur siedmiu listów i jednego eseju, w porywie ducha, zrobiłem zapisy moich emocji i obserwacji, zostawiając (w różnych tekstach) świadectwo poruszenia tym, co się zdarzyło między dwoma pisarzami, z których jeden – przez twórczość – był mi nieźle znany, z których drugi zaistniał nagle w pełnym blasku słowa.

W tym zdarzeniu, które jest procesem prawie dziesięcioletnich wzajemnych relacji duchowych między dwoma artystami słowa, między młodym (potencjalnym) i dojrzałym (doświadczonym), rozegrało się coś niezwykłego i dla tego z nich, który żyje, rozgrywa się nadal, już przez dziesięciolecia.

Widzę we wzajemnych relacjach tych dwóch ludzi niezwykłość, która się zdarzyła pośród zwykłości.

Wiadomo, że Witold Gombrowicz otaczał się w Warszawie młodymi ludźmi o ambi­cjach twórczych w sztukach i w naukach, te związki, które przerwała wojna, były po wojnie skwapliwie wspominane przez tych, którzy przeżyli wojnę i dali się zauważyć poprzez swoją twórczość.

W związkach Witolda Gombrowicza z młodymi Argentyńczykami o ambicjach twór­czych nie było więc nic niezwykłego.

Niezwykłość polegała tylko na tym, że w obcym świecie i przy własnej sytuacji nieporównywalnie gorszej niż w Warszawie udało mu się odtworzyć i kontynuować związki z ludźmi w postaci dla niego najważniejszej.

Czymkolwiek one mogły być i były, bezspornie i nade wszystko były to związki poprzez własną Szkołę Ducha, którą – bez nadużycia słów – nazwać można Szkołą Sokratejską (na swój własny sposób).

W tej szkole – była ona, po pisarstwie, największym osiągnięciem życiowym Witolda Gombrowicza – Juan Carlos Gómez stał się tym kimś, komu mogłaby być przypisana rola wybrańca i – najprawdopodobniej – rola duchowego dziedzica.

Chyba nie trzeba tego wszystkiego dopowiadać, lepiej poprzestać na domysłach i na wyobraźni, wtedy łatwiej pojąć, jaką ważność miała ta partia szachów, którą stary i młody artysta słowa rozgrywali między sobą ponad oceanem.

Obydwaj partnerzy znali wzajemnie swoje atuty i wiedzieli, o co gra się toczy, do jej przerwania, tak przypuszczam, musiało dojść i tym, który ją przerywa, musiał być słab­szy, czyli stary. Młody już nic wtedy nie mógł zrobić.

Stało się, co się stać miało (w zgodzie z Gombrowiczowską logiką), nikt nie był niczemu winny, winy nie było i nie ma.

Obyło się bez wzajemnych win, pozostały wzajemne zasługi.

Łatwo powiedzieć, że dla Juana Carlosa Gómeza najważniejszym w życiu drugim człowiekiem stał się Witold Gombrowicz.

Trzeba jednak powiedzieć rzecz trudną, wręcz nie do powiedzenia, że Juan Carlos Gómez musiał stać się najważniejszym człowiekiem dla Witolda Gombrowicza.

Na to dowodów nie ma i być nie może, ale chyba żadne dowody nie są tu potrzebne, wystarczy zdać się na egzystencjalną wyobraźnię i takiej wyobraźni zaufać.

Z tych wszystkich, którzy w Warszawie lub w Buenos Aires przeszli lub otarli się o jednoosobową szkołę Witolda Gombrowicza, nie było nikogo drugiego, kto nadawałby się tak jak on na duchowego wybrańca.

On stał się więc, jakkolwiek by to brzmiało niestosownie, synem z Ducha, własnym dziełem, które uzyskało – tak się dzieje z synami i z dziełami – swoją własną podmiotowość.

Suwerenna podmiotowość Juana Carlosa Gómeza – w latach korespondencji mię­dzy nimi (1963-1965) – nie mogła być przez Gombrowicza niezauważona, ona uzyskała szczególną wyrazistość.

Syn z Ducha żąda pełnoprawnego partnerstwa w Duchu, relacje między duchowym synem i duchowym ojcem dramatyzują się, dochodzi między nimi do moralnych siłowań i do przesileń.

Dramatyzm tych procedur wyzwolił w Juanie Carlosie Gómezie jego energię intelek­tualną i kreacyjną, duchowy syn poznał duchowego ojca na wylot, przeniknął go w jego człowieczeństwie i w jego dziele, nie ukrywając rezultatów tego poznania.

Poprzez Juana Carlosa Gómeza Witold Gombrowicz musiał sam w sobie poznać to, czego przez kogokolwiek innego – w realnym układzie egzystencjalnych okoliczności – poznać by nie mógł.

Zaniechanie korespondencji z Gómezem nic tu nie zmieniło i nic nie mogło zmienić.

W tym, kim był Witold Gombrowicz dla Juana Carlosa Gómeza, nie ma aż tylu zagadek, może nawet w ogóle ich nie ma.

Witold Gombrowicz nie chciał i nie mógł być szczery w swoich listach do niego i do innych przyjaciół argentyńskich, Juan Carlos Gómez nie mógł być nieszczery.

W nim była wielka powaga młodości, takiej powagi – najprawdopodobniej – u Gombrowicza nigdy nie było.

Juan Carlos Gómez przez Gombrowicza odkrywa intelektualistę i pisarza w sobie.

Ale jeszcze nie wie, co jest mu pisane lub niepisane, on nie odróżnia jeszcze słowa pisarza od słowa filozofa, raz jednym, raz drugim słowem pisze wszystko, co ma do napisania, o sobie i o Witoldzie Gombrowiczu.

Nie lęka się prawdy, wyraża ją wprost z całą bezwzględnością młodości, pozwala u siebie górować słowu filozofa nad słowem artysty.

Ale może dlatego możliwa jest u niego ta niezwykła konfesja w finale eseju Gombro­wicz jest w nas.

Uważam ją za jedną z najpiękniejszych, jakie jeden człowiek może poświęcić drugiemu.

4 maja 2000
Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content